Triumf włoskiej szkoły?
Rozpoczyna się kolejna edycja siatkarskich mistrzostw Europy, na które wszyscy czekamy z ogromną niecierpliwością i nadziejami. Ostatni medal zdobyliśmy na tej imprezie w 1983 r. i na kolejny czekamy już bardzo długo. Ale z takimi nadziejami jedzie na te mistrzostwa jeszcze wiele innych krajów i zdecydowanego faworyta w tych mistrzostwach nie ma.
Te mistrzostwa będą miały jedną dość charakterystyczną cechę – mianowicie w Turcji spotkają się niemal wszyscy najsłynniejsi… trenerzy ligi włoskiej. Anastasi, Velasco, Bagnoli, Prandi, Polidori, Berutto, Lozano i nasz Daniel Castellani prowadzą teraz połowę reprezentacji narodowych uczestniczących w ME i większość fachowców uważa, że po tytuł sięgnie jedna z prowadzonych przez nich reprezentacji. Z faworytów na swoich szkoleniowców postawili jedynie Serbowie (Kolaković), Francuzi (Blain) i Holendrzy (Blange). Włoska szkoła więc triumfuje jeszcze przed rozpoczęciem mistrzostw.
Siatkówki Włochów uczyli kiedyś Polacy. Ambroziak, Skiba, Skorek, Zarzycki byli pierwszymi którzy zasilili jako gracze ich ligę, a następnie przez wiele lat prowadzili czołowe zespoły ligowe. Skorek i Skiba nawet ich reprezentację. Włosi pilnie się od nich uczyli, a dziś to ich trenerzy są w najwyższej cenie nie tylko w Europie.
Velasco czy Anastasi to dzisiaj już żywe trenerskie legendy. Gdy wspominam poprzednie edycje ME to obaj odegrali w historii tej imprezy niezwykle ciekawą rolę. Julio Velasco był pierwszym który doprowadził do zdobycia tytułu przez kraj z zachodniej Europy. Jego reprezentacja w której grały takie wielkie gwiazdy jak Tofoli, Cantagalli, Gardini, Bernardi, Zorzi, Bracci, Lucchetta wygrała przecież nawet plebiscyt FIVB na najlepszą drużynę w historii siatkówki. Szczerze mówiąc, wydawało mi się kiedyś, że to żadna wielka sztuka mając do dyspozycji tak klasowych graczy wygrywać wielkie imprezy (poza igrzyskami wygrali wszystko co było do wygrania). Ale Velasco zaimponował mi w czasie pamiętnego finału ME w 1995 r. gdy jego zespół był już chyba słabszy od Holendrów. Ale roszady personalne i odpowiednie żonglowanie graczami spowodowały, że to jego zespół wygrał tamten finał. A Velasco robił czasami niezrozumiałe dla postronnego obserwatora rzeczy. Np. w tie-breaku wziął pierwszy czas przy wyniku 1-0, a drugi… po następnej wygranej przez Włochów piłce. Pytany po meczu czemu zdecydował się na taki krok odparł: „Przekazałem moim zawodnikom jedną niezwykle istotną rzecz dotyczącą taktyki, a drugi czas zaraz potem wziąłem by zdali sobie sprawę… jak to jest ważne”. Ten tie-break był chyba jednym z najbardziej niesamowitych jako rozegrano w historii zmagań o tytuł najlepszych na Starym Kontynencie. Po pierwszych dziewięciu akcjach było 9:0 dla Włochów po fenomenalnych atakach Cantagallego. Po kolejnych dziesięciu akcjach było już tylko 10:9 dla Italii, a Holendrzy mieli piłkę „na wyrównanie” w górze. Ostatecznie triumfował Velasco. Nie miał szczęścia tylko do igrzysk, gdzie Holendrzy dwa razy pozbawili jego reprezentację złota.
Andrea Anastasi z którym dziesięć lat temu przeprowadzałem bardzo długi wywiad nawet śmiał się wówczas: „My Włosi uczyliśmy grać Holandię w siatkówkę, a oni dwa razy nas ograli na najważniejszych imprezach gdy mieliśmy najlepszą reprezentację w całej historii”. Holandia też zapisała się w historii ME złotymi zgłoskami. Nigdy nie zapomnę półfinałowego meczu ME w 1993 r. Rosja – Holandia. Holendrzy zagrali bodaj najlepsze spotkanie w swej historii i dosłownie zmiażdżyli blokiem obrońców tytułu. Nigdy wcześniej ani później reprezentacja Rosji takiego lania nie dostała. Bohaterem tego meczu był przede wszystkim Peter Blange – najwyższy rozgrywający w historii siatkówki (205 cm), który popisywał się wręcz niewiarygodnymi sztuczkami (np. przebijając piłkę na drugą stronę posłał ją pod sam sufit, a ta spadając zatrzymała się na siatce, a następnie spadła na głowę rosyjskiego rozgrywającego i w pole rywala). Blange znów będzie obecny na ME w roli trenera Holandii, ale szanse jego drużyny nie są oceniane zbyt wysoko.
Losy tych wspomnianych trenerów dziwnie się splatają. Anastasi grał w pierwszych latach w kadrze Velasco i miał wielki wkład w zdobycie tego pierwszego mistrzowskiego tytułu w 1989 r. Potem jako trener doprowadził Italię dziesięć lat później do złota. Dwa lata temu zadziwił cały świat, gdy jego Hiszpania zdobyła mistrzostwo w „jaskini lwa” pokonując w dramatycznym finale Rosjan na ich terenie. Dziś Hiszpanię prowadzi… Velasco, a Anastasi wrócił do Włoch i próbuje odzyskać dawną świetność. Obu słynnym trenerom łatwo nie będzie, co pokazał dobitnie Memoriał Wagnera, ale… być może zdołają po raz kolejny zaskoczyć czymś nieoczekiwanym rywali.
Daniel Castellani podobnie jak Raul Lozano czy Julio Velasco jest Argentyńczykiem, ale wywodzi się z tej samej szkoły trenerskiej. Prowadził w przeszłości reprezentację Argentyny, ale poza wygraniem Igrzysk Panamerykańskich nic wielkiego z nią nie osiągnął. To w Polsce doczekał się wielkich klubowych sukcesów ze Skrą Bełchatów. Teraz staje przed szansą zrobienia czegoś wielkiego z naszą reprezentacją i dorównania osiągnięciami trenerom innych drużyn. Czego mu oczywiście w swoim dobrze pojętym interesie z całego serca życzymy.
Krzysztof Mecner