Andrzej Wrona: w życiu trzeba trafić na odpowiednich ludzi
Tuż przed hitem PGE Skra Bełchatów – Asseco Resovia Andrzej Wrona opowiada nam w drugiej części wywiadu rzeki między innymi o obietnicy Waldemara Wspaniałego, zdradza dlaczego nie pojechał do Włoch i co po za siatkówką wypełnia jego czas.
PLUSLIGA.PL: Metro Warszawa to pierwszy klub w pana karierze. Pierwszy, więc najważniejszy?
ANDRZEJ WRONA: Na pewno spędziłem tam najwięcej lat. Gdy stawia się pierwsze kroki w czymś zupełnie nowym, szalenie ważne jest to, żeby trafić na odpowiednich ludzi. W moim przypadku takim ludźmi byli trenerzy: Andrzej Wrotek, Wojtek Szczucki, Dariusz Kopaniak oraz wielu innych szkoleniowców, którzy pracowali przy Metrze Warszawa i z którymi miałem trochę mniej zajęć. Oni nauczyli mnie siatkówki, ale także w dużej mierze ukształtowali jako człowieka i jako sportowca. Myślę, że to jak się zachowujemy i kim się stajemy, jest dużo ważniejsze niż jakieś siatkarskie umiejętności.
Ważnym szkoleniowcem w pana karierze jest też Waldemar Wspaniały i jego słynna obietnica…
ANDRZEJ WRONA: Tak, trenerowi Wspaniałemu rzeczywiście dużo zawdzięczam, bo mimo, że przez trzy lata w Częstochowie nie miałem wielu okazji do grania, to odważył się dać mi szansę w swoim klubie. Nasza historia wygląda tak, że po dwóch latach z trzyletniego kontraktu w Częstochowie, trener Wspaniały zadzwonił do mnie i zapytał czy chciałbym przejść do niego do Bydgoszczy. Bardzo chciałem zrobić taki transfer, ale został mi jeszcze rok kontraktu, więc musiałem odmówić. Waldemar Wspaniały obiecał zadzwonić za rok. Ostatni sezon w AZS był dla mnie trudny, bo bardzo mało czasu spędzałem na boisku. Gdy klub zdecydował się nie przedłużyć ze mną umowy, to zostałem praktycznie bez żadnych ofert. Wtedy ponownie zadzwonił trener Wspaniały i zapytał: „To, co Andrzej przechodzisz do nas?” Byłem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi! Spotkałem w życiu wielu ludzi, którzy dużo mówią a nic nie robią, lecz trener Wspaniały wywiązał się ze wszystkiego, co obiecał. Postawił na mnie, dał mi szansę i pozwolił się rozwinąć. Dzięki niemu mogłem grać przez kolejne lata, przez co trafiłem do reprezentacji. Teraz jestem tu gdzie jestem i to w dużej mierze jest jego zasługa…
Jest pan mistrzem świata i gra pan w PGE Skrze Bełchatów. Miniony sezon nie był jednak dla was udany. Nie żałuje pan przedłużenia kontraktu na kolejne lata?
ANDRZEJ WRONA: Miałem inne oferty z Polski i zza granicy. Mogłem iść na trzeciego środkowego do Cucine Treia (Cucine Lube Banca Marche Civitanova – przyp. red) albo do Berlin Recycling Volleys. Te kluby złożyły konkretne oferty, ale nie zgodziłem się dlatego, że w Bełchatowie czuję się dobrze. Wiem, że mam coś jeszcze do zrobienia i wierzę w tę ekipę mimo tego, że zeszły sezon nie był naszym wymarzonym. Mieliśmy średnią końcówkę i ostatecznie skończyliśmy z szalenie ważnym, ale jednak brązowym medalem. Wierzę, że ta ekipa, razem ze sztabem może jeszcze dać wiele radości nam, i kibicom. Nie mam zwyczaju uciekać i zostawiać rzeczy niedokończonych. Dobrze czuję się w Bełchatowie i mam tam wszystko, czego potrzebuję do prowadzenia swojego sportowego życia. Poza tym jest to blisko Warszawy, mojego rodzinnego miasta, więc zawsze w wolne dni tam wyjeżdżam, żeby spotkać się ze znajomymi i bliskimi.
Zazwyczaj spędzał pan w jednym klubie trzy sezony. Tak było w Częstochowie i Bydgoszczy. Tylko Bełchatów odstaje od tej reguły.
ANDRZEJ WRONA: Tak układało się moje życie (śmiech). W Częstochowie to oni ze mnie zrezygnowali, a z Bydgoszczy do Bełchatowa przeszedłem, bo czułem, że to będzie naturalny krok do przodu. Chciałem cały czas się rozwijać, osiągać jeszcze wyższe cele i to mi się udało. Jeżeli w Bełchatowie będzie dobrze i obie strony będą chciały współpracować, to nie widzę żadnych powodów żeby się stąd ruszać. Jednak co będzie za dwa lata, to ciężko jest przewidzieć, bo przez ten czas sporo się może wydarzyć. Staram się nie wybiegać aż tak w przyszłość.
Pamięta pan powołanie do kadry?
ANDRZEJ WRONA: Oczywiście. Wcześniej „plątałem” się po innych kadrach, a do pierwszej reprezentacji powołał mnie trener Andrea Anastasi. To było po bardzo udanym dla mnie sezonie w Bydgoszczy. Z trenerem Anastasim, rozmawiałem już przy okazji meczów PlusLigi, więc ta decyzja rodziła się stopniowo. Powołanie otrzymałem zgodnie ze zwyczajem: listownie z Polskiego Związku Piłki Siatkowej. List przyszedł do klubu, a potem mi go przekazano. Oczywiście za chwilę ta informacja była już w internecie (śmiech). Byłem bardzo szczęśliwy, że wreszcie będę mógł trenować z kadrą A.
Powołanie, pierwszy mecz z kadrą seniorską czy złoto mistrzostw świata – które wydarzenie pamięta pan najlepiej?
ANDRZEJ WRONA: Wszystkie z nich. Pierwszy oficjalny mecz z kadrą pamiętam bardzo dobrze. To było spotkanie przeciwko Brazylii na Torwarze. Pamiętam przede wszystkim atmosferę i drużynę, której byłem częścią. Zdobycie mistrzostwa świata będę pamiętał do końca życia, bo to było coś niesamowitego i historycznego. W głowie zachowałem także inne wydarzenia: zdobycie mistrzostwa Polski z PGE Skrą Bełchatów czy mistrzostwo Polski kadetów z Metrem Warszawa, powołanie do kadry, mecze Ligi Światowej, które miałem okazję rozegrać, a zwłaszcza te przed własną publicznością, zwycięstwo na wyjeździe z Brazylią w Lidze Światowej. Trochę tego jest, ale myślę, że są ludzie, którzy mają takich wspomnień jeszcze więcej. Ja jestem typem człowieka, który takie wydarzenia trzyma gdzieś głęboko w sobie i w którym zostają one na zawsze.
Pamiętam, jak po zdobyciu brązowego medalu minionych rozgrywek PlusLigi, pozdrowił pan na wizji babcię. Rodzina jest ważną częścią pańskiego życia, prawda?
ANDRZEJ WRONA: Tak, bo jestem bardzo rodzinnym człowiekiem. Moja babcia miała wtedy problemy ze zdrowiem, ale byłem pewny, że ogląda mecz i chciałem wesprzeć ją tymi pozdrowieniami. Zawsze, gdy jestem w Warszawie staram się odwiedzać ją, rodziców i moje „dzieci chrzestne”: Hanię i Staśka. Jestem dumnym ojcem chrzestnym, który swoje dzieci rozpieszcza, jak tylko może. Bardzo lubię przebywać z rodziną, ale od dziewięciu lat mieszkam w innym mieście i przez to spędzam z nimi mniej czasu niż bym chciał. Z drugiej strony myślę, że przez tę sytuację każde nasze spotkanie jest o wiele bardziej wartościowe.
Czym poza siatkówką pan się interesuje?
ANDRZEJ WRONA: Różnymi rzeczami. Uwielbiam dobre kino, zwłaszcza filmy Tarantino, ale nie mam jasno sprecyzowanego typu. Gdybym chciał się podlizać trenerom powiedziałbym, że szaleję za kinem francuskim (śmiech). Tymczasem ja po prostu lubię dobre filmy różnych produkcji. Jak większość facetów interesuję się też motoryzacją i oczywiście sportem. Jestem fanem Legii, bo kiedy grałem w Warszawie często chodziliśmy na mecze. Muzyka, też zawsze mi towarzyszy. Lubię słuchać jej na żywo na różnych koncertach, bo to zawsze robi lepsze wrażenie. Dlatego jak tylko czas pozwoli to staram się chodzić na takie wydarzenia.
Andrzej Wrona jest mistrzem świata, a czy jest mistrzem kuchni?
ANDRZEJ WRONA: Zdecydowanie nie. Nie umiem gotować i nie mam do tego cierpliwości. Choć generalnie w życiu jestem cierpliwy do różnych rzeczy o tyle gotowanie mnie przerasta. Przygotowywanie dla siebie przez godzinę posiłku, który je się w 10 minut, a potem sprzątanie tego wszystkiego nie sprawia mi żadnej frajdy…
O czym pan teraz marzy? O triumfie w Lidze Mistrzów czy na igrzyskach?
ANDRZEJ WRONA: Moim największym marzeniem na ten sezon jest powrót do reprezentacji i gra na igrzyskach. Wierzę, że uda nam się awansować do Rio i będziemy mogli tam zagrać, i walczyć o zwycięstwo. A z PGE Skrą Bełchatów chciałbym odzyskać mistrzostwo Polski i zdobyć wyższe miejsce w Lidze Mistrzów niż w zeszłym roku, bo to oznaczałoby medal w tych rozgrywkach. Chciałbym też być coraz lepszym sportowcem i pracować nad swoimi mankamentami.
Pierwsza część rozmowy z Andrzejem Wroną dostępna jest pod linkiem: http://www.plusliga.pl/Andrzej-Wrona-charakter-czlowieka-poznaje-sie-gdy-jest-ciezko.html