Andrea Anastasi: nasz przypadek jest dobrą lekcją dla wszystkich
Gra Lotosu Trefla Gdańsk jest wielką niespodzianką rozgrywek sezonu 2014/15 PlusLigi. Prowadzona przez Andreę Anastasiego drużyna zdobyła Puchar Polski i srebrny medal ekstraklasy. – To wielki szok także dla mnie – przyznaje włoski szkoleniowiec, który pozostaje w Polsce przynajmniej na kolejne dwa lata.
plusliga.pl: Stworzył Pan klub, który może bić się z każdym. Pokonaliście w półfinale PlusLigi, ośmiokrotnego mistrza Polski i to nie był los szczęścia. Później zdobyliście Puchar Polski. Jaki jest Pana przepis na sukces?
Andrea Anastasi: Ha… To nie jest łatwe pytanie… W opinii drużyny i w moim odczuciu, przepis na sukces to przede wszystkim zbudowanie dobrej chemii w ekipie. Ludzkiej, a więc w relacjach w drużynie, ale też chemii technicznej, widocznej na boisku. Wyznaczyliśmy sobie plan, znaleźliśmy do niego klucz, który musieliśmy wykorzystać. Wiem, że jestem ważny dla chłopaków, ja sam cieszę się, że mogę z nimi współpracować. Panuje u nas naprawdę dobra atmosfera, co jest bardzo ważne, bo kiedy pojawiają się trudne momenty to potrafimy sobie z nimi poradzić. Kiedy przychodziłem do Lotosu, powiedziałem, że jeśli mamy coś zrobić, muszę mieć drużynę. Wszyscy zawodnicy, także Ci na ławce, pomagają tworzyć świetną atmosferę zespołu. Bardzo doceniam pracę chłopaków i cieszę się, że mogę ich prowadzić.
- Lotos Trefl Gdańsk zdobył Puchar Polski, srebrny medal mistrzostw Polski i wszedł do niezmiennej przez lata czołówki ekstraklasy. Czy tak dobry sezon jest dla Pana niespodzianką?
- Szczerze mówiąc tak. Pomysł jaki miałem na początku sezonu nie zakładał awansu do finału PlusLigi, zwłaszcza po ostatnim występie, kiedy Lotos zajął dziesiąte miejsce. Staraliśmy się być drużyną, która oscylowałaby w okolicach piątego miejsca. Najważniejszą rzeczą jest to, że cały czas staraliśmy się wierzyć w naszą pracę i chcieliśmy osiągnąć najwięcej jak się da.
- Przez wiele lat do ścisłej czołówki ligi należały: Skra Bełchatów, Asseco Resovia, Jastrzębski Węgiel i ZAKSA Kędzierzyn-Koźle. Teraz znalazł się tam Lotos Trefl Gdańsk. To dla wszystkich spory szok…
- To wielki szok także dla mnie! (śmiech) Nie mogę myśleć o tym inaczej, jak tylko szok. Ale wiesz, jeżeli gra się z pasją i nastawieniem na zwycięstwo, to wszystko może się zdarzyć. Myślę, że nasz przypadek może być dobrą lekcją dla wszystkich klubów w lidze. Oczywiście ten sezon jest dziwny, ale dla nas jest niesamowity.
- Po zakończeniu pracy z reprezentacją Polski, w jednym z wywiadów powiedział Pan, że teraz czas na ofertę, któregoś z polskich klubów. Nie trzeba było czekać długo… Miał Pan jakieś obawy przed rozpoczęciem pracy z Lotosem?
- Nie, absolutnie żadnych. Kiedy przychodziłem do Gdańska, wiedziałem jakie są wymagania, że ten klub chce się stopniowo rozwijać. Nasz projekt nie skończył się na tym sezonie. Co ciekawe, nie mieliśmy takiego budżetu, jak drużyny o których wspomniałaś wcześniej. Nie mamy budżetu ZAKSY, PGE Skry czy Asseco Resovii. Także przyszłość jest niepewna. Oczywiście mam nadzieję, że sponsorzy pomogą nam utrzymać się w czołówce. Gdybyśmy mieli taki budżet, jak tamte zespoły, moglibyśmy mieć jeszcze ambitniejsze cele i szukać jeszcze lepszych i skuteczniejszych rozwiązań. Kiedy tu przyszedłem miałem po prostu swój pomysł na stworzenie drużyny i to się udało.
- Każda drużyna, którą Pan prowadzi, zdobywa złote medale. Tak było z Włochami, Hiszpanią, Polską. Tak jest też z Lotosem. „Zatrudnij Anastasiego, zdobędziesz złoty medal”!
- Być może jest to prawda, nie wiem! (śmiech) Nie oczekiwałem, aż tak dobrego wyniku, ale na pewno nie chcemy poprzestawać tylko na tym sezonie.
- Jest Pan pewny siebie, energiczny i przyzwyczajony do zwycięstw. Można powiedzieć, że jest Pan siatkarskim Jose Mourinho…
- Tak, czasami taki bywam (śmiech). Dużo emocji i walki – to mój sposób na grę. Ale domyślam się, że taka ciągle wymagająca postawa może być uciążliwa dla drużyny. Chłopaki wiedzą jednak, że osiąganie najwyższych celów wymaga ogromnego wysiłku i cierpliwości. I tego będziemy się trzymać w kolejnym sezonie.