Wielkie dni Jastrzębia
Finałowy turniej Pucharu Polski – Enea Cup 2010 był ciekawy i emocjonujący. W poprzedniej edycji Skra z każdym wygrywała po 3-0 i trudno było się tamtym turniejem emocjonować. Teraz gdy „dominatora” krajowych rozgrywek zabrakło otworzyła się szansa dla innych. W 100 procentach wykorzystał ją zespół Jastrzębskiego Węgla.
Szanse całej czwórki finalistów określano równo, ale większość stawiała na finał Jastrzębie – Resovia. Z jednej strony klub-legenda polskiej siatkówki cały czas dążący do odbudowania potęgi z lat 70-tych. Z drugiej Jastrzębie, które tak naprawdę pisze swą i polskiej siatkówki w ostatnich latach. O klubie głośno było w 2004 r. gdy pod kierunkiem Igora Prielożnego wywalczył jedyne (jak dotąd) mistrzostwo kraju, co wówczas było ogromną sensacją. Teraz Jastrzębski Węgiel po kilku ciut słabszych latach uzupełnił kolekcję o drugie cenne trofeum jakie jest do wywalczenia w naszym kraju.
Wielkim bohaterem tego turnieju był z pewnością Paweł Abramow. Gdy nowy prezes Jastrzębskiego Węgla Zdzisław Grodecki zdecydował się na wytransferowanie tego siatkarza było wielu kręcących głowami, mówiąc że ten niezwykle utytułowany siatkarz ma najlepsze lata za sobą i w Polsce kariery nie zrobi. Abramow jednak bardzo szybko wszystkich do siebie przekonał, zwłaszcza profesjonalizmem który pokazywał także poza boiskiem. I z meczu na mecz coraz lepiej wkomponował się w drużynę, której z racji swych siatkarskich wcześniejszych dokonań siłą rzeczy stał się naturalnym liderem. A to co pokazał w dwóch meczach w Bydgoszczy musiało zaimponować wszystkim. Zwłaszcza jego „zimna krew” gdy ważyły się losy turnieju musi budzić najwyższy szacunek. Dostał nagrodę MVP – bo po prostu na nią zasłużył. Zagraniczne gwiazdy jak widać mogą wiele wnieść do naszej siatkówki, bo przecież na kilku innych też mocno nam się przysłużyło by wymienić Antigę, Falaskę i paru innych. Gorzej nieco wypadły polskie gwiazdy, ale wielu z tych najlepszych w Bydgoszczy nie oglądaliśmy, bo grają albo w Skrze, albo za granicą.
Podobała się także Asseco Resovia. Fakt, że jeśli przegrywa się finał dwoma piłkami, to można czuć się rozczarowanym, ale ten klub z roku na rok sprawia solidniejsze wrażenie i jego czas zapewne jeszcze nadejdzie. Wielka chwała mu za wyeliminowanie Skry, ale historia pokazuje, że kto eliminuje potentata ten potem pucharu nie zdobywa. Jastrzębie ta przykrość spotkała dwa lata temu, gdzie też pokonała Skrę, ale potem przegrała finał z Częstochową.
Osobiście podobała mi się gra rozgrywającego rzeszowskiej drużyny Rafaela Redwitza. Brazylijczyk dobrze radzi sobie w naszej lidze i klub będzie miał z niego jeszcze sporo pożytku.
W sporcie nie ma czasu na długie świętowanie, bo przed drużynami kolejne wyzwania. Jastrzębie nie płakało długo po odpadnięciu z Ligi Mistrzów i kilka dni później o pucharowej wpadce nikt już nie pamiętał. Teraz klub może się spokojnie przygotować do play off, bo zapewne będzie chciał potwierdzić że to bydgoskie trofeum nie było przypadkowe. Skra i Resovia będą chciały się odegrać by sezonu nie zakończyć z pustymi rękami. Mają dodatkową szansę na sukces w Lidze Mistrzów. Skra wręcz ogromną, bo będzie organizatorem Final Four. Tego nie można zmarnować.
W kuluarach bardzo dużo mówiło się o tym nowym systemie sędziowania, w którym zespół ma prawo kwestionować decyzję sędziego i odwołać się do jury, które analizuje całą sytuację na telewizyjnej powtórce. Sędziowie oczywiście nie są tym zachwyceni, ale generalnie ten system się broni. Zawsze bowiem chyba najbardziej boli drużynę, że jakaś błędna decyzja arbitra może zniweczyć w końcówce seta cały wysiłek. Każdy ma prawo do błędu, arbiter też. Sam oglądając w dobrym miejscu mecze półfinałowe kilka razy byłem przekonany iż arbiter podjął dobrą decyzję, a na powtórce okazywało się, że prawidłowa nie była. Sędziów w Bydgoszczy chwalili wszyscy (inna sprawa, że zatrudniono tam aktualnie najlepszych krajowych arbitrów), łącznie z trenerami, którzy zwykle na nich najbardziej narzekają i często w ich pracy szukają wytłumaczenia własnych niepowodzeń. Wynikło też chyba z większej koncentracji arbitra, którzy „mając nad sobą bat” w postaci tej powtórki starali się być niesamowicie precyzyjnymi. Szkoda też, że to ostatni rok pracy na krajowych boiskach obecnego szefa polskich sędziów Andrzeja Lemka. Dał w finale pokaz sędziowania na najwyższym poziomie i gdy drużyny prosiły o powtórki w tym meczu, zawsze wychodziło, że podejmował właściwe decyzje.
Do wszelkich nowinek należy podchodzić ostrożnie. Ta formuła jest z powodzeniem stosowana w tenisie, który mimo wszystko jest dużo łatwiejszy do sędziowania niż siatkówka. Nie ma wielkich szans by wprowadzono ten system do międzynarodowych rozgrywek, bo zapewne nie zgodzą się na to FIVB czy CEV. Nie ma natomiast przeciwskazań by stosować go również w lidze, przynajmniej w tych najważniejszych meczach play off. I nad tym projektem powinny władze PlusLigi pomyśleć, bo to na pewno wpłynie na dobro rozgrywek.
Krzysztof Mecner