Wyleczony kompleks
Siatkarska Polska jest ostatnio pod wrażeniem efektownego zwycięstwa mistrza kraju Skry Bełchatów nad najlepszą drużyną Europy ostatnich lat – Trentino BetClick. Może nie tyle samo zwycięstwo, ale jego rozmiary, bo przecież Skra od lat ma zespół, o którym wszyscy mówią, że jest w stanie wygrać Champions League. Takiego lania Trentino już dawno nie dostało, co cieszy. To jest też znamienne i świadczy, że żadnych włoskich kompleksów mieć już nie musimy, a lata bezwzględnej dominacji włoskich klubów powoli dobiegają końca.
Potęga włoskiej siatkówki powstała właśnie w oparciu o siłę klubów. Zanim jeszcze reprezentacja Włoch wygrała swą pierwszą wielką siatkarską imprezę (mistrzostwa Europy w 1989 r.), to właśnie włoskie kluby w połowie lat 80-tych zaczęły wygrywać seryjnie europejskie puchary. Było to związane z jednej strony z obrodzeniem we Włoszech siatkarzy o nadzwyczajnym talencie, z drugiej zaś powiązane jest z importem największych gwiazd siatkówki z całego świata do włoskich drużyn.
Jeszcze parę lat temu nie tylko dla Polski, ale chyba dla każdej klubowej drużyny w Europie – wylosowanie włoskiego klubu w pucharach oznaczało niechybnie... pożegnanie się z marzeniami o kolejnych rundach i zaszczytach. Ten swoisty kompleks naszych drużyn zaczął się chyba w 1989 r. od pamiętnej do dziś dla wielu kibiców rywalizacji ówczesnego mistrza Polski Hutnika Kraków z już wtedy słynną drużyną Panini Modena. Krakowianie (grali w tej drużynie m. in. Golec, Wagner, Jabłoński czy Ratajczak) wygrali wówczas mecz u siebie 3:0, tracąc zaledwie 24 małe punkty (przy obowiązujących wówczas starych przepisach), co wydawało się przesądzać o wyniku rywalizacji. Tymczasem we Włoszech Hutnik uległ rywalowi 0:3, wygrywając tylko 16 małych punktów i odpadł, co wydawało się więc niewiarygodne. Nawet byli tacy co posądzali siatkarzy o to, że sprzedali ten mecz. A już wówczas włoskie kluby to była potężna siła. Potem do tego doszły niesamowite sukcesy ich reprezentacji. Ale włoska potęga w ostatnich latach z roku na rok się chwieje. Jeszcze ratują prestiż włoskich klubów cudzoziemcy ogromnej klasy. Ale bez wybitnych włoskich graczy oni sami też mogą już nie dać rady. Może więc przychodzi czas na innych, może na polskie kluby...
Włoska myśl szkoleniowa cieszy się ogromną renomą w Europie, zresztą dwaj ostatni trenerzy naszej reprezentacji – choć urodzeni w Argentynie – należą do tego nurtu. Kilku włoskich trenerów już w naszej lidze pracowało z niezłym skutkiem. Osobiście nigdy nie byłem ani wielkim fanem włoskiej siatkówki (może z powodu wrodzonej im irytującej włoskiej zarozumiałości), ani też wielkim zwolennikiem włoskich trenerów, po których tak ochoczo sięgają w ostatnich latach i kluby, a przede wszystkim reprezentacje narodowe wielu krajów. Mam jednak w tym kraju swojego „ulubieńca” – trenera, którego uważam w ostatnich latach za jednego z najlepszych na świecie. Mowa tu oczywiście o obecnym trenerze ich reprezentacji narodowej – Andrei Anastasim. Bodaj 10 lat temu przy pomocy naszego mistrza olimpijskiego Zbigniewa Zarzyckiego (niegdyś rywala Anastasiego w meczach ligi włoskiej) miałem okazję zrobić z nim duży wywiad dla „Sportu”, gdzie dokładnie wyjaśnił mi swoją filozofię trenerską i spojrzenie na siatkówkę. Zaimponował mi najbardziej nie tyle wygrywając wiele ważnych imprez z włoską kadrą, ale kilka lat później, gdy z przeciętną przez lata reprezentacją Hiszpanii zdobył tytuł mistrza Europy, w dodatku w „jaskini lwa” - w Moskwie, gdzie miał przeciw sobie nie tylko reprezentantów Rosji i publiczność, ale też niezbyt przychylnych sobie sędziów.
Z zainteresowaniem śledzę teraz doniesienia o możliwości podjęcia przez niego pracy z naszą drużyną narodową. Zainteresowanie jego osobą wyraził nasz PZPS. W tej chwili jednak Anastasi jest wciąż szkoleniowcem narodowej reprezentacji Italii i nie wiadomo jak potoczą się jego dalsze tam losy, a to chyba głównie zadecyduje czy odbędą się bardziej „bliskie negocjacje”. Na mojej liście potencjalnych kandydatów na selekcjonera Anastasi zajmuje pierwsze miejsce, choć oczywiście o tym zadecyduje PZPS, który jeszcze nie przedstawił stanowiska czy chce trenera krajowego czy zagranicznego. Obserwacja tego jak to się potoczy będzie zresztą niemal czymś równie ciekawym jak zmagania naszych drużyn w Lidze Mistrzów i innych europejskich pucharach, w których naszym drużynom idzie jak dotąd zupełnie nieźle, ale na szerszą ocenę ich startu jeszcze przyjdzie czas po rozegraniu większej liczby spotkań.
Krzysztof Mecner