Bardzo ważne zwycięstwo Jastrzębskiego Węgla
- Przełamaliśmy złą passę i to jest najważniejsze - skomentował sobotni mecz w Jastrzębiu Wojciech Jurkiewicz. Gospodarze pokonali Trefl Gdańsk 3:0 (25:16, 25:22, 25:22), ale przede wszystkim zagrali bardzo dobre spotkanie, w którym statuetka dla MVP powinna być przyznana całemu zespołowi. Ostatecznie jednak powędrowała do rąk Roberta Prygla.
- Oczekiwaliśmy ciężkiego meczu, bo Trefl to drużyna nieobliczalna i potrafi grać z wyżej notowanymi rywalami. My natomiast byliśmy pod presją, bo musieliśmy udowodnić kibicom i sobie przede wszystkim, że jesteśmy drużyną i potrafimy wygrywać. To było bardzo ważne zwycięstwo - dodał środkowy Jastrzębskiego Węgla. Przyznał też, że po raz pierwszy w tym sezonie Jastrzębie nie musiało grać w pierwszym secie nerwowej końcówki, wygrywając pewnie do 16.
Początek meczu wcale jednak nie zapowiadał łatwego zwycięstwa gospodarzy. Gdańszczanie, którzy na Śląsk przyjechali bez kontuzjowanego Bojana Janića, rozpoczęli bez kompleksów i wymieniali się z rywalami potężnymi ciosami. Nie potrafili jednak wstrzelić się z zagrywką. Ta z kolei, z każdą minutą stawała się coraz mocniejszą bronią zawodników po przeciwnej stronie siatki. Miejscowy zespół zaskoczył też przeciwników składem wyjściowej szóstki, w której zabrakło Guillaume Samiki i Patryka Czarnowskiego. Lukę po niech świetnie wypełnili Igor Yudin i Adam Nowik.
- Rozpoczęliśmy bardzo spokojnie i kontrolowaliśmy grę. Wszystko funkcjonowało jak należy - relacjonuje Wojtek Jurkiewicz. - My z kolei w ogóle nie weszliśmy w mecz. Zabrakło przede wszystkim ducha walki. Ten zespół w żółto - czarnych strojach, to nie byliśmy my. Jakby ktoś spuścił z nas powietrze, związał nogi i zabronił pokazać najważniejsze atuty - przyznał z kolei libero Trefla Marco Samardzić.
Jastrzębianie świetnie rozwiązali pojedynek taktycznie. Najpierw nękali zagrywką Krzysztofa Kocika, który ostatecznie musiał opuścić boisko, potem przerzucili się na Wojciecha Serafina. Ten niezwykle dotąd skuteczny zawodnik, w Szerokiej za wiele sobie nie pograł. Podobnie zresztą jak Wojciech Winnik i Łukasz Kadziewicz. - Na odprawie trener nas uczulał, że Łukasz Kadziewicz to najlepszy blokujący ligi i ma na koncie więcej bloków, niż pozostali zawodnicy w sumie. Wiedzieliśmy, że jest kluczowym graczem Trefla i w newralgicznych momentach piłki będą kierowane do niego, skupiliśmy się więc na ograniczeniu jego aktywności - zdradza Jurkiewicz.
Świetnie też zadziałała w śląskiej ekipie współpraca na linii blok - obrona, czyli ten element, którego zabrakło we wcześniejszych, przegranych meczach z Częstochową i Olsztynem. W defensywie prym wiódł niemal niemylny Paweł Rusek (tylko raz dał się ustrzelić zagrywką Jakubowi Bednarukowi), nieźle też radził sobie Benjamin Hardy. Za to siatkarze z Gdańska narzekali na ciasną, nieprzyjemną halę. - Koledzy uprzedzali mnie, że hala jest dziwna, ale nie przypuszczałem, że aż tak niewygodna. Nie chcę zrzucać naszej słabej gry na gabaryty obiektu, niemniej nie sprzyja on grze defensywnej komuś, kto jest tutaj pierwszy raz - żali się libero Trefla.
- Czasami los trochę pomaga lub przeszkadza. Dzisiaj przeszkodził Treflowi. Gdyby w pierwszym secie wstrzelili się z zagrywką, to kto wie ja potoczyłoby się to spotkanie. Na szczęście dla nas tak się nie stało i zagrali nieoczekiwanie słabo - podsumował Wojciech Jurkiewicz. - Jedno jest pewne - nie możemy już nigdy więcej zgrać tak, jak w spotkaniu z Jastrzębiem. Na pewno był odczuwalny brak Bojana Janića, który w ważnych momentach uspokaja grę i potrafi pociągnąć atak - ocenił Marco Samardzić.
Bardziej niż serbskiego przyjmującego zabrakło chyba jednak koncentracji. Po pierwszym, przegranym secie goście za bardzo się rozluźnili. Łukasz Kadziewicz posyłał zaczepne uśmiechy byłym kolegom klubowym i momentami zapominał, że mecz jeszcze trwa. Podczas jednej z akcji w trzeciej partii, której skończenie mogło zbliżyć jego zespół do rywali na dwa oczka, wystartował do bronionej piłki i był bliski jej podbicia - tyle tylko, że wybrał drogę na skróty, przez linię środka. Na szczęście jego boiskowi partnerzy, mając świadomość, że rywal jest w tym meczu nie do przeskoczenia, skwitowali całą akcję śmiechem.
Powrót do listy