Złoto po 40 latach
Niesamowite emocje wszyscy przeżyliśmy w miniony weekend w katowickim „Spodku”. Nasza siatkarska reprezentacja została w pięknym stylu mistrzem świata, czym wprawiała cały kraj w euforię. Mało kto wierzył przed turniejem, że naszych siatkarzy stać na taki wyczyn. Polacy jednak grali jak natchnieni, a w finale poza pierwszym setem byli lepsi od znakomitej Brazylii, która chciała zdobyć czwarty tytuł z rzędu.
40 lat temu pod kierunkiem niezapomnianego Huberta Wagnera, nasza drużyna narodowa po raz pierwszy wywalczyła mistrzostwo świata. Nikt się tego nie spodziewał, ale wtedy Polska była nie do pokonania. Gdy Wagner dostawał nominację na selekcjonera w 1973 r. był jeszcze w zasadzie czynnym zawodnikiem, bez żadnego trenerskiego doświadczenia. Wielu się dziwiło, że tak młodemu człowiekowi powierzono drużynę narodową. Ale Wagner miał swą wizję pracy z kadrą i konsekwentnie ją zrealizował.
Jakże ta już trochę odległa historia przypomina to co stało się w ostatnich miesiącach. Gdy ogłoszono, że nowym selekcjonerem kadry zostanie Stephane Antiga, wielu pukało się w czoło. Francuz zaczynał właśnie kolejny sezon ligowy w Skrze Bełchatów i zdobył z nim kolejne mistrzostwo Polski. A potem od razu przystąpił do pracy z kadrą, którą po kilku miesiącach doprowadził do mistrzostwa świata.
Antiga po awansie do finału od razu stwierdził, że przyjął posadę tylko pod takim warunkiem, że jego głównym współpracownikiem będzie Philippe Blain, znany wieloletni trener reprezentacji Francji, który z Antigą w składzie poprowadził „trójkolorowych” do medalu w mistrzostwach świata w 2002 r. Antiga wie, że brak mu doświadczenia i dlatego jak mówił, cały czas się uczy od swojego starszego kolegi. Ten duet doprowadził nas na siatkarski szczyt, czego trudno się było spodziewać. Patrzyłem na twarze obu Francuzów po zakończeniu finałowego meczu. Zarówno Blain jak i Antiga mieli łzy w oczach. Trudno się im jednak dziwić, bo dokonali czegoś niesamowitego.
Trochę smutno, że zakończenie reprezentacyjnych karier zapowiedzieli Paweł Zagumny, Mariusz Wlazły, Krzysztof Ignaczak i kapitan Michał Winiarski. Sądzę, że z powodzeniem mogli jeszcze grać do igrzysk w Rio w 2016 r. Nie ma jednak chyba piękniejszej chwili na to by zejść ze sceny, niż po takim sukcesie. Na pewno jednak będzie nam ich brakować.
Andrzej Niemczyk, który przyjechał na finałowe mecze twierdzi, że po erze „kanarkowej” będzie teraz era „biało-czerwona”, bo mamy w odwodzie jeszcze wielu znakomitych graczy, których nie było na tym Mundialu. I luki jakie powstaną po naszych gwiazdach szybko zostaną zapełnione. I trudno się z nim nie zgodzić, patrząc jak grała nasza siatkarska młodzież. To co wyczyniał w finale Mateusz Mika było niesamowite. Zresztą wszyscy zasłużyli na pochwały, przecież mistrzostwa świata nie zdobywa się przez przypadek.
13 spotkań i tylko jedna porażka z drużyną USA, to fantastyczny bilans. Dwa razy pokonaliśmy wielką Brazylię, pokonaliśmy też mistrzów olimpijskich Rosjan. Drogę do finału nasza kadra miała piekielnie trudną. Paradoksalnie jednak ten eliminacyjny trud przysłużył się graczom naszej kadry, którzy po tych zwycięstwach uwierzyli w siebie, że mogą nie tylko zdobyć medal, ale nawet tytuł. I zdobyli.
Były to piękne mistrzostwa świata, które będziemy wspominać latami, tak jak przez 40 lat wspominamy pamiętny Mundial w Meksyku w 1974 r. Atmosfera w „Spodku” była niesamowita, ludzie oszaleli wręcz z euforii. To dla nich, dla naszych fantastycznych kibiców warto grać i wygrywać. To co przed Mundialem było odległym marzeniem, dziś jest już rzeczywistością.
Nie wiem czy jeszcze kiedykolwiek będzie nam dane w Polsce przeżyć tak cudowny siatkarski turniej. Staramy się o organizację mistrzostw Europy w 2017 r. i myślę, że po tym co zobaczyli siatkarscy oficjele w Polsce nie powinniśmy mieć problemów z dostaniem tych mistrzostw. Bo już byśmy chcieli znów gościć najlepszych siatkarzy. Bo dla takich chwil jakie przeżyliśmy w „Spodku” w niedzielny wieczór, warto żyć i kibicować drużynie narodowej.
Krzysztof Mecner