Bartosz Kwolek: wirus wciąż odciska piętno
Siatkarze VERVY Warszawa ORLEN Paliwa wrócili do gry po przerwie spowodowanej zakażeniami koronawirusem. – Teraz robimy wszystko, żeby szybko wrócić do jakiejkolwiek dyspozycji, a z czasem – do formy, która pozwoli nam grać o najwyższe cele – zapewnił Bartosz Kwolek.
Przyjmujący VERVY Warszawa ORLEN Paliwa i siatkarski mistrz świata z 2018 roku nie zamierza jednak narzekać. Ani na kwarantannę, ani na brak kibiców na trybunach, ani na aktualną sytuację w rozgrywkach PlusLigi. – Taka jest nasza nowa rzeczywistość. Pozostaje nam się cieszyć, że liga w ogóle ruszyła i dbać o to, żeby doprowadzić ją do końca – stwierdził.
Adrian Komorowski: W Olsztynie nie poszło Wam najlepiej. W Arenie Ursynów mecz przeciwko GKS-owi Katowice również rozpoczęliście średnio. Z czasem jednak rozkręciliście się. Warszawska lokomotywa nabiera rozpędu?
Bartosz Kwolek: Bardzo trudno wraca się po takiej przerwie. Dla mnie był to najcięższy powrót, jaki miałem w swoim życiu. Nawet po trzymiesięcznych wakacjach (kiedyś tak było, ha ha) nie wracało mi się tak trudno jak teraz. Solidnie przygotowaliśmy się do sezonu, dobrze przepracowaliśmy okres przedligowy. Ciężko trenowaliśmy również jeszcze na samym początku rozgrywek, co było widać podczas dwóch pierwszych meczów. Nagle dostaliśmy gonga i mamy dwa tygodnie wyjęte z życia. Przez ten czas mogliśmy tylko siedzieć w domach. O wyjściu na siłownię czy chociażby zwykłym spacerze nie było mowy. Kwarantanna była dla nas okresem praktycznie bez ruchu. Odczuliśmy to w Olsztynie, gdzie po trzech setach odcięło nam prąd. Rozumiemy niepokoje kibiców – mamy świadomość, że nasza gra nie wygląda jeszcze najlepiej. Ale robimy wszystko, żeby szybko wrócić do jakiejkolwiek dyspozycji, a z czasem – do formy, która pozwoli nam grać o najwyższe cele.
Czujesz jeszcze jakiś ślad po koronawirusie?
Wydaje mi się, że tak. Czasami czuję, że trochę odcina mi kopytka. Nie jest to może widoczne na meczu, bo to inna sprawa: emocje, adrenalina, 300 procent zaangażowania itp. Na treningach jednak są momenty, że trudno jest mi podskoczyć wyżej niż 10 centymetrów. Wtedy rzeczywiście widać, że ten wirus był w organizmie i wciąż odciska piętno.
Wirus odciska także piętno na rozgrywkach ligowych. Nie wiadomo z kim, nie wiadomo gdzie, nie wiadomo kiedy – tak wygląda Wasz harmonogram.
Taki zwariowany właśnie będzie ten sezon. Każdy musi się na to nastawić. Większość meczów będzie prawdopodobnie rozgrywana awansem, tak jak teraz rywalizacja Rzeszowa i Nysy, gdzie zespoły zagrały mecz i rewanż w przeciągu tygodnia. Nie mam nic przeciwko takiemu rozwiązaniu. Jeśli jest możliwość, trzeba grać. Celem nadrzędnym jest dokończenie ligi i przetrwanie tego sezonu. Miejmy nadzieję, że za rok wszystko będzie wyglądało już normalnie.
A jak grało Ci się przy pustych trybunach?
Brak kibiców jest bardzo odczuwalny. To naprawdę przykra sprawa, że ludzie, którzy byli z nami zawsze, na dobre i złe, teraz nie mogą wejść do hali. Brakuje nam też dopingu rodzin i najbliższych. Przy pustych trybunach gra się tak, jakby był to sparing. Nie ma meczowej atmosfery. Słychać wszystkie rozmowy, uwagi trenerów. To dla nas bardzo dziwne, ale musimy się do tego przyzwyczaić. Taka jest nasza nowa rzeczywistość. Pozostaje nam się cieszyć, że liga w ogóle ruszyła i dbać o to, żeby doprowadzić ją do końca. A kibice będą z nami przed telewizorami. Chcemy w tym smutnych czasach dać im trochę radości.