ZASADY DANIELA I CYRK NA PIASKU
ZDANIEM WETERANA
ZASADY DANIELA I CYRK NA PIASKU
PIERWSZE koty za płoty w największej siatkarskiej imprezie komercyjnej czyli w Lidze Światowej. Stworzona z myślą o dynamicznym rozpropagowaniu volleyballu na całym świecie spełnia od ładnego już czasu swe zadanie z różnym skutkiem. W niektórych krajach w meczach z udziałem najlepszych na Globie sale wypełnione są zaledwie do połowy, na szczęście my na frekwencję nie narzekamy. Niezależnie od wyników polskiej drużyny. Te bywają różne. W rozpoczętych teraz rozgrywkach Światówki start w Niemczech z reprezentacją tego kraju, która miała już za sobą serię spotkań w eliminacjach ME – nieudany, zwłaszcza fatalny, pełen naszych błędów, mecz drugi.
Ogromnie denerwują mnie gadki, iż ważne, że grają i szlifują formę, rezultat spotkania nie istotny. To nieprawda, błąd psychologiczny, takie podcinanie sobie gałęzi. Wiadomo, że pierwsza szóstka ma większe szanse niż rezerwy, lecz i te powinny, pokazując się publiczności, dać z siebie wszystko, walczyć o każdy punkcik. Lecz chcieć a móc – ważna różnica. Szczególnie gdy przeciwnik ma przewagę zarówno w sile ognia, obronie, itd. itd.
Daniel Castellani prowadzi kadrę z żelazną zasadą, iż cel uświęca środki. Naszym celem w tym roku są mistrzostwa świata, w przyszłym –eliminacje olimpijskie, zaś Liga Światowa – znakomitym poligonem sprawdzenia szerokiej i silnej grupy zawodników. Darowania jednym z nich, tym starszym lub rekonwalescentom, chwil wytchnienia po trudnym sezonie ligowym, innym – stworzenia okazji potwierdzenia siły swego nieujawnionego jeszcze do końca talentu. Zresztą tej polityki pana Daniela nie trzeba chyba szerzej tłumaczyć jak i tego, iż ma ona i swoich oponentów, zapatrzonych niebotycznie w finał Światówki. Może zresztą przy tych obecnych próbach, rotacjach i ten „cel po drodze” się osiągnie.
Czas pokaże, kto ma rację, czy obrana droga jest najlepszą autostradą czy wyboistym traktem. W każdym razie ja jedno wiem na pewno – w znakomicie organizowanych widowiskach, jakimi są mecze LŚ, nasi kibice, którzy jak mi się zdaje, wykupili już większość, jeśli nie wszystkie bilety, nudzić się nie będą.
Zostawiając na później, przynajmniej do końca zagranicznych wojaży (Niemcy- Argentyna – Kuba) szerszą ocenę występów ekipy Castellaniego wracam do niby mniej ważnych, towarzyskich meczów z Francją. Mnie się zdaje, że były na tyle ważkie iż niezależnie od ich, jak przypuszczam, trochę sparingowego charakteru( bo podejrzewam, iż Francuzi celowo wystąpili w pierwszym meczu w trochę słabszym w drugim w silniejszym składzie, my zaś odwrotnie), ujawniły one pewne istotne różnice w indywidualnym wyszkoleniu zawodników obu drużyn. Francja – poziom wyraźnie, jeśli patrzeć na cały skład, wyższy. Niektórzy z naszych – prawie katastrofa, np. znany siatkarz robi szkolne błędy usiłując palcami przebić prostą piłkę na drugą stronę trafia dwukrotnie w siatkę, młody dość okrzyczany talent paluchy ma jak z drewna.
Przyczyn tego stanu rzeczy upatruję w jakiś uproszczeniach w szkoleniu, szczególnie tych zawodników z dużym potencjałem fizycznym, mocą ataku. Jestem przekonany, że szkolący niegdyś juniorów do kadry Szlagora (korzystał z nich potem Wagner) – Władysław Pałaszewski, takich braków ze swojej kadry, także tej wrocławskiej, klubowej, by nie wypuścił. Zaś – mówiąc w uproszczeniu – tzw. techników kiedyś mieliśmy chyba jednak większy dostatek, graczy wszechstronniej wyszkolonych. Może remis mówiąc o gwiazdach w obronie, bo nie umniejszam zdolności dzisiejszych czołowych libero, ze znakomitym „Igłą” czy Zatorskim na czele.
Cofam się na chwilę pamięcią do czasów niezapomnianego dla mnie, dziennikarza wówczas i działacza, występu reprezentacji na turnieju przedolimpijskim w Montpellier 1972, gdzie po wygraniu w niezwykle dramatycznym meczu z USA 3:2 była seria 3:0 z Urugwajem, Holandią, Rumunią i… Francją. Po tym turnieju (gdyby ta drużyna utrzymała formę z Montpellier do olimpiady w Monachium!) nieodżałowanej pamięci działacz i sędzia, przebywający wówczas we Francji, Benedykt Menel załatwił nam ponadplanowy wyjazd na mecz z Francuzami Do nadmorskiego Sete a w nagrodę krótki pobyt na Lazurowym Wybrzeżu. Tam na plaży Staś Gościniak wypowiedział pojedynek na piasku Zuzu Zarzyckiemu. Boże, co te chłopaki wyprawiały, cyrk siatkarski niesamowity. Darmowy, dla tłumku plażowiczów.
Sądzę, że przydałoby się naszym obecnym juniorom m.in. trochę takich gier na piasku oraz więcej innych ćwiczeń wyrabiających wszechstronność. Ogólnie zaś polskiej siatkówce brania wzorów z organizacji naboru i szkolenia najmłodszych, tworzenia grup dzieciaków przy klubach ligowych. Powielania takiego systemu, jaki jest we Francji, o czym opowiadał mi komentator TV Polsat Tomasz Swędrowski, niegdyś siatkarz, wychowanek „Pałasza”, który to Tomasz sześć lat spędził w tamtym kraju. Na to naśladownictwo jednak trzeba m.in. więcej pieniędzy, by szkoleniem najmłodszych zajmowali się, czasem na drugim etacie, za dobre wynagrodzenie najlepsi trenerzy. Piszę to nie umniejszając zasług naszych nauczycieli i instruktorów, którzy często – a przeważnie za grosze - dają z siebie wiele, lecz wzmocnienie tej kadry wydawało by się konieczne, jeśli mamy utrzymać w męskiej siatkówce jedną z przodujących pozycji w świecie. W tym także zadanie powstałej nie tak dawno naszej Akademii Siatkówki.
Janusz Nowożeniuk