Andrija Gerić: Polacy traktują mnie jak swojego
W środę w Łódzkim Pałacu Sportu, mistrzowie Polski, bełchatowska PGE Skra pokonała jeden z najlepszych greckich klubów Panathinaikos Ateny 3:1. Jednym z nowych graczy w drużynie jest Serb Andrija Gerić, który dziewięć lat wstecz odbierał w Sydney złoty medal olimpijski.
PlusLiga: O co walczycie z Panathinaikosem w Lidze Mistrzów?
Andrija Gerić: O najwyższe cele. Chcemy dojść do Final Four. Jednak po naszym niezbyt udanym meczu w Atenach ze Skrą, musieliśmy zrobić wszystko, aby w rewanżu na ich terenie zaprezentować się o wiele lepiej. Nie mogliśmy dopuścić, aby nasza postawa była tak słaba jak w pierwszym meczu. Halę w Łodzi pamiętam z Ligi Światowej i wiedziałem, że znów zapełni się kibicami. Walczyliśmy, jednak Skra była lepsza.
- Na boisku sprawiasz wrażenie zamkniętego i niezwykle skupionego. Jesteś taki sam w życiu prywatnym?
- Myślę, że jestem z natury dobrym, otwartym człowiekiem. Tego samego oczekuję od innych. Nie różnię się niczym od ludzi, których każdego dnia mijam na ulicy. Chodzę na dwóch nogach, jem, śpię i w każdej wolnej chwili bawię się z córką. Nigdy nie zabiegałem o popularność i nie chciałem być odbierany w kategorii gwiazdy.
- Nie da się jednak ukryć, że kibice traktują cię jak gwiazdę siatkówki.
- Kibice nas wspomagają i zawsze są po naszej stronie. W siatkówce są integralnym elementem show. Jeśli nie mamy za sobą kibiców, nie mamy radości grania. Cenię kibiców i staram się mieć dla nich czas na wspólne fotografie i autografy. Ktoś może powiedzieć, że to część mojej pracy. To najprzyjemniejsza część mojej pracy, którą wykonuję nie tylko z poczucia obowiązku. Gdybym nie był siatkarzem, nikt nie chciałby mojego podpisu. Gdy byłem dzieciakiem również marzyłem o autografach znanych koszykarzy.
- A jacy w twoich oczach są polscy kibice?
- Ludzie w Polsce traktują mnie jak swojego. Bardzo mnie to cieszy. Sam nie wiem czemu zawdzięczam popularność i tak życzliwe przyjęcie. Największy wianuszek fanek zawsze otaczał Ivana, ale w Polsce jest inaczej. To ja idę do szatni ostatni. Zawsze z ogromną radością przyjeżdżam do Polski. Siatkówka jest u was niesamowicie popularna.
- Pasmo największych sukcesów reprezentacja Serbii rozpoczęła właśnie w Polsce...
- Tak. Była zima 2000 roku. Przyjechaliśmy do Katowic z postanowieniem zdobycia kwalifikacji olimpijskiej. W mojej pamięci została hala wypełniona przez wspaniałych kibiców. Nigdy nie zapomnę atmosfery meczu Polska- Jugosławia. Bezpośrednio po meczu nie pamiętałem szczegółów. Pamiętam poczucie ulgi, satysfakcji i dumy, że wywalczyliśmy sobie prawo gry w finale tamtej kwalifikacji. Najgłębsze przeżycie przyszło jednak po meczu. Nie było gwizdów i wyzwisk, nie leciały w naszą stronę żadne przedmioty. Widownia żegnała nas brawami. Otrzymaliśmy oklaski za naszą grę, Polacy za walkę. My, którzy zamknęliśmy Polakom drogę do Igrzysk, przy wyjściu z hali rozdawaliśmy autografy, zbieraliśmy słowa pochwały.
- Wspominasz tamten pobyt w Polsce z ogromnym sentymentem.
- Dopiero później obejrzałem zapisy wideo, więc teraz wiem, jak to się stało że, tamten mecz to my wygraliśmy. Polacy niesieni dopingiem zdobywali punkt za punktem, odrabiali straty, zdobyli inicjatywę, mieli już pięć punktów przewagi. I wtedy zacząłem zagrywać. Powiem tak, każdy mecz siatkówki w Polsce to show. Wynik jest ważny, ale jeszcze ważniejsze zadowoleni nawet wtedy, gdy polski zespół przegrywa. Chyba ich rozumiem, bo reaguję tak samo gdy idę na mecz koszykówki w Belgradzie. Cieszę się uczestnictwem w meczu, a kiedy mój zespół przegrywa mówię, że odegra się następnym razem.
- Odwiedzałeś nasz kraj wielokrotnie, z kadrą narodową, Maceratą. Teraz przyjechałeś broniąc greckiego klubu. Jak się czujesz w Grecji?
- Bardzo dobrze. Chciałem opuścić Maceratę już rok wcześniej, lecz akurat wtedy zaszło w klubie kilka zmian, które oceniłem pozytywnie i dlatego zostałem. W klubie miało być czterech środkowych, więc opcja była taka, że jeśli Ivan przedłuży kontrakt to ja odejdę. Ivan odszedł wtedy do Romy, więc Omrcen został przesunięty na atak i tym sposobem liczba środkowych zredukowała się do trzech. W tym roku jednak nalegałem na zmianę, bowiem w Maceracie spędziłem już naprawdę dużo czasu.
- Czy to prawda, że chciałeś odejść z Maceraty z powodu konfliktu z Giacomo Sintinim?
- Prawda jest taka, że choć jesteśmy kolegami, to na boisku nie potrafiliśmy znaleźć wspólnego języka. Sintini nie lubił grać środkiem, więc nie dostawałem dobrych piłek. Ten stan nie sprzyjał budowaniu dobrych relacji na boisku. Były takie mecze, że czułem się niepotrzebny i zapomniany. Z boku wyglądało to w taki sposób, jakby moją podstawową rolą było... markowanie ataków.
- Mimo to, wszyscy kibice przyzwyczaili się, że Gerić jest jednym z filarów Maceraty.
- Z Maceratą wygrałem już wszystko co było do wygrania we Włoszech, od europejskich i krajowych pucharów począwszy, kończąc na najcenniejszym trofeum – scudetto. Dlatego pomyślałem o zmianie. Już rok wstecz miałem propozycje z Grecji, ale nie były dość poważne, więc nie podjąłem rozmów. Przed tym sezonem było inaczej. Zdecydowałem się przejść do Panathinaikosu.
- A Ivan twoim śladem podpisał kontrakt w Olympiakosie?
- Każdy z nas żyje na własny rachunek, ja mogę tylko powiedzieć, że bardzo się cieszę, że w innej lidze niż włoska, ponownie spotykam się z Ivanem.