Barwy siatkówki według Marcin Prusa
Były reprezentant Polski, jedna z najbarwniejszych postaci w historii polskiej siatkówki, Marcin Prus postanowił przelać swoje przeżycia i przemyślenia na papier. Jego autobiografię „Wszystkie barwy siatkówki” można nabyć m.in. za pośrednictwem strony www.marcinprus.pl. Od 26. września będzie dostępna w księgarniach na terenie całego kraju.
PlusLiga: Dlaczego napisał pan książkę?
Marcin Prus: Napisałem ją, by na rynku była pozycja, która nie będzie do końca grzeczna i ułożona. Nie było do tej pory książki pisanej ręką reprezentanta Polski. Uznałem, że mam na tyle łatwe i przyjemne pióro, aby zobrazować to wszystko, co siedzi mi w głowie i czym chciałbym podzielić się z siatkarskim społeczeństwem. A może nawet nie tylko z siatkarskim, bo książka porusza różne problemy.
- Dotąd na rynku ukazały się książki Raula Lozano i Andrei Anastasiego. Czemu polscy siatkarze i trenerzy nie sięgnęli wcześniej po tę formę przekazu?
- Nie mam pojęcia. Ja skończyłem z zawodniczą siatkówką dwanaście lat temu, więc miałem sporo czasu, aby pewne problemy i zdarzenia przeanalizować. Obecnym kadrowiczom nie jest to do końca potrzebne. Oni mają swój świat, własną rzeczywistość i w tej rzeczywistości funkcjonują. Ja natomiast przeszedłem przez wszystkie etapy tego, co działo się w siatkówce - od wieku juniorskiego, gdy nie zawsze było kolorowo, poprzez powstanie Szkół Mistrzostwa Sportowego, kluby, reprezentację, aż do momentu pozostania samemu na stole operacyjnym i zderzenia się z szarą rzeczywistością.
- W książce poświęcił pan sporo miejsca czasom juniorskim.
- Zależało mi głównie na tym, żeby przedstawić problem. Chciałem pokazać go w taki sposób, aby nikt nigdy nie czerpał z tego wzorców. Większość osób, trenerów chce widzieć sukcesy, ale nie dostrzega problemów. I właśnie te problemy są wypunktowane w mojej książce. Jeśli czytelnik poświęci chociaż minutę, żeby się nad tym zastanowić, dojdzie do takich samych wniosków jak ja. Nikt nie myśli o tym co stało się z chłopakami, którzy przewinęli się przez okres juniorski, a później gdzieś zatracili się po drodze. Nikt nie zastanawia się nad tym co dzieje się z ich zdrowiem.
- Chce pan powiedzieć, że przez te kilkanaście lat nic nie zmieniło się na lepsze?
- Zmieniła się przede wszystkim sama siatkówka, zmieniło się podejście do zawodników, zmianie uległa cała otoczka, bo siatkówka stała się produktem marketingowym. Jednak wciąż nie jest to problem dopieszczony na tyle, aby można było powiedzieć, że zniknął. Przedstawiłem go oczami reprezentanta Polski, bo wydaje mi się, że właśnie takie ujęcie najdobitniej zobrazuje wszystkie bolączki. Zależy mi na tym, aby w całym tym marketingowym szale nie zapomnieć o tematach ważnych. Poruszyłem same istotne sprawy, gdyż nikt tego wcześniej nie zrobił. Tyle mogłem zrobić. Nie ma chyba lepszego przekazu niż książka i mam nadzieję, że moje przemyślenia są na tyle dogłębne, aby dotrzeć do świadomości odbiorców.
- Podczas Memoriału HJ Wagnera promował pan „Wszystkie barwy siatkówki”. Jak zareagowało na książkę środowisko siatkarskie?
- Wiele osób wypowiedziało się bardzo pozytywnie. Nie spotkałem żadnych słów krytyki. Spotkałem się z Krzysztofem Winiewskim, z którym grałem w Szkole Mistrzostwa Sportowego i stwierdził, że nie ma bardziej rzeczywistej książki opisującej to, co faktycznie się zdarzyło. Zauważył, że jest tam tyle treści, o których w ogóle się nie mówi, a powinno się powiedzieć, że on sam nakazałby ją jako lekturę obowiązkową wszystkim sympatykom siatkówki.
- Spotkał się pan także z kibicami. Jaki był odbiór?
- Bardzo dobry. Było sporo śmiechu, miałem z tego spotkania niezłą frajdę. Przyjechali też moi rodzice, którzy mieszkają w Starogardzie Gdańskim. Mam cudownych rodziców i pomimo iż przedstawiłem ich w samych superlatywach, mama pogroziła mi palcem za to, że opowiadałem o nich. Była też Daria, która założyła pierwszy Fan Club Kibica „Bluszcz” - w czasach gdy nie istniał jeszcze Facebook i trzeba było sporo się napocić, aby cokolwiek zorganizować. Przemierzyła kilkaset kilometrów, żeby się ze mną spotkać. Uświadomiłem sobie, że ciągle funkcjonuję w świadomości ludzi. To bardzo miłe.
- Brakuje panu tego siatkarskiego zamieszania? Życia na świeczniku?
- Ja naprawdę to lubiłem. Kontakt z publicznością zawsze mnie kręcił i tak jest do dzisiaj. Lubię być osobą, do której można podejść, która jest dostępna dla kibiców. Taki wizerunek reprezentacji tworzyliśmy wspólnie z kolegami. Do tego mieliśmy okazję tworzyć część historii i teraz, w pewnym sensie też stworzyłem coś historycznego.
- Inni pójdą w pana ślady?
- Sądzę, że nie. Może jedna, dwie osoby. Ale podkreślę jeszcze raz, że tego wszystkiego, co przeżyłem - od juniorów, przez SMS, poprzez „ Pieśń o małym rycerzu” czy stworzenie magii katowickiego Spodka, walkę z Brazylijczykami wtedy gdy jeszcze byliśmy dzieciakami Mazura wchodzącymi na szeroką wodę nikt mi nie zabierze. Jako juniorzy zdobyliśmy mistrzostwo świata i mistrzostwo Europy, ja zostałem wybrany najlepszym zawodnikiem na świecie - to są fakty, które pozwalają mi zabrać głos.
- Dlatego stworzył pan w swojej książce formułę pod tytułem „Prus mówi”?
- Dokładnie. Chciałem podkreślić wszystko to, co wymaga podkreślenia. Oczywiście, jest też kilka humorystycznych tekstów, które nie do końca dotyczą siatkówki, ale zależało mi na tym, aby skwitować poszczególne rozdziały konkretnymi wnioskami.
- Wyznał pan na łamach książki, że po zakończeniu kariery pozostała trudna do wypełnienia pustka. Książka to jeden z pomysłów na jej wypełnienie?
- Nie. Książka jest zobrazowaniem mojego życia. Mówiąc o pustce miałem na myśli fakt, że nastąpiła za wcześnie. Prędzej czy później każdy musi zakończyć karierę, natomiast ja mentalnie jestem siatkarzem mającym 22 lata - wtedy zatrzymało się moje siatkarskie serce. Rozbrat z siatkówką nastąpił o dobre 10 lat za wcześnie. Wtedy też, mówiąc najkrócej zostałem sam. Poza rodziną, która zawsze mnie wspierała, bardzo wiele osób się odcięło, przestały dzwonić telefony. Od czasu do czasu zadzwonił jakiś dziennikarz, nie do końca szczery, bo czasami szukający sensacji.
- Jak długa trwała ta cisza?
- Cisza i samotność trwały jedenaście operacji - tak najkrócej można to określić, czyli od 2002 roku do tego momentu, który mamy aktualnie. Najsmutniejsze, że nie jestem jedynym takim przypadkiem. Jest ogrom ludzi, którzy poświęcając życie określonej dyscyplinie sportu w pewnym momencie zostali sami, nikogo nie obchodziły ich problemy, choć czasem były naprawdę poważne. Są fundacje czy instytucje, które zajmują się niesieniem pomocy, ale dotarcie do takich osób jest nikłe. Nie każdy też godzi się na przyjęcie pomocy, bo traktuje zaistniałą sytuację jako żenujący fragment swojego życia.
- Pan czekał na pomoc?
- Oczywiście, że czekałem. Wydaje mi się, że każdy kto leży w szpitalnym łóżku z rozkrojonym kolanem czy barkiem, czeka aż ktoś zadzwoni. Podświadomie. Kiedy człowieka bardzo boli, chce z kimś o tym pogadać. Nie zawsze można przyjść z wizytą, ale wykonanie telefonu zajmuje zaledwie parę chwil - kilka słów wsparcia nic nie kosztuje, a bardzo może pomóc.
- Jest ktoś, komu dziś może pan powiedzieć „dziękuję”?
- Są takie osoby, ale niech zostaną anonimowe. To ludzie, którzy nie szukają poklasku. Zresztą często czynienie dobra jest anonimowe.
- W książce mówi pan też o ogromnej sile mediów. Dlatego poszedł pan w ich stronę?
- Absolutnie nie. Wydaje mi się, że naturalną koleją rzeczy jest wykorzystanie byłego reprezentanta Polski do komentowania polskiej sportowej rzeczywistości. Chociaż szczerze mówiąc, nie lubię opiniować ludzi i przychodzi mi to z trudem. Komentując mecze staram się przede wszystkim być rzetelny i obiektywny w ocenie faktów i osób.
- Trenerski fach pana nie kusi? Może jakaś szkółka siatkarska - wzorem choćby Pawła Papke?
- Otwieram szkółkę siatkarską w Kędzierzynie-Koźlu. Nabór wciąż trwa, startujemy w połowie września. Mam nadzieję, że moja książka przybliży także to, iż musi się zmienić podejście do szkolenia dzieci, żeby jak najlepiej wykorzystać ich potencjał.
- Tytuł pana książki brzmi „Wszystkie barwy siatkówki”. Jakich barw było najwięcej w pana karierze?
- Chyba tych, które znajdują się gdzieś pośrodku całej palety. Te czarne dni i chwile staram się szybko wymazywać z mojego życia, nie skupiam się na nich. W książce posłużyłem się głównie negatywami, ale to był celowy manewr, bo tylko w ten sposób mogłem poruszyć tak szeroką problematykę, która na ogół owiana jest milczeniem.
- Jakie barwy pana zdaniem ma obecna reprezentacja Polski?
- Od zawsze jest biało-czerwona, ale w środku sporo się zmieniło. Przede wszystkim zmieniło się podejście chłopaków do tego, co dzieje się wokół nich. Nie za bardzo mi się to podoba. W jakiś sposób tworzyłem obecny status siatkówki w naszym kraju, pracowałem na to, żeby dzisiaj były pełne hale, by kibic przychodzący na mecz dostał nie tylko wydarzenie, ale też szacunek. Wydaje mi się, że powolutku to się zatraca. Ale nie jest jeszcze za późno by wstrząsnąć środowiskiem.
- Co się zmieniło od czasów, gdy pan nosił biało-czerwony trykot?
- Nastąpiła zmiana pokoleniowa, część obecnych kadrowiczów ma zupełnie inny tok myślenia.
- Nastawienie wyłącznie na sukces?
- Nie, bo jeśli ktoś jest nastawiony wyłącznie na sukces, to ten sukces osiąga. „Moja” reprezentacja miała większy szacunek do tego, co dzieje się wokół. Teraz ludzie zakładają słuchawki, odpalają komórkę i są we własnym świecie. Powinno to wyglądać inaczej.
- Zamykanie się w sobie ma wpływ na wyniki sportowe?
- Uważam, że tak. Jeżeli ktoś żyje we własnym świecie, nie tworzy zespołu. A kolektyw to podstawa. Siatkówka zrzesza tłumy i ludzie przychodzą nie tylko pooglądać mecz, ale przede wszystkim dobrze się bawić. Grając, robiłem wszystko, by kibic wyszedł z hali zadowolony.
- Memoriał Wagnera nie przekonał pana do polskiej kadry? Nie zauważył pan zmiany na plus przed nadchodzącymi mistrzostwami Europy?
- Oby coś drgnęło, wróciło to, co wszyscy chcemy zobaczyć. Gorąco wierzę w medal. Wierzę, że jesteśmy w stanie podejść do mistrzostw Europy absolutnie profesjonalnie. Faworytem oczywiście jest Rosja. Ale przypomnę, że kiedy my nie byliśmy faworytami, zdobyliśmy mistrzostwo Europy. Chociaż, niestety musimy obawiać się wszystkich. Nasza kadra mocno straciła na potencjale i rywale nie boją się nas tak bardzo, jak miało to miejsce 2-3 lata temu. Wtedy grało się z wielką Polską, teraz gra się z Polską. Zależy mi na tym, żeby wszystko wróciło na dawny poziom. Czasami mówi się, że indywidualności nie tworzą zespołu, ja jednak sądzę że mamy ogromny potencjał kadrowy, który należy umiejętnie wykorzystać, nie bawiąc się w wycieczki personalne.