Andrea Anastasi: usatysfakcjonuje mnie medal
Były szkoleniowiec reprezentacji Polski świetnie wpisał się także w nasze ligowe realia. Jego podopieczni z LOTOSU Trefl Gdańsk zakończyli I rundę fazy zasadniczej PlusLigi na trzeciej pozycji. Gdzie tkwi tajemnica sukcesu gdańskiej ekipy?
PlusLiga: Kilka dni temu pana podopieczni zagrali z drużyną innego Włocha, Jastrzębskim Węglem. Co dało panu więcej satysfakcji - dziesiąta wygrana w rozgrywkach czy pokonanie Roberto Piazzy?
Andrea Anastasi: Akurat w tym przypadku nie odczułem najmniejszej satysfakcji. Roberto jest moim serdecznym przyjacielem, nawet kimś znacznie więcej. Rozmawialiśmy sporo i wiem jak czuł się po porażce - to nie mogłoby mnie cieszyć. Natomiast muszę przyznać, że był to pojedynek szczególny. Cały czas uśmiechaliśmy się do siebie i choć staliśmy po dwóch stronach barykady, byliśmy razem. Jeśli chodzi o to dziesiąte zwycięstwo, faktycznie, jestem niezwykle dumny z tego powodu. Na starcie rozgrywek ligowych kompletnie nie wiedziałem jak ten sezon będzie wyglądał, co może spotkać mnie i mój zespół. Wszystko było dla mnie nowe - uczyłem się miasta, relacji, drużyny, która też była stworzona od nowa. W poprzednich latach gdańskiemu klubowi nie wiodło się za dobrze w PlusLidze, dlatego powiedzieliśmy sobie: spróbujmy awansować do play offów, a potem zobaczymy. Z takim nastawieniem rozpoczęliśmy rywalizację. Chcieliśmy pokazać się z jak najlepszej strony i chyba się udało. Mamy za sobą serię pojedynków z najlepszymi drużynami w kraju, w których pokazaliśmy, że walczymy do końca i że posiadamy ogromną wiarę we własne możliwości.
- Mówi pan, że spotkanie z Piazzą było mocno przyjacielskie. A jak przebiegało pana spotkanie ze Zbyszkiem Bartmanem? Jest pan zaskoczony widząc go znów na przyjęciu?
- Co ja mogę powiedzieć? Kocham tego chłopaka, uwielbiam go jako zawodnika, przeżyliśmy wspólnie wiele dobrych i gorszych chwil, ale nie chciałbym i chyba nie powinienem komentować jego decyzji związanych ze zmianą pozycji. To są sprawy pomiędzy nim a aktualnym klubem. Mogę natomiast powiedzieć, że gdy przyjechałem do Gdańska chciałem, żeby wzmocnił mój klub, ale niestety, ten transfer byłby dla nas zbyt kosztowny.
- Przyznam, że byłam bardzo zaskoczona gdy podpisał pan kontrakt z Lotosem. Pomyślałam wtedy, że wrócił pan do Polski by udowodnić, że jest dobrym szkoleniowcem. Było tak?
- Nie, ponieważ wiem, że jestem dobrym trenerem. Przepraszam, jeśli zabrzmiało to nieelegancko, ale taka jest prawda.
- Jest pan pewien swojej wartości?
- Absolutnie tak, czasami nawet za bardzo (śmiech). Ale mówiąc poważnie, propozycja z Gdańska była dla mnie wielkim wyzwaniem, a ja kocham wyzwania. Jak już powiedziałem w którymś z wywiadów, otrzymałem kilka innych ofert pracy, także związanych z prowadzeniem kadry narodowej. Ale nie chciałem prowadzić żadnej innej reprezentacji podczas mistrzostw świata w Polsce - to po pierwsze. Po drugie, jestem na takim etapie kariery zawodowej, że nie musiałem natychmiast podejmować pracy, mogłem spokojnie poczekać i zastanowić się co będzie dla mnie najlepsze, najciekawsze. Uznałem, że najlepsza na tamtą chwilę była propozycja z Gdańska, głównie dlatego, że włodarze klubu zostawili mi sporo swobody. Wiedziałem w jakim obszarze finansowym muszę się poruszać i to było jedyne ograniczenie, resztę pozostawiono mojej decyzji.
- Wiedział pan, że w poprzednich sezonach klub borykał się z problemami finansowymi?
- Znałem dokładnie historię klubu i bieżącą sytuację, wiele rozmawialiśmy na ten temat z działaczami. Powiedziałem im, że jeśli chcą abym poprowadził gdański klub, muszą zatrudnić takich zawodników, którzy będą w stanie grać systemem jaki preferuję. Miałem swoją wizję i chciałem ją realizować, nie mógłby pracować inaczej. Działacze zaufali mi i zgodzili się na moją propozycję. Uważam, iż to było kluczowe - zaufanie. Było jeszcze coś, co ułatwiło mi przyjęcie oferty z Gdańska - zakochałem się w tym mieście. Uwielbiam Trójmiasto.
- Podjął pan spore ryzyko. Gdyby się nie udało, ucierpiałby pana trenerski autorytet.
- Ale tak jest za każdym razem, gdy podejmuję się jakiegoś zadania, praca szkoleniowca wiąże się z ryzykiem. Co jest w tej pracy istotne, to przekonanie o słuszności swoich decyzji i poczynań. Gdybym tego nie miał, zawodnicy natychmiast by to wyczuli i straciliby swoją wiarę, przekonanie o tym, że idziemy w słusznym kierunku. Ja zawsze jestem pozytywnie nastawiony i tą swoją aurą staram się zarażać współpracowników.
- Na razie to ryzyko się opłaciło. Gdzie tkwi tajemnica sukcesu gdańskiej ekipy?
- Gramy bardzo dobrze, jesteśmy w czołówce klasyfikacji, ale też zdajemy sobie sprawę, że są co najmniej dwie drużyny, które prędzej czy później wrócą do wysokiej dyspozycji - ZAKSA i Jastrzębski Węgiel. Ciekawe zespoły są też w Lubinie o Bydgoszczy i one również mogą trochę namieszać. Dlatego dla nas najważniejsze jest w tej chwili, byśmy utrzymali ten dobry rytm gry w II fazie rundy zasadniczej, a co więcej, byśmy poprawili te elementy gry, które szwankują. Musimy dopracować nasz system gry. W mojej drużynie są zawodnicy, którzy nie grali wcześniej w PlusLidze, jak Falaschi, Troy czy Schwarz i oni wciąż nie pokazali pełni swojego potencjału, na pewno mogą grać znacznie lepiej. Gdybym miał ponarzekać na jakiś element szczególnie, to byłby to atak. Tutaj musimy się poprawić i to stawiamy sobie za cel w drugiej części sezonu.
- Nie powiedział pan gdzie tkwi tajemnica sukcesu? To trzecie miejsce w tabeli po pierwszej fazie rundy zasadniczej naprawdę robi wrażenie.
- To prawda. Tym bardziej, że jak mówiłem wcześniej, dla większości z nas wszystko jest nowe - zespół, miasto, rozgrywki. Ale za bardzo nie chcę wybiegać w przyszłość. Na razie mamy za sobą bardzo trudny mecz z Politechniką Warszawską. To młody zespół, ale momentami grają wręcz wyśmienicie, mam do nich wiele szacunku. Pojechaliśmy tam po trzech ciężkich i długich bitwach z najlepszymi polskimi drużynami i musieliśmy stoczyć kolejną pięciosetową batalię. Nie wiem czy możemy mówić o sukcesie, ale tajemnica naszej dobrej gry jest prosta do opisania - jesteśmy drużyną, gramy kolektywnie.
- Od lat mówi się, że w PlusLidze dominuje „wielka czwórka”. Pana zdaniem, przyszedł czas na złamanie tej zasady?
- Mam taką nadzieję i wierzę, że stanie się to za przyczyną moich podopiecznych. Ale prawda jest taka, że budżety takich zespołów jak Rzeszów, Bełchatów czy Jastrzębie są jakieś 3-4 razy większe niż nasz, a to jest bardzo ważne. Ale mnie to nie zraża, skupiam się na swojej pracy i chcę (a może już mi się udało) zbudować mocny, grający fajną siatkówkę zespół.
- Mówił pan, że na starcie sezonu postawiliście sobie za cel awans do play off. Jako że apetyt rośnie w miarę jedzenia, jaki wynik usatysfakcjonuje pana na koniec rozgrywek?
- Medal mistrzostw Polski.
- Marzy pan o grze w Lidze Mistrzów?
- Powoli, nie rozpędzajmy się za bardzo. Byłbym niesamowicie szczęśliwy, gdyby mój zespół wywalczył medal, w jakimkolwiek kolorze. Tym stworzylibyśmy sobie fundamenty pod zbudowanie jeszcze lepszej drużyny w przyszłości.
- Śledzi pan rozgrywki Ligi Mistrzów? Podoba się panu pomysł powiększenia rozgrywek i wprowadzenia do nich takich drużyn jak choćby bułgarska Dupnica?
- Nie podoba mi się ten pomysł. Jeśli mają to być elitarne zawody, to powinny walczyć w nich tylko najlepsze drużyny. Powiększenie LM o zespoły, nazwijmy to średnie, powoduje obniżenie poziomu rozgrywek i w efekcie, w fazie grupowej mamy niewiele interesujących spotkań. Moim zdaniem liczbę drużyn powinno się ograniczyć do dwóch najlepszych z każdego kraju. Poza tym, sumując wszystkie rozgrywki, w których grają te najlepsze kluby, jest tego strasznie dużo, stanowczo za dużo. Patrząc na polskie realia - Bełchatów czy Rzeszów mają na tyle szerokie składy, że mogą rotować zawodnikami, ale Jastrzębie nie ma już takiego komfortu.
- Nadejdą kiedyś takie czasy, że zespoły występujące w LM zaczną na tym zarabiać, jak jest choćby w piłce nożnej?
- Kocham siatkówkę, ale prawda jest taka, że siatkówka nie jest piłką nożną i długo jeszcze nie będzie.
- Jak ocenia pan szanse polskich drużyn - Skry, Resovii i Jastrzębia w trwających rozgrywkach LM?
- Wysoko oceniam szanse Skry i Resovii. Obydwie drużyny prezentują ciekawą siatkówkę i jak wspomniałem przed momentem, mają szerokie zaplecze zawodników rezerwowych, co pozwala im oszczędzać siły i nie skomplikuje sytuacji w przypadku jakiejś kontuzji. Myślę, że obydwie ekipy mają realne szanse na grę w Final Four. Gdyby jastrzębianie mogli skorzystać z pomocy Kaliberdy, sądzę, że też mogliby dojść daleko, ale bez niego mają znacznie mniejsze szanse.
Powrót do listy