Andrzej Wrona: charakter człowieka poznaje się, gdy jest ciężko
Andrzej Wrona, środkowy PGE Skry Bełchatów opowiada, jak zmieniło go złoto mistrzostw świata, jak poradził sobie w trudnych dla niego chwilach, i dlaczego bardziej woli halę od basenu.
PLUSLIGA.PL: W reprezentacji Polski rozegrał pan do tej pory trzydzieści siedem meczów, w tym ten jeden najważniejszy – przeciwko reprezentacji Brazylii w finale mundialu. Jak złoto mistrzostwświata zmieniło Andrzeja Wronę?
ANDRZEJ WRONA: Nie wiem, czy prywatnie jakkolwiek mnie zmieniło, ale na pewno zmieniło moje życie sportowe. Może dodało trochę więcej pewności siebie, bo zawsze kiedy spełnia się swoje marzenia, to człowiek staje się odważniejszy i weselszy. Kiedy spełnia się te największe i najważniejsze cele to żyje się o wiele przyjemniej. Myślę, że od tamtej chwili jestem szczęśliwszym człowiekiem i szczęśliwszym sportowcem.
Po finale w katowickim Spodku wasza popularność niemal eksplodowała…
ANDRZEJ WRONA: Tak, nasza popularność na pewno wzrosła, bo finał mistrzostw świata oglądał co drugi Polak. Ludzie nas rozpoznają, dodatkowo dochodzą kolejne projekty w których się pojawiamy, więc w telewizji jest nas coraz więcej i rzeczywiście jesteśmy kojarzeni. Tak naprawdę, gdzie nie pojedziemy to ktoś nas rozpoznaje, prosi o autograf czy zdjęcie i to jest fajne.
Często po meczach zostaje pan z kibicami i jes dla nich dostępny. Kibice są chyba ważną częścią pańskiego życia?
ANDRZEJ WRONA: Kibice są dla mnie bardzo ważni, bo są głównymi odbiorcami tego, co robię. Nasza gra nie miałaby sensu gdybyśmy grali przy pustych trybunach, dla czterech sponsorów. Mecz byłby odarty z całej magii widowiska, jaką dzięki kibicom zyskuje. Robimy to dla nich i to im chcemy dawać radość. Oczywiście, że nam też jest miło kiedy wygrywamy mecze, ale to kibice płacą za bilety, za karnety, oglądają nas w telewizji, a kiedy gramy w innych strefach czasowych, zarywają noce. Jesteśmy im winni te emocje i myślę, że wzajemnie napędzamy się do działania. Kiedy kibic idzie do pracy, po naszym spektakularnym zwycięstwie na pewno nie jest to dla niego zwykły szary dzień. Tak samo my, kiedy gramy przy pełnej hali, gdzie dopingują nas tysiące, to czujemy się dużo lepiej.
Oprócz 21 września 2015 roku, jakie daty najlepiej pan pamięta?
ANDRZEJ WRONA: Na pewno 27 kwietnia 2014, gdy z PGE Skrą Bełchatów zdobyliśmy moje pierwsze mistrzostwo Polski. To dla mnie ważne sportowe wydarzenie. Innych dat za bardzo nie pamiętam. Wiadomo, urodziny swoje i bliskich, bo to dni dla mnie ważne.
Sportowiec dojrzewa bardziej przez wielkie sukcesy czy poważne kontuzje?
ANDRZEJ WRONA: Wydaje mi się, że najbardziej przez porażki i przez kontuzje, które wzmacniają psychikę. Zresztą każdy człowiek, kiedy jest ciężko kształtuje swój charakter. Kiedy jest dobrze to nic nie trzeba robić, tylko cieszyć się tym i chłonąć atmosferę szczęścia. Gdy jest ciężko, wtedy trzeba działać i wtedy poznaje się charakter człowieka.
Pana kontuzje nie omijały. Było zerwanie więzadeł stawu skokowego, złamana ręka i ta najpoważniejsza, kontuzja kolana.
ANDRZEJ WRONA: Tak, ten uraz ciągnął się dosyć długo. Trochę z powodu zaniedbania wynikającego wtedy jeszcze z niewiedzy i z braku czasu na odpoczynek, trochę też ze źle dobranej metody początkowego leczenia. Tak naprawdę dopiero w Bydgoszczy, na poważnie zajęli się moim kolanem i udało się zdiagnozować problem. Była potrzebna operacja, która wykluczyła mnie praktycznie z całego sezonu. To był mój pierwszy rok w Bydgoszczy, ale na szczęście już na starcie otrzymałem kredyt zaufania. Dzięki niemu mogłem wrócić po kontuzji i pomóc drużynie, a po urazie nie ma póki co śladu. Odpukać!
Kiedy więcej czasu spędzał pan na rehabilitacji niż na boisku, nie miał pan chwili zawahania, że lepiej to wszystko zostawić i poszukać sobie innego zajęcia?
ANDRZEJ WRONA: Nie, siatkówka jest zbyt ważna dla mnie i stanowi zbyt wielką część mojego życia, żeby ją tak po porostu zostawić. Z każdym dniem mojej kontuzji czekałem na powrót na boisko i wiedziałem, że to wszystko co robię jest po to, żeby znów zagrać i to dodawało mi sił.
Nie chciał pan iść na studia i żyć „po studencku”?
ANDRZEJ WRONA: Studia oczywiście, że są ważne i przydatne, ale siatkówka to całe moje życie i nie byłem w stanie tak łatwo tego zostawić i odpuścić. Studiuję w Opolu logistykę i marketing. Każdy ma swoją drogę w życiu, którą chce podążać i do której musi zrobić pewne kroki. Ja mam swoją, tą sportową, ale przy okazji mogę znaleźć czas, żeby doszkolić się w innych tematach, bo kiedyś może mi być to potrzebne w życiu.
Marketing – to pańska alternatywa na życie poza sportem?
ANDRZEJ WRONA: Mam różne pomysły i już je wdrażam w życie. Może niekoniecznie jest to „czysty” marketing, lecz wiele z tych studiów może mi się przydać później, w tym co chcę robić. Wolę wiedzieć więcej i mieć doświadczenie w tym temacie, żeby móc to wykorzystać przy rozwijaniu wielu projektów i pomysłów, które gdzieś w głowie są.
Zdradzi je pan?
ANDRZEJ WRONA: Od niedawna razem z Karolem Kłosem i Dawidem Konarskim mamy portal: pomagam.pl, którego jesteśmy współwłaścicielami. Sfinansowaliśmy stworzenie go i ma on być narzędziem dla ludzi do pomagania innym. Codziennie na nasze portale społecznościowe dostajemy wiele wiadomości z prośbą o udostępnienie na stronie zbiórek charytatywnych, z prośbą o pomoc czy wstawienie zdjęcia z hasztagiem. Tego jest naprawdę mnóstwo i żeby było nam łatwiej razem z kolegami z branży informatycznej stworzyliśmy portal: pomagam.pl. Dzięki niemu ludzie dostają od nas narzędzie, żeby nagłaśniać i przeprowadzać zbiórki.
A ubrania własnego pomysłu – Kłos vs Wrona?
ANDRZEJ WRONA: Ubrania, to hobby i projekt charytatywny, przez który pomagamy fundacji Herosi. Taki był cel powstania tego projektu, a przy okazji daje nam wielką frajdę.
Podejmuje pan wiele inicjatyw charytatywnych. Woli pan bardziej dawać niż brać?
ANDRZEJ WRONA: Oczywiście, że wolę dawać. Lubię widzieć uśmiech ludzi, których czymś obdarowałem. Takie szczere szczęście widać szczególnie u małych dzieci, które niczego nie udają. Cieszę się, że czasem nawet mały gest ode mnie może dać wiele radości i miłych wspomnień na przyszłość.
Niektórzy zawodnicy mówią, że „uczyli się chodzić z piłką w rękach”. U pana też tak było?
ANDRZEJ WRONA: Ja zacząłem grać jak miałem jedenaście lat, także już od dawna chodziłem, a nawet jeździłem na rowerze i pływałem (śmiech). Trenowałem pływanie, ale problemy zdrowotne z zatokami były dla mnie sporą przeszkodą. Poza tym, z całym szacunkiem do pływaków, nudziło mnie to pływanie od ściany do ściany, robienie kilometrów rano i wieczorem. W wodzie byłem sam na sam ze sobą, a ja jestem jednak „zwierzęciem społecznym”, który woli więcej obcować z ludźmi. Dlatego wybrałem sport drużynowy. Miłość do siatkówki rozpoczęła się, gdy trenerzy z Metra Warszawa chodzili do szkół podstawowych na Ursynowie i wybierali najwyższych chłopaków do drużyny. Byłem najwyższy w szkole, więc dostałem propozycję pójścia na trening. I od tamtej pory dalej chodzę… (śmiech).
Wkrótce druga część rozmowy.