Aleksiej Spirydonow lubi być zauważalny
- Mecz to spektakl, a my siatkarze jesteśmy w nim aktorami i wykonujemy określone role. Moja rola jest zazwyczaj bardzo wyrazista - mówi w rozmowie z PusLigą, okrzyknięty enfant terrible współczesnej siatkówki rosyjski przyjmujący Aleksiej Spirydonow.
PlusLiga: Jeden z polskich dziennikarzy nazwał pana niedawno największym skandalistą w historii siatkówki. Co pan na to?
Aleksiej Spirydonow: Myślę, że jest w tym trochę prawdy, chociaż nie uważam, żebym robił coś złego.
- Jest pan bardzo ekspresyjny, często nawet zaczepny w stosunku do rywali. To sprawa charakteru czy przemyślana, boiskowa kreacja?
- Ja generalnie jestem bardzo spokojnym, zrównoważonym człowiekiem, proszę spytać moją żonę. W domu jestem potulny jak baranek. Mecz to spektakl, a my siatkarze jesteśmy w nim aktorami i wykonujemy określone role. Moja rola jest zazwyczaj bardzo wyrazista. Można to lubić lub nie.
- Wróćmy na moment do 2011 roku, kiedy trener Alekno wyrzucił pana z kadry. Miał rację?
- Proszę nie wymawiać słowa „Alekno” w mojej obecności. Nie chcę więcej rozmawiać ani o nim, ani o tamtej sytuacji.
- To porozmawiajmy o tym, co wydarzyło się w tym roku pomiędzy panem a Bernardo Rezende.
- Wynikł drobny konflikt, nic poważnego. Trener zespołu, którego siatkarze często prowokują rywali, miał do mnie pretensje, że ja prowokowałem jego podopiecznych. Tym generalnie bym się nie przejął, ale Bernardinho obraził mnie publicznie, na konferencji prasowej, używając mało wybrednych słów. Wkurzyłem się, bo nie miał prawa tak o mnie mówić i nazwałem go starym schizofrenikiem. To nie było ładne, wiem.
- Mam wrażenie, że rosyjscy siatkarze nie za bardzo lubią się z Brazylijczykami?
- W ostatnich latach często grywaliśmy z Brazylią ważne mecze - finał LŚ, finał IO w Londynie i w naturalny sposób powstała między nami mała wojenka, ale tylko na gruncie sportowym. Tak przynajmniej ja uważam. Jasne, że nie z wszystkimi Brazylijczykami się lubię, ale są wśród nich naprawdę równi ludzie. W minionym sezonie grałem w jednej drużynie z Leandro Vissotto i byliśmy dobrymi kumplami. To świetny facet i siatkarz. Przy okazji, jeśli mogę, chciałbym pogratulować Leandro, bo niedawno urodziła mu się córeczka.
- W nowym sezonie z kolei będzie pan klubowym kolegą Michała Winiarskiego. Mieliście już okazję się poznać?
- Na razie tylko przez siatkę, podczas Memoriału Wagnera, ale jak pani wie, długo nie pograłem w meczu z Polską. O tym, że jest bardzo dobrym zawodnikiem wszyscy wiedzą. Słyszałem też, że jest bardzo fajnym kolegą. A może pani coś o nim powie?
- To nasz reprezentacyjny żartowniś. I podobno już uczy się rosyjskiego.
- W takim razie na pewno się dogadamy. Chętnie pokażę mu Moskwę nocą.
- Wróćmy do reprezentacji Rosji. Trener Woronkow, powołując pana do swojej reprezentacji
postawił jakieś warunki - co panu wolno, a czego nie?
- Nie musiał. Jestem starszy o kilka lat, bogatszy o kilka doświadczeń, doskonale wiem co mi wolno, a czego nie. Mówiąc innymi słowy, wydoroślałem. Jak pani widzi, wciąż jestem częścią kadry, koledzy nie wytykają mnie palcami, nie jest więc chyba tak źle. Mogę mu dziś podziękować, że dał mi szansę i obiecać, że odpłacę jak najlepszą grą.
- Chce pan grać jak najlepiej z wdzięczności, czy trochę z chęci udowodnienia, że jest pan dobrym zawodnikiem?
- Jedno i drugie. Każda przeszkoda, która gdzieś się pojawiła czy pojawia, powoduje, że mam o co walczyć, że staram się jeszcze bardziej, chcę być jeszcze lepszy. Na boisku natomiast dodatkową energię wyzwalają we mnie mniej lubiani przeciwnicy (śmiech) - Brazylijczycy, Włosi. Wtedy staram się wykonywać 150 procent normy. Wtedy też wyzwala się we mnie sportowa agresja. Ale żeby było jasne - bardzo lubię grać przeciwko Brazylijczykom czy Włochom.
- Gdybym musiał pan opisać samego siebie w kilku zdaniach, co by pan powiedział?
- Najważniejsza moja cecha, to charyzma. Powoduje, że jestem zauważalny, że jestem jakiś. Ciężko powiedzieć coś więcej…
- Jakim jest pan człowiekiem?
- Macie w języku polskim takie fajne słowo, podobne do rosyjskiego, ale o zupełnie innym znaczeniu. Za.....sty jestem (po polsku). To oznacza, że jestem dobrym człowiekiem, prawda?
- Ma pan jakieś wady?
- Na pewno, jak każdy, ale jeszcze ich nie odkryłem.
- W klubie trenuje pan pod okiem Włocha, w kadrze z Rosjaninem. Która szkoła siatkówki bardziej panu odpowiada?
- Powiem tak - w klubie jest mi wygodniej pracować z włoskim szkoleniowcem. Od czterech lat pracuję z Włochami i nie mam powodów do narzekań. Ale w kadrze narodowej zdecydowanie preferuję Rosjan - głównie ze względów mentalnościowych, także językowych. W klubie jest więcej czasu na przystosowanie się, pewne rzeczy można wypracować, doszlifować. W reprezentacji nie ma na to czasu.
- Mimo to jednym z kandydatów na selekcjonera Sbornej był obcokrajowiec, Plamen Konstantinow.
- Może w przyszłości to będzie odpowiedni wybór, bo ma zadatki na dobrego szkoleniowca. Musi jednak popracować jeszcze kilka lat, zgromadzić doświadczenia.
- Kończąc, nie mogę nie zapytać o zbliżające się mistrzostwa Europy. Rosja będzie głównym faworytem do wygrania złotego medalu. Kto będzie waszym najgroźniejszym przeciwnikiem?
- Wszyscy mogą być, jeśli za bardzo uwierzymy w swoją moc. Doskonały przykład mieliśmy podczas Memoriału Wagnera w Płocku, gdy Holendrzy pokonali nas do zera. Marzy nam się złoty medal, bo jesteśmy głodni sukcesu i pojedziemy do Polski i Danii, by walczyć o najcenniejszy krążek z całych sił. Ale to jest tylko sport, a w sporcie zdarzają się niespodzianki. Każdego z uczestników europejskiego czempionatu stać na sprawienie takiej niespodzianki.