Antiga: mogliśmy być na miejscu Rosji!
Biało-czerwoni znowu zagrają o medal Ligi Światowej, mimo że przed sezonem odeszło z reprezentacji czterech doświadczonych mistrzów świata, w tym MVP mundialu Mariusz Wlazły. Jaka jest tajemnica sukcesu nowej reprezentacji Stephane’a Antigi?
Jeszcze kilka miesięcy temu wszyscy zastanawialiśmy się, jak biało-czerwoni poradzą sobie bez takich graczy jak Mariusz Wlazły, Michał Winiarski, Krzysztof Ignaczak czy Paweł Zagumny? Wielkim znakiem zapytania była forma Bartosza Kurka, który po raz pierwszy w drużynie narodowej miał występować w ataku, a nie jako przyjmujący, do czego przyzwyczaił nas przez całe lata. – To prawda, że mogło to przejście wypaść zupełnie inaczej – mówi selekcjoner Stephane Antiga. – W tak silnej grupie Ligi Światowej mogło się nam nie udać, jak dzisiaj się nad tym zastanawiam to myślę, że mógł nas nawet czekać los Rosji. Kto dwa miesiące temu przewidział, że mistrzowie olimpijscy przegrają 11 meczów? My mogliśmy być na ich miejscu – podkreśla Francuz.
Bez świętych krów
Okazało się jednak, że mistrzów można zastąpić, można także grać w inny sposób, niż przed rokiem, co jednocześnie nie oznacza utraty jakości, bo przecież biało-czerwoni po raz pierwszy od 2012 roku znowu awansowali do turnieju finałowego Ligi Światowej. – Zawsze powtarzam, że każdy mój gracz jest ważny. W moim zespole po prostu nie ma zawodników niezastąpionych. Każdego, nawet tego teoretycznie z największym potencjałem da się zastąpić walką całej drużyny. Dlatego u mnie nikt nie będzie mógł liczyć na taryfę ulgową, jeśli nawet najważniejszy gracz nie będzie odpowiednio trenował i pomagał zespołowi to po prostu nie będzie grał. Nie ma tylko jednej drogi do zwycięstw, najlepiej obrazują to zeszłoroczne mecze z Brazylijczykami. Wygrywaliśmy z nimi kilka razy, za każdym razem w innym składzie, raz z Grześkiem Boćkiem, innym razem z Dawidem Konarskim, a później z Mariuszem Wlazłym.
Nowe twarze
Przed sezonem reprezentacyjnym wszyscy zastanawiali się, jak trener Antiga zorganizuje pracę przemęczonym zawodnikom i czy da pograć młodzieży. Ostatecznie jednak stawiał na podstawowy skład i jednocześnie odkrył lub „odkurzył” kilku graczy.
– Na starcie panowały inne warunki niż przed rokiem – zauważa Francuz. – Wtedy graliśmy jeszcze kwalifikacje do mistrzostw Europy i nasi zawodnicy musieli odpoczywać nie przed, a w trakcie Ligi Światowej. Przed tym sezonem każdy z chłopaków dostał mniej więcej dwa tygodnie przerwy, więc sytuacja jest inna. Wystartowaliśmy w „światówce” bez dłuższych przygotowań, z nadzieją na wygrane, jednak tak jak już wcześniej mówiłem, Liga Światowa nie była naszym celem nr 1, więc nasze wyniki tym bardziej cieszą. Dla mnie najważniejsze są nowe twarze. Grzesiek Łomacz dostał kilka szans i zaprezentował się dobrze. Zupełnie nowym wydarzeniem jest Mateusz Bieniek, który wywalczył sobie miejsce nie tylko w drużynie, lecz i w pierwszym składzie. Dodajcie do tego jeszcze Bartka Kurka, któremu znakomicie wyszła zmiana pozycji na boisku – dodaje selekcjoner. Dlaczego jednak nie zdecydował się na jeszcze bardziej radykalne zmiany w trakcie LŚ? – Zmiany w reprezentacji muszą być robione przede wszystkim z pożytkiem dla zespołu – wyjaśnia Antiga. – Jeśli mamy ciekawych chłopaków, lecz jeszcze nie w stu procentach gotowych do gry na tym poziomie to nie ma sensu przesadzać ze zmianami. Poza tym w tym sezonie były jeszcze igrzyska w Baku, w których dostaliśmy solidną porcję materiału do analizy, a nasi młodzieńcy mieli mnóstwo okazji do gry. Mogliśmy zobaczyć, jak radzą sobie w stresowej sytuacji, w środku pola bitwy. Żołnierza ocenia się nie po tym, jak śpi w koszarach, lecz jak zachowuje się w walce. Pamiętajmy, że przecież Bieniek, Kurek, Łomacz – ta trójka wskoczyła nam do składu, a nie było ich w zeszłym sezonie w trakcie mistrzostw świata. To mnie tym bardziej cieszy, że co roku udaje nam się znaleźć nowych graczy, przecież w poprzednim sezonie pojawili się Mateusz Mika, Rafał Buszek czy Karol Kłos.
Chwila prawdy w Rio de Janeiro
– Awans do turnieju finałowego bardzo cieszy, tym bardziej że sporo trenowaliśmy – raduje się trener. – Moim założeniem było podnieść nasz poziom i to się udało. Najlepszym tego dowodem był drugi mecz w Teheranie, który wyszedł nam doskonale. To był najtrudniejszy bój tej Ligi Światowej, wymagający rywal, presja, bo musieliśmy zwyciężyć. Zagraliśmy niesamowicie i to wielka wartość. Mecz po meczu budujemy bardzo mocny zespół, i to jest rzecz, która najbardziej mnie cieszy. Najważniejsza jest jedność, tzw. „team spirit” w zespole i dobrzy zmiennicy. To jest ważne także dlatego, że nawet w przypadku kontuzji któregoś z kluczowych graczy nie upada morale drużyny. Oni i tak czują, że możemy znaleźć inny sposób na zwycięstwo. To jest według mnie spora wartość.