Andrea Anastasi: poziom PlusLigi coraz wyższy
Andrea Anastasi jest już po prezentacji jako trener LOTOSU Trefla. W rozmowie porusza wiele ważnych i ciekawych problemów.
Michał Rudnicki: Lądował pan w Gdańsku w poniedziałek. Przez większą część dnia w Trójmieście niebo było zachmurzone i padał deszcz, jednak niedługo przed pańskim przylotem rozpogodziło się, a zza chmur wyszło słońce. Czy to jakiś znak?
Andrea Anastasi: (śmiech) Mam po prostu szczęście do pogody w Trójmieście. Zawsze, kiedy tu jestem, jest ładnie. Udało mi się, bo tego dnia we Włoszech też było brzydko. Tu pogoda dopisuje, a to dobrze, bo mam ostatnie paręnaście dni wolnego, więc wolałbym, żeby słońce było przy mnie.
- Pytam o szczęśliwe znaki, bo można odnieść wrażenie, że na razie LOTOS Trefl był dość pechowym klubem. Co roku wydaje się, że w tym sezonie nastąpi przełamanie, że skład jest lepszy niż kiedykolwiek, a dotąd nie udało się osiągnąć spektakularnego sukcesu. Wielu upatruje jednak w panu magika, który przyjechał do Gdańska i jak za dotknięciem magicznej różdżki pozbawi nas pecha. Czuje się pan jak czarodziej, który wybawi LOTOS Trefl od wszystkich problemów?
- Nie, nie, nie… Kiedy zdecydowałem się na objęcie gdańskiego zespołu, w głowie ułożyłem sobie konkretny plan tego, jak ma wyglądać skład, jak mamy go budować i jak ma wyglądać później nasza gra. Doskonale zdaję sobie sprawę, że nie mamy najlepszej drużyny w Polsce, ale stworzyliśmy ciekawy zespół. Problemy? Zawsze jakieś się pojawią. Ważne, żeby stworzyć drużynę, która będzie grała zgodnie z moją wizją. Mam swój pomysł, swój system gry, którym już podzieliłem się z resztą sztabu. To jest moja praca. Mam wiedzę i doświadczenie zdobyte podczas wielu lat pracy. To właśnie wnoszę do klubu, tym chcę się dzielić i tym pomóc w rozwoju drużyny i klubu. Szczerze się w to zaangażowałem, jestem bardzo podekscytowany i w pełni zmotywowany do działania. Musimy się jednak liczyć z tym, że nie wszystko nam się uda. Jesteśmy drużyną środka tabeli, będziemy wygrywać mecze, ale i je przegrywać. Musimy za to stworzyć charakter tej drużyny, postawić fundamenty i zrobić pierwsze kroki na drodze do sukcesu LOTOSU Trefla Gdańsk.
- Kiedy w pańskiej głowie pojawiła się myśl, że oferta z Gdańska to ciekawa opcja? Wielu nie dowierzało w te doniesienia, twierdząc, że Andrea Anastasi to za duży rozmiar kapelusza dla LOTOSU Trefla.
- Przez dziewięć lat pracowałem z reprezentacjami Włoch, Hiszpanii i Polski. Specyfiką pracy z drużyną narodową jest to, że trener może powołać zawodników według własnego uznania i stworzyć z nich taką drużynę, jaką chce. Miałem oferty z drużyn klubowych, ale zwykle wyglądało to tak, że przedstawiano mi gotowy skład, a szukano tylko trenera, który to poprowadzi. Mi jednak nie o to chodzi w pracy. Ja muszę być zaangażowany w budowanie składu, w tworzenie drużyny, w rozwój klubu. Taki mam styl. Kiedy przyjechałem do Gdańska, zdawałem sobie sprawę, że LOTOS Trefl jest drużyną po słabym sezonie. Ale mogę tutaj pracować tak, jak lubię. Mogę pomóc w rozwoju drużyny i klubu. To był główny powód, dla którego zdecydowałem się na tę ofertę. Poza tym – macie ogromne szczęście, że mieszkacie w Gdańsku. Dla was to normalne, ale doceńcie to, że jesteście w tak pięknym miejscu do pracy i życia. Urok miasta był dla mnie również bardzo ważny. Poza tym Gdańsk jest znakomicie skomunikowany lotniczo z Włochami, a to bardzo istotne dla mojej żony, dla mojej rodziny.
- Każdy trener ma swoich ulubionych zawodników, których zna i których próbuje sprowadzić wszędzie tam, gdzie akurat pracuje. Jedynym graczem z nowego składu LOTOSU Trefla, którego trenował pan wcześniej, jest Mateusz Mika. Nie udało się sprowadzić innych pańskich podopiecznych z Włoch, Hiszpanii lub Polski?
- Jak wiele razy podkreślałem, musiałem szanować to, jakim budżetem dysponuje klub. Ale budując zespół, w szczególności taki jak tu, miałem w głowie zawodników, których pozyskanie było dla mnie niezwykle istotne. Np. na pozycji rozgrywającego mieliśmy sporą dyskusję z władzami klubu.
- Podkreślał pan wielokrotnie, jak ważne było dla pana zakontraktowanie Piotra Gacka na pozycji libero i jak dobry jest to zawodnik, jednak kiedy był pan selekcjonerem reprezentacji, nie korzystał pan z usług tego gracza.
- To prawda, ale w reprezentacji miałem „Igłę”. To jest typ zawodnika, jaki uwielbiam. Zawsze w drużynie chciałem mieć dwóch libero – starszego i młodszego. Dlatego na początku wybór padał na Ignaczaka i Zatorskiego. U tego pierwszego zawsze imponowała mi jego postawa, nastawienie do gry. Wiele razy rozmawiałem z Piotrem, wyjaśniając swoje decyzje. Tak było w reprezentacji, ale zawsze, kiedy oglądałem Gacka na boisku, sprawiał znakomite wrażenie. To świetny zawodnik, który bardzo pomoże nam w Gdańsku.
- Jednym z „pańskich” zawodników jest też Murphy Troy. Pojawiły się pytania, dlaczego w miejsce Jakuba Jarosza ściągamy Amerykanina, który był jego zmiennikiem w Latinie?
- Dlaczego? Bo Jarosz przecież był już w Bydgoszczy. (śmiech) Po podjęciu decyzji o objęciu LOTOSU Trefla nie miałem okazji do rozmowy z Kubą, ale wiedziałem, że jest już dogadany w nowym klubie. Myślałem więc o innej opcji. Polacy? Nie było opcji. Wszyscy wartościowi atakujący mieli ważne kontrakty albo byli zupełnie poza naszymi możliwościami finansowymi. Musiałem więc szukać za granicą. W poprzednim sezonie miałem dużo czasu, by przyglądać się różnym ligom w Europie. Z uwagą śledziłem francuską Ligue A. Tam było dwóch graczy, którzy znakomicie radzili sobie po przekątnej z rozgrywającym. Jednym z nich był Troy, który grał bardzo dobrze, a do tego świetnie wyglądał mentalnie. No i mieścił się w naszym budżecie. Bardzo wierzę w tego gracza, wybrałem go świadomie i uważam, że może być rewelacją ligi.
- W jednym z wywiadów powiedział pan, że jeśli kogoś nie stać na Ferrari, powinien kupić raczej solidne Cinquecento. Czy nasz skład w hierarchii składów jest na tym samym poziomie, co Cinquecento w hierarchii samochodów?
- Wierzę w to, że nie. To po prostu odpowiedź na kolejne z serii pytań „czemu ten, a nie tamten”. Poza tym, ja bardzo lubię nowe Cinquecento! (śmiech) To bardzo solidny samochód! Mając dobre Cinquecento też można być szczęśliwym.
- Podczas treningów widział pan naszych młodych graczy. Poprzedni sezon nie był dla nich udany. Przeszli do seniorów jako grupa mistrzów Młodej Ligi, jednak w PlusLidze nie dostali zbyt wielu szans na pokazanie swoich umiejętności.
- Rozmawiałem z nimi i oni doskonale wiedzą, że każdy z nich ma szansę na występy w pierwszym składzie. Mamy kilku bardzo interesujących graczy. Schulz, Stolc, Stępień – to naprawdę świetnie zapowiadający się zawodnicy. Będę im się mocno przyglądał w okresie przygotowawczym. Mam osiem tygodni, podczas których będę mógł stwierdzić, co możemy osiągnąć z tymi siatkarzami.
- Ale PlusLigę śledził pan zapewne regularnie. Czy, pańskim zdaniem, poziom rozgrywek rośnie? Co sądzi pan na temat poszerzenia ligi do 14 zespołów?
- Poziom jest coraz wyższy, ale powiększenia PlusLigi nie popieram. Po pierwsze, ciężko jest zorganizować taką liczbę spotkań. Po drugie, drużyny są rozsiane po całym kraju i podróżowanie do trzynastu innych drużyn jest uciążliwe, tak dla nas, jak i dla klubowego budżetu. W Polsce chcielibyśmy grać jak w NBA, co parę dni. Ale w NBA drużyny mają swoje prywatne samoloty, a pieniądze i organizacja stoją na zupełnie innym poziomie. My mamy do pokonania ogromne odległości. Bielsko-Biała, Rzeszów, Będzin? Taka podróż autokarem to jakaś tragedia. Ale my nie jesteśmy jeszcze w najgorszej sytuacji. Co mają powiedzieć drużyny grające w europejskich pucharach? Organizacja meczów domowych i wyjazdowych w takich klubach na pewno będzie bardzo trudnym zadaniem. Nie zmienia to faktu, że PlusLigę uważam za jedną z najlepszych lig w Europie.