Bernardo Rezende: potrzebowaliśmy Ricardo
- To ja wyrzuciłem Ricardo z kadry i bardzo z tego powodu cierpiałem. Teraz obaj jesteśmy szczęśliwy i to się nie zmieni nawet, jeśli nie wygramy turnieju olimpijskiego - wyznaje w rozmowie z PlusLigą szkoleniowiec mistrzów świata, jedna z najbarwniejszych postaci współczesnej siatkówki, Bernardo Rezende.
PlusLiga: Kilka lat temu powiedział mi pan, że dla siatkówki wiele już poświęcił. Wciąż przeżywa pan podobne dylematy?
Bernardo Rezende: Pracuję prawie dwadzieścia lat z kadrą narodową - najpierw żeńską, teraz męską. Czasami, gdy siedzę w hotelu, noc za nocą samotnie, rozmyślam nad tym co było, że poświęciłem zbyt wiele. Ale potem, gdy wychodzę na boisko i wciąż czuję tę szaleńczą wręcz pasję, wiem, że wybrałem właściwą drogę. Tak już jest z wielką pasją - jeśli to jej się oddajemy, poświęcamy dla niej wszystko inne - miłość, rodzinę. Ciągle jestem gotów na takie wyrzeczenia. Nie wiem jak długo jeszcze. Póki co wciąż mam pomysły na swoje siatkarskie życie, już zabrałem się za przygotowywanie gruntu pod nową reprezentację, która w 2016 roku zagra na IO w Brazylii.
- Decyzja o przywróceniu do kadry Ricardo to było poświęcenie czy złamanie pewnych zasad?
- Czy złamałem swoje zasady, coś poświęciłem? Nie. Podjąłem decyzję, która w tej chwili była najlepsza dla drużyny, bo ta powoli zaczęła zapominać co jest najważniejszą istotą naszej pracy, z jakiego powodu wylewamy hektolitry potu na treningach. Brakowało nam tej pasji, może nawet szaleństwa, jakie wnosił Ricardo. Potrzebowaliśmy jego pomocy. Rozmawialiśmy sporo o tym, co wydarzyło się pięć lat temu i jestem przekonany, że Ricardo dojrzał i w pełni zasługuje na drugą szansę. Jest bardzo pomocny, pracuje z młodszymi zawodnikami, daje z siebie naprawdę wiele. Nie chcę powiedzieć, że bez niego byliśmy gorszym zespołem, bo przecież wygraliśmy mistrzostwa świata i dwukrotnie Ligę Światową. Ale Igrzyska Olimpijskie w Londynie będą wydarzeniem wyjątkowym. Kilku zawodników, którzy budowali potęgę Brazylii, pożegna się z kadrą. Dlatego zmobilizowaliśmy wszelkie możliwe siły.
- Powrót Ricardo to wynik kompromisu czy postawił pan jakieś szczególne warunki?
- Są pewne, niezmienne warunki, którym muszą podporządkować się wszyscy zawodnicy kadry narodowej, Ricardo także. Jednym z nich jest to, że każdy daje z siebie maksimum i ma na względzie wyłącznie dobro drużyny narodowej. Jeśli górę biorą indywidualne interesy, natychmiast się rozstajemy. Żadnych dodatkowych wymagań nie było. Proszę mi wierzyć, że przez te lata gdy Ricardo był poza kadrą, czułem się z tym bardzo źle. To ja w niego zainwestowałem, postawiłem na niego wiele lat temu, gdy numerem jeden był Mauricio, wspólnie budowaliśmy moc Brazylii. Później to ja wyrzuciłem go z kadry i bardzo z tego powodu cierpiałem. Teraz obaj jesteśmy szczęśliwy i to się nie zmieni nawet, jeśli nie wygramy turnieju olimpijskiego.
- Na powrocie Ricardo najbardziej stracił pana syn, Bruno.
- Ciągle ranię Bruno. Ale mój syn jest wspaniałym człowiekiem - po pierwsze. Po drugie, świetnie potrafi współpracować z grupą i zrobi wszystko by drużyna wygrała olimpijskie złoto. Naprawdę, choć pewnie głęboko w sercu był trochę rozczarowany, ani razu tego nie okazał. Z miejsca zaczął współpracować z Ricardo.
- Informację o powrocie Ricardo przekazał pan mu jako ojciec czy szkoleniowiec?
- Jako trener. Ale przedyskutowaliśmy temat dogłębnie i mam nadzieje, że mój syn nie uważa mnie za złego ojca bądź za nieuczciwego trenera. Jako ojciec wpajałem mu od dziecka, żeby zawsze był fair wobec innych. By był dobrym człowiekiem i aby nigdy nie popadł w egoizm czy samouwielbienie. Sądzę, że idzie właściwą drogą.
- Kiedyś zdradził mi pan, że Bruno nie ma łatwego życia w Brazylii. Coś zmieniło się w tej materii?
- Absolutnie nic. Choć już tyle razy udowodnił, że jest wartościowym zawodnikiem, ciągle wytyka mu się, że gra w kadrze dzięki protekcji ojca. Mnie nikt tego wprost nie zarzuca, ale jemu dziennikarze dokuczają na każdym kroku. Problem polega na tym, że chyba zbyt długo jestem trenerem reprezentacji, za dużo sukcesów odnieśliśmy i to nie wszystkim się podoba, szukają dziury w całym. A przy tym są zbyt tchórzliwi, żeby pójść na bezpośrednią konfrontację ze mną, więc uderzają we mnie raniąc mojego syna.
- Dotąd w LŚ to Bruno spisywał się znacznie lepiej, niż Ricardo. Mimo to konsekwentnie stawia pan na tego drugiego.
- Na razie Ricardo gra jako podstawowy rozgrywający, ale nie jest to ostateczna decyzja. Ma sporo do nadrobienia w kwestii dopasowania się do stylu zespołu, także w zakresie gry defensywnej, musi złapać odpowiedni balans pomiędzy tym co grał kiedyś, a tym co zastał obecnie. Mamy dużo czasu i jeśli tylko uda się przywrócić go do optymalnej formy fizycznej, o resztę jestem spokojny. W razie czego jest Bruno, który pełni teraz rolę takiego strażaka, uspokaja grę. Równie dobrze może okazać się, że to Bruno będzie numerem jeden podczas IO w Londynie.
- Kilka lat temu Ricardo był naturalnym liderem Brazylii. Może stać się nim ponownie?
- Mieliśmy zawsze dwóch liderów. Giba był przywódcą mentalnym, Ricardo taktycznym. Teraz też jest ich dwóch - Giba i Bruno. Bruno to bardzo inteligentna bestia, ma absolutne zaufanie zespołu, ma spokój i opanowanie. Ricardo na nowo buduje swoją markę. Na treningach pokornie znosi uwagi kolegów. Nie słyszałem, żeby choć raz był krytyczny wobec nich, zawsze względem siebie. Od siebie wymaga najwięcej. Taka postawa jest komfortowa zwłaszcza dla zawodników dopiero wchodzących do kadry, jak Wallace czy Thiago, ponieważ czują się akceptowani i nabierają pewności siebie.
- Podczas turnieju w Katowicach powtarzał pan, że Liga Światowa stanowi w tym roku wyłącznie etap przygotowań do IO. Proszę powiedzieć, ale szczerze, co będzie, jeśli Brazylii nie uda się zakwalifikować do Final Six w Sofii?
- Będzie ciężko, bardzo ciężko, ponieważ w planie naszych przygotowań do IO uwzględniliśmy bułgarski turniej. Poza tym, nigdy nie mówiłem, że nie chcemy zagrać w Sofii. Przeciwnie, chcemy i to bardzo. Ale nie mogę podejmować głupich decyzji - jeśli Giba nie jest w stanie zagrać nawet seta, nie mogę na siłę ciągnąć go po świecie, jeśli Dante nie czuję się na siłach by spędzić na boisku więcej, niż dwie partie, nie mogę go forsować. Chcemy wygrać LŚ, ale bez niepotrzebnego ryzyka. To olimpiada jest w tym sezonie najważniejsza i tam musimy zagrać w komplecie i w najwyższej dyspozycji. Na razie w naszej grze jest sporo bałaganu, popełniamy mnóstwo błędów, brakuje nam stabilizacji, bo ciągle rotujemy składem.
- Trener Anastasi wybrał "amerykańską" drogę do sukcesu - ogrywa jedną szóstkę, dokonuje niewielu zmian. To dobry pomysł?
- Podobną strategię zastosowałem w 2004 roku, z równie spektakularnym sukcesem jak USA cztery lata później. Polska ma znacznie młodszy zespół, niż my i Anastasi może sobie na to pozwolić. Ja nie. Dodatkowo, trzech moich przyjmujących ma mniejsze lub większe kłopoty zdrowotne, czwarty (Joao Paulo Bravo) skręcił kostkę na treningu w katowickim Spodku. Na szczęście Giba już skacze, jest w dobrej formie fizycznej. Myślę, że podczas turnieju w Tampere wyjdzie na boisko na kilka akcji, w Sofii zagra już w pełnym wymiarze.
- Co pan zrobi, jeśli Brazylia nie wygra złotego medalu w Londynie?
- Jest kilka drużyn na podobnym poziomie jak Brazylia i o identycznych aspiracjach. Jeśli nie wygramy igrzysk, ale będziemy mieli świadomość, że daliśmy z siebie wszystko, zrobiliśmy tyle, ile mogliśmy zrobić, zaakceptuję porażkę z godnością, nie poddam się.
- Presja pana nie przygniecie?
- Ciągle odczuwam presję. Jest proporcjonalna do tego, czego już udało nam się dokonać. A że wygraliśmy sporo, żąda się od nas jeszcze więcej. Jeśli przegram IO i ktoś powie mi, że to katastrofa, odpowiem, że Brazylia to nie USA i my mamy znacznie większe problemy. Katastrofą jest sytuacja zdrowotna w Brazylii, czy fatalny system edukacji, ale na pewno nie brak złotego medalu.