Ben Hardy: kiedyś trzeba odejść
36-letni przyjmujący reprezentacji Australii i Jastrzębskiego Węgla zamierza zakończyć karierę. Na dziś jest przekonany, że to najlepszy wybór dla niego i rodziny. Z siatkówka jednak rozstawać się nie zamierza. Być może jeszcze w tym sezonie znajdzie się w sztabie szkoleniowym rodzimej kadry, na czele której stanie...Roberto Santilli.
PlusLiga: To prawda, że zamierza pan zakończyć karierę zawodniczą?
Benjamin Hardy: Tak, ten moment kiedyś musiał nadejść. Zdecydowały przede wszystkim sprawy rodzinne. Moja żona ma zbyt dobrą pracę, żeby z niej zrezygnować i jeździć za mną po świecie, a dzieci potrzebują stabilizacji, zwłaszcza w kontekście szkolnym. Ostatni sezon spędziłem w Jastrzębiu sam i było mi niezwykle trudno wytrwać bez najbliższych. Poza tym, jestem coraz starszy, coraz trudniej przychodzi mi grać na wysokim poziomie, a nie chcę grać byle jak, nie potrafiłbym. Być może zasilę jakiś zespół na część sezonu - taka opcja też się pojawiła. Ale na dziś najbliżej mi do definitywnego zakończenia kariery.
- Co będzie potem? Ma pan sprecyzowane plany na przyszłość?
- Istnieje szansa, że jeszcze w tym sezonie znajdę się w sztabie szkoleniowym reprezentacji Australii. Dla mnie byłaby to doskonała okazja, by wciąż być blisko siatkówki. Taki mam plan na życie - nie zamierzam rozstawać się z tym, co kocham i jeśli moja wiedza i doświadczenie okażą się przydatne, nie zawaham się ani chwili.
- Reprezentacja Australii na razie pozostaje bez selekcjonera, ale podobno bliski podpisania kontraktu jest Roberto Santilli?
- Z tego co wiem, to bardzo prawdopodobne. Jest także kilku innych kandydatów do objęcia posady i są to również interesujące propozycje. Proszę jednak nie pytać o nazwiska, bo skoro federacja nie ujawniła tej informacji, znaczy że chce zachować szczegóły w tajemnicy. Ja czekam z niecierpliwością na ostateczne decyzje, bo nie ukrywam, że od nich zależy moja przyszłość.
- Rekomendował pan włodarzom byłego szkoleniowca Jastrzębia?
- Mam bardzo dobre relacje z działaczami australijskiej federacji i jestem jednym z najbardziej doświadczonych graczy naszego kraju, ale to nie znaczy, że muszą pytać mnie o zdanie. Bezpośrednich rozmów nie było, pewne rzeczy pozostają wyłącznie w gestii federacji.
- Spędził pan w Jastrzębiu trzy diametralnie różne sezony. Który był najlepszy?
- Zdecydowanie najlepszy był poprzedni, w którym wygraliśmy Puchar Polski. Mieliśmy fantastyczny zespół z niesamowitą atmosferą. Chociaż był ekstremalnie ciężki i wyczerpujący, graliśmy równo od początku do końca. Satysfakcja po zakończeniu rozgrywek była wyjątkowa. Ale tak naprawdę, w każdym z sezonów było coś, co pozostanie w pamięci. W moim premierowym sezonie w Jastrzębiu zdobyliśmy brązowy medal w lidze i srebrny w Pucharze Challenge. W bieżącym dokonaliśmy nie lada wyczyny awansując do Fnal Four Ligi Mistrzów. Każdego roku dokonywaliśmy czegoś nowego dla klubu, co na trwałe zapisze się w jego historii. Jestem dumny z tych trzech lat spędzonych w Jastrzębskim Węglu.
- Były tylko radosne chwile, czy bywały też ciężkie?
- Najtrudniejszy był chyba pierwszy rok. Siatkówka to skomplikowana gra. Walczymy zawsze tak samo zaciekle, ale czasami, nie wiadomo dlaczego, nie idzie jak powinno. Ja od początku sezonu miałem drobne problemy z kolanami, nie byłem w szczytowej dyspozycji fizycznej, ale musiałem cały czas grać. W tym sezonie z kolei było ciężko ze względów osobistych. Chociaż byłem otoczony życzliwymi ludźmi w drużynie i klubie, brak rodziny bardzo dał mi w kość. Być może dlatego postanowiłem zakończyć swoją siatkarską przygodę.
- Za czym będzie pan najbardziej tęsknił? Jest coś, co polubił pan w Polsce szczególnie?
- To dziwne uczucie i miałem je za każdym razem opuszczając jakiś kraj. Zawsze czegoś zaczynało mi brakować. Z Polski najbardziej będzie mi brakowało muzyki. Lokalne piosenki są tu bardzo popularne i na okrągło można słuchać ich w radio. Stały się moją codziennością, przywykłem do nich jak do porannej kawy. W Australii w radio grana jest tylko muzyka anglojęzyczna, o polskiej można zapomnieć, podobnie jak o piosenkach w innym, niż rodzimy języku. Tego będzie mi brakowało najbardziej. Na drugim miejscu postawię chyba polskie jedzenie, szczególnie zupy. U nas w Australii zup praktycznie się nie gotuje, a ja za nimi wprost przepadam.
- Gdyby to pan miał budować jastrzębską drużynę w przyszłym sezonie, co byłoby dla pana priorytetem?
- Cóż, najistotniejsze, żeby zatrzymać bazowych zawodników, którzy pozytywnie rokują na przyszłość i wokół nich budować drużynę. Ale obawiam się, że w przyszłym sezonie zespół zmieni się dość znacznie. Najważniejszą kwestią będzie zakontraktowanie kilku klasowych polskich graczy. Bez nich nie da się zbudować silnego teamu. Taka jest zasada, że najlepsze drużyny gromadzą najlepszych krajowych zawodników. Chociażby po to, by nie zasilili szeregów konkurencji. Dobitnym przykładem jest Bełchatów, który zatrudnił większość polskich kadrowiczów i nawet jeśli tylko grzeją ławę, to przynajmniej nie pomagają zwyciężać rywalom.