Bartosz Kwolek: Lepiej nie mogłem wymarzyć sobie kariery
– Stworzyliśmy niesamowicie zgraną ekipę i to zadziałało. Wracamy jako mistrzowie świata – powiedział po powrocie do Polski, Bartosz Kwolek.
Katarzyna Owczarek: Bartek, ogromne gratulacje! Dotarło już do Ciebie, czego dokonaliście w miniony weekend?
Bartosz Kwolek: Dziękuję! Tak, teraz to wszystko już do mnie dotarło. Teraz było mi już chyba trochę łatwiej przyswoić tę informację, bo razem z Kubą Kochanowskim odnosiliśmy podobne zwycięstwa w reprezentacji kadetów i juniorów. Wiadomo, że nie można porównywać tych imprez, kadra seniorska to zupełnie inny szczebel, jednak ze zwycięstwami też trzeba umieć się oswoić. Trochę czasu już minęło, teraz przyszedł czas na świętowanie. Takie momenty są bardzo przyjemne, jednak za chwilę wracam do treningów i chcę się na tym skupić w stu procentach. Trzeba iść do przodu, żeby za cztery lata znowu móc się tu pojawić.
Wspomniałeś o poprzednich sukcesach. Trzy mistrzostwa świata w trzy lata. Zdradź nam przepis – jak to się robi?
Szybko (śmiech). A tak na poważnie – sam nie wiem, jak to się robi. Do tej pory wszystko idealnie się zgrywało. Te drużyny miałem po prostu bardzo fajne, nie lubię tego słowa, ale trudno to inaczej określić. W kadetach zaczęliśmy budować tę naszą ekipę. Również w kolejnych latach, w reprezentacji juniorów wszystko idealnie się zgrywało. Tak samo teraz – stworzyliśmy niesamowicie zgraną ekipę i to zadziałało. Wracamy jako mistrzowie świata.
Podczas konferencji Piotr Nowakowski stwierdził, że chyba przynosi szczęście tej reprezentacji, bo przez ostatnie lata kilka medali już zdobył. A może tym razem to Wy z Kubą Kochanowskim przynieśliście szczęście?
Kuba nie przyniósł szczęścia w ubiegłym roku, więc jak coś, to szczęście mogłem przynieść co najwyżej ja (śmiech). Póki co lepiej nie wymogłem sobie wymarzyć swojej kariery. Ja po prostu mam chyba niewiarygodne szczęście, że z tych finałów za każdym razem przywożę złote krążki. Przede mną, mam nadzieję, jeszcze wiele lat siatkarskiej kariery, więc zobaczymy, co będzie w przyszłości. Mam jednak świadomość, że nic nie trwa wiecznie.
Przed mistrzostwami oceniano, że realnym celem dla ekipy Vitala Heynena jest czołowa szóstka. A jak to wyglądało z Waszej perspektywy?
My od początku mierzyliśmy w złoto, bo inaczej nie jechalibyśmy na mistrzostwa. Jeżeli gralibyśmy tylko o szóstkę, o której tak często mówiono w mediach, to skreczowalibyśmy po trzeciej fazie i powiedzieli, że to nam w zupełności wystarczy. Jechaliśmy bronić tytułu mistrzów świata i to się udało. Dookoła oczekiwania wobec nas były jednak inne, ale nam to nie przeszkadzało. My jednak od początku, dosłownie od pierwszego dnia przygotowań, mówiliśmy sobie, że jedziemy po złoto. Nigdy nie wiadomo, co wydarzy się na takim turnieju, jednak cel musi być tylko jeden – zwycięstwo.
Jednak cele to jedno, a przebieg turnieju to drugie. W Warnie mieliście wzloty i upadki. Kiedy poczuliście, że wracacie na właściwe tory i medal jest naprawdę realny?
Myślę, że po pierwszym meczu z Serbami. Chłopaki zagrali fantastycznie, pokazali kawał dobrej siatkówki. Ten mecz był dla nas sporym przełomem i naprawdę czuć było, że nasza gra idzie w dobrym kierunku. Po tych dwóch porażkach potrzebowaliśmy pozytywów. Trzysetowe zwycięstwo nad Serbami podniosło więc bardzo nasze morale.
A oprócz tego spotkania, który moment mistrzostw świata najbardziej zapadł Ci w pamięci?
Jest kilka takich momentów – na pewno te, kiedy mogłem walczyć na parkiecie. A poza tym, oczywiście, chwila odebrania złotych medali. To szczególny moment, który zapamiętuje się na całe życie. Ten złoty krążek to ukoronowanie nie tylko trzytygodniowej walki, ale całej pracy, jaką włożyliśmy w przygotowania.
Pierwszy sezon w seniorskiej reprezentacji Polski, a Ty już wracasz ze złotym medalem mistrzostw świata. Jaki jest więc nowy cel?
Za rok mistrzostwa Europy, za dwa lata Igrzyska i można kończyć (śmiech). A tak naprawdę, celów na pewno mi nie zabraknie, o to jestem spokojny.