Andrzej Kowal: Antiga może liczyć na moją pomoc
- Musimy pomagać nowemu szkoleniowcowi kadry, bo z siatkówki korzystamy wszyscy - trenerzy, dziennikarze, kibice i sami siatkarze, którzy walczą choćby o lepsze kontrakty, ale także o przyjemność gry przy dużej ilości kibiców - mówi w rozmowie z PlusLigą Andrzej Kowal, trener Asseco Resovii Rzeszów.
PlusLiga: Podsumowując mecz Resovii z Jastrzębskim Węglem powiedział pan, że różnicę było widać przede wszystkim w przygotowaniu fizycznym. Dał wam się we znaki pojedynek w Lidze Mistrzów?
Andrzej Kowal: Raczej powrót z Paryża. Cały dzień przed spotkaniem z Jastrzębiem byliśmy w podróży, spędziliśmy kilka godzin na lotnisku, do Jastrzębia dotarliśmy dopiero ok. 20.00. Do rywalizacji przystąpiliśmy bez jakiegokolwiek treningu. To chyba zaważyło, bo w innych elementach nie było aż takiej różnicy.
- Nowa hala w Jastrzębiu jest jednak trochę pechowa dla pana drużyny, bo jeszcze tutaj nie wygraliście.
- To są fajne sprawy dla statystyk dziennikarskich, trenerzy w ogóle nie myślą o takich rzeczach. Ale to prawda, gramy tutaj trzeci raz i ponieśliśmy trzecią porażkę. Mieliśmy swoje szanse w pierwszym secie, ale ich nie wykorzystaliśmy. Każdy ma jakieś swoje słabości, w sobotę Jastrzębie było lepsze i należy się z tym pogodzić.
- Od początku sezonu stawia pan na parę Drzyzga - Konarski. Wynika to z aktualnej dyspozycji zawodników czy też postanowił pan promować Polaków?
- Nie pracuję w klubie, który ma promować Polaków, ale w klubie, który ma zwyciężać. Po sezonie będę rozliczany z wyników, nie z tego kogo i jak wypromowałem. Teraz akurat jest taki moment, że grają Drzyzga i Konarski, co nie znaczy, że w kolejnych spotkaniach nie wystawię alternatywnej szóstki.
- Fabian Drzyzga to nadzieja polskiej siatkówki. Pana zdaniem ten zawodnik jest już gotowy do prowadzenia gry reprezentacji?
- Ja mogę określić tylko jego przydatność do swojego zespołu z Rzeszowa, nie chciałbym mówić o kadrze. Fabian bardzo fajnie wkomponowuje się w drużynę, ale przed nim, tak jak przed nami wszystkimi jest jeszcze dużo pracy, sporo rzeczy nie funkcjonuje jeszcze tak jak byśmy chcieli. Jedynym lekarstwem na te mankamenty jest czas, setki powtórzeń i działań, które doprowadzą do systematyczności.
- Co dzieje się z Grzegorzem Kosokiem? Kiedy wróci do gry?
- Grzesiek jest po zabiegu i zaczyna systematycznie wchodzić w trening. Nie jest jeszcze gotowy na sto procent, ale jak już będzie, na pewno dostanie swoją szansę.
- Kilka dni temu poznaliśmy nazwisko nowego selekcjonera polskiej kadry. Pan podobno był pierwszą opcją, ale nie przyjął propozycji PZPS-u. Dlaczego?
- Nie wiem czy byłem numerem jeden, dwa czy pięć, ale faktycznie rozmawiałem z przedstawicielami federacji, złożyli mi propozycję. Jednak obowiązuje mnie dwuletni kontrakt w Resovii i tak od początku mówiłem. Jeżeli do czegoś się zobowiązuję, podpisuję umowę, to chciałbym jej dotrzymać. Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której rezygnuję z pracy w Rzeszowie, żeby poprowadzić kadrę.
- Wariant łączenia stanowisk nie wchodził w grę?
- Nie zgodziłbym się na to. Jeżeli za coś się biorę, to poświęcam się temu w stu procentach.
- A może trochę obawiał się pan tego polskiego piekiełka, które my wszyscy potrafimy stworzyć?
- Gdybym się tego bał, nie byłbym trenerem. Polskiego piekiełka doświadczam na co dzień w Rzeszowie i czy miałbym go doświadczać lokalnie czy na arenie międzynarodowej, to naprawdę nie miałoby znaczenia. Jak się wygrywa, zawsze jest dobrze, schody zaczynają się gdy przychodzą porażki, wtedy winny jest trener. Ja już się na to uodporniłem. Człowiek potrzebuje doświadczenia, żeby takie rzeczy zostawiać z boku. Krytyka jest rzeczą naturalną, cechą Polaków szczególnie i decydując się na bycie trenerem, decydowałem się także na bycie krytykowanym. Trzeba się do niej przyzwyczaić, bo ktoś kto nie jest odporny na krytykę, nie jest w stanie funkcjonować w naszym kraju.
- Zgadza się pan z opinią, że w Polsce lepiej pracuje się zagranicznym trenerom, że im wolno więcej?
- Mówiłem o tym już parę lat temu. W jednym wypadku ten kredyt zaufania jest trochę większy, w innym mniejszy, ale generalnie tak jest. Dla mnie jednak nie stanowi to problemu. Może wynika to z kompleksów Polaków, którzy funkcjonowali w dawnym systemie i dziś trochę nie doceniają polskiej „głowy”, w sensie ludzkiego potencjału. Bo czym dziś różni się polski szkoleniowiec od zagranicznego? To my pracujemy w polskich realiach i nasza wiedza jest duża, na pewno większa niż niejednego zagranicznego trenera. Choć wcale nie jest powiedziane, że polski trener osiągnąłby więcej. Nie ma reguły, ale jedno jest pewne - ocena powinna następować dopiero po okresie jaki związek daje trenerowi do zrealizowania celów, po okresie na jaki została podpisana umowa.
- Wybór Stephane Antigi na selekcjonera polskiej kadry to trochę prztyczek w nos polskich trenerów młodego pokolenia?
- W moim subiektywnym odczuciu, nie. Chociaż wydaje mi się, że gdyby kadrę poprowadził Krzysiek Stelmach czy Radek Panas, to również daliby sobie radę i wcale nie jest powiedziane, że pracowaliby mniej efektywnie. Jest w Polsce grupa trenerów, którzy spokojnie mogliby poprowadzić reprezentację, ale na pewno do tego trzeba by ogromnego zaufania i wsparcia środowiska. Jeżeli pracuje się w klubie czy innej instytucji, w której nie ma się zaufania od prezesów, jest bardzo ciężko. Ja sam poniosłem już kilka porażek i nie wiem jak zareagowałby klub, gdyby miał innego prezesa. My Polacy jesteśmy trochę przekorni i czasami bardzo lubimy jak rodakom się nie udaje.
- Pamięta pan swoje początki w roli pierwszego szkoleniowca? Co było najtrudniejsze?
- Najtrudniej było zdobyć zaufanie ludzi, że pracują z właściwym człowiekiem. Kiedy do grupy wchodzi trener bez doświadczenia, to każda porażka daje sporo do myślenia zawodnikom, szczególnie tym najbardziej doświadczonym - czy klub podjął dobrą decyzję, czy nie. Dla mnie jako początkującego trenera każda porażka była sporym wyzwaniem, dla siatkarzy i działaczy ogromną szkołą cierpliwości. Rzeszowski klub jest doskonałym przykładem na to, że rozliczanie następuje dopiero po ostatnim meczu sezonu. W poprzednich rozgrywkach mieliśmy sporo problemów w trakcie sezonu, do play offów startowaliśmy z czwartego miejsca, ale dostaliśmy kredyt zaufania. Należy pamiętać, że porażki są częścią sportu, zawsze czegoś uczą i nawiązując choćby do naszej przegranej z Jastrzębskim Węglem, zawsze lepiej przegrać na początku i wyciągnąć z tego wnioski, wiedzieć nad czym trzeba popracować, niż w końcówce zmagań, kiedy już nie ma czasu ani możliwości, żeby się pozbierać.
- Ile czasu potrzebował pan by dojść do takich wniosków, by okrzepnąć i patrzeć na porażki z dystansem?
- Nie ma reguły. Ja jako pierwszy trener pracuję dopiero trzeci sezon i na dobrą sprawę to jest żadne doświadczenie. Sytuacje boiskowe szybko się zmieniają i w tym fachu doświadczenie jest niezbędne, szczególnie na gruncie reprezentacyjnym. Z roku na rok czuję się pewniej, ale wciąż każda porażka daje mi sporo do myślenia. Trenowanie nie jest jakimś rzemiosłem, że co roku robimy to samo. Każdego roku coś się zmienia i trzeba szukać lepszych rozwiązań. Powielanie tych samych rozwiązań jest dużym błędem. Trzeba mieć swoją filozofię na pracę z zespołem.
- Czego zatem pana zdaniem powinniśmy życzyć nowemu selekcjonerowi reprezentacji Polski?
- To jest bardzo dobry zawodnik. We współpracy z Philippe Blainem na pewno są w stanie stworzyć dobry trenerski duet. Moją pomoc na pewno będą mieli, myślę że wszystkich innych polskich trenerów również, bo wszyscy doskonale wiemy, że reprezentacja jest takim wyznacznikiem dla klubów. Jeżeli nie będzie mocnej kadry, grającej na dobrym poziomie, nie będzie zainteresowania tą kadrą, to taka sytuacja bardzo szybko przeniesie się na kluby i tam również spadnie poziom. To są naczynia powiązane i nie wolno nowym szkoleniowcom kłaść kłód pod nogi, wszyscy musimy im pomagać, bo z siatkówki korzystamy wszyscy - trenerzy, dziennikarze, kibice i sami siatkarze, którzy walczą choćby o lepsze kontrakty, ale także o przyjemność gry przy dużej ilości kibiców.