Tragedia (nie) stała się faktem
Gdy zdecydowałem się przyjąć propozycję PlusLigi na pisanie felietonów, od pierwszej chwili zacząłem się zastanawiać „w zasadzie to o czym ja miałbym w ogóle pisać?”. Jak to w życiu dojrzałego mężczyzny bywa, najpierw decyzja a potem myślenie...
Nad tematem dzisiejszego felietonu nawet nie musiałem się zastanawiać. Zrobił to za mnie Przegląd Sportowy. Dla przypomnienia – największy w Polsce dziennik piszący o sporcie. Jak już wszyscy wiemy, tydzień temu w Lublanie doszło do sporej niespodzianki. Drużyna polskich siatkarzy, pędząca autostradą do złota, niestety zboczyła z kursu i została minięta przez rozgrywającą niesamowity turniej ekipę współgospodarzy – Słowenię. Czy ten wynik kogokolwiek w Polsce zadowalał? Oczywiście, że nie. Czy był rozczarowaniem? Jasne. Czy chociażby zamknął nam drogę do osiągnięcia minimalnego celu? Nie zamknął. Wszyscy, absolutnie wszyscy - trener, siatkarze, włodarze PZPS-u jasno określili gradację celów na bieżący sezon reprezentacyjny. Pamiętamy? Złoto za kwalifikację do Tokio 2020. Turniej ten wygraliśmy w cuglach nie zostawiając rywalom najmniejszych wątpliwości. Kolejnym celem mistrzostwa Europy – ważne, lecz nie najważniejsze. Jako mistrzowie świata, dodatkowo wzmocnieni najlepszym (a może „tylko” jednym z najlepszych siatkarzy świata - to temat na osobną dyskusję) naturalnie mierzymy w złoto. Lecz sport to nie matematyka i wszystko się może wydarzyć, choć trener Vital Heynen przed mistrzostwami wyraźnie wskazywał – medal jest dla nas celem minimum.
Po pierwszej rundzie, gdy Polacy rozjeżdżali kolejnych rywali nikt chyba nie wyobrażał sobie innego scenariusza niż złoto. Jednak w półfinale zdarzyła się, opisywana już przeze mnie w drugim akapicie niespodzianka. Wtem Przegląd Sportowy zaatakował nas, czytelników, opisem ujętym w jednym słowie – „Tragedia”. Porażka siatkarzy budzi u mnie skojarzenia z dwiema innymi porażkami wielkich mistrzów. Paweł Fajdek w Rio 2016 i Kamil Stoch w Pjongjangu 2018. Cóż, sport. Każdy, nawet największy mistrz ma chwilę słabości. Wtedy, także z jedynki Przeglądu Sportowego czytamy: „Szok. Paweł Fajdek przegrał z samym sobą” (18.08.2016) oraz „Głowy do góry” (12.02.2018). A dlaczegoż to tym razem ten wynik jest określony mianem tragedii? Nie rozumiem. Mistrzostwa Europy w siatkówce w tym roku odbyły się po raz 31. Zdobyty przez Polskę medal jest dla nas dziewiątym w historii tego turnieju. Prosta matematyka – w ponad 30 procent występów na turnieju zdobywamy medal. To chyba wystarczająca statystyka, żeby każdy jeden medal szanować, bez względu na oczekiwania i okoliczności. Większą tragedią jest dla mnie sam tytuł niż wynik wspomnianego meczu.
PS. Tydzień temu w moim pierwszym felietonie pisałem głównie o Dejanie Vinčiciu. Zabawiłem się również w bukmachera i dosyć nieudolnie obstawiłem wynik meczu Polska-Słowenia. Dejan - przepraszam, nie wierzyłem.
PS2. Nie wiem, ile potrwa moja przygoda z tymi felietonami. Z założenia będę pisał przynajmniej do końca sezonu 2019/2020. Dużo zależy od Was - czytelników i od Waszego ich odbioru. Mają by przyjemnością i dla mnie, i dla Was. Jeżeli będziemy się męczyć - żegnaj przygodo. Mam jeszcze jeden bardzo ważny argument, dla którego piszę, lecz dowiecie się o nim dokładnie w ostatnim odcinku.