Bilans zysków i strat
21. edycja Ligi Światowej dobiegła końca. Reprezentacja Polski, podobnie jak przed rokiem zakończyła grupowe zmagania na trzecim miejscu i nie awansowała do Final Six. Choć siatkarze i trener zgodnie twierdzą iż traktowali turniej jako jeden z etapów przygotowań do najważniejszej imprezy sezonu - mistrzostw świata, uczucia po jego zakończeniu pozostały mieszane.
Trzecia lokata w grupie D (19 punktów), 6 zwycięstw i 6 porażek - to bilans biało-czerwonych w tegorocznej "Światówce”. Niby lepiej, niż rok temu (7 porażek i 5 wygranych), ale czy na pewno?
- Bilans lepszy, czyli jest progres. Cieszmy się wszyscy, że dobrze się zaprezentowaliśmy - uznał po kończących zmagania pojedynkach z Niemcami Michał Bąkiewicz. - Liga Światowa sporo nam dała. Każdy złapał trochę ogrania, czucia meczowego. Teraz, już na spokojnie będziemy się przygotowywać wyłącznie pod Mundial - dorzucił Jakub Jarosz.
Optymizmu naszych chłopakom nie brakuje. Może to i dobrze, bo przecież oni sami wiedzą najlepiej na jakim etapie budowania formy się znajdują i na co może ich być stać za dwa miesiące. W LŚ na wiele polskiej kadry stać nie było. Jak na mistrzów Europy zaprezentowali się słabo, tak samo zresztą jak srebrni medaliści z Izmiru, Francuzi. Trzecia ekipa europejskiego czempionatu pokazała najlepszą i najrówniejszą siatkówkę, ale podobnie jak poprzednie dwie nie zdołała awansować do turnieju finałowego. Silvano Prandi, trener Bułgarów nie krył rozczarowania, przepraszał kibiców. Daniel Castellani stwierdził, że nie było najgorzej.
Po stronie zysków:
Tu śmiało można zapisać dobre samopoczucie naszych siatkarzy, które oznacza że ufają swojemu szkoleniowcowi i jego metodom pracy. - Jesteśmy w bardzo dobrej formie mentalnej. Rozegraliśmy klika spotkań z solidnymi przeciwnikami, więc jakieś przetarcie przed mistrzostwami świata złapaliśmy - przekonuje Bąkiewicz.
- Graliśmy różnymi składami, były różne etapy przygotowań. To miało na celu polepszanie indywidualnych umiejętności - podkreśla Kuba Jarosz.
Umiejętności nie miał okazji poprawić Zbigniew Bartman, który podobnie jak rok temu pojawiał się na boisku incydentalnie. - Taka jest moja rola w kadrze. Jeśli Bartek Kurek gra dobrze i nie potrzebuje chwili wytchnienia, nie ma sensu go zmieniać - mówi pogodzony ze swoją reprezentacyjną sytuacją.
Niebagatelne znaczenie, zwłaszcza w kontekście nadchodzących mistrzostw świata ma zdrowie naszych kadrowiczów. Dziewięciu z nich dostało od Castellaniego sporo czasu na wypoczynek bądź rehabilitację. Jedni (Pliński, Wlazły) już wrócili do pełni sił, inni (Winiarski, Zagumny, Świderski) potrzebują więcej czasu. Wszystko po to, by szczyt formy osiągnąć na przełomie września i października.
Po stronie strat:
Miał być Final Six i wycieczka do Ojczyzny Daniela Castellaniego, a przede wszystkim konfrontacja ze światową czołówką - sprawdzian sił, jakiego nie da żaden sparing ani mecz towarzyski, nawet z Brazylią.
Gdyby do awansu zabrakło jednego seta (jak Bułgarom), a polscy zawodnicy nie przegraliby z kretesem trzech pojedynków z Niemcami, nikt nie miałby pretensji. Tymczasem pozwolili uwierzyć zachodnim rywalom, że mogą pokonać każdego, nawet mistrzów Europy, co w perspektywie czempionatu w Italii (gdzie w fazie grupowej zagramy właśnie z ekipą Lozano) nie napawa optymizmem. Tym bardziej, że Grozer i spółka nabrali dzięki tym zwycięstwom sporej pewności siebie, a nasi zawodnicy, mimo niechęci niektórych z nich do praktyk Lozano przyznają, że jego zespół poczynił spore postępy.
- Niemcy mają zawodników, których stać na dobrą grę, którzy od paru lat występują w lidze włoskiej i przeszli różne szlaki siatkarskie. To jest reprezentacja, która raczkuje powoli we właściwym kierunki i widać postęp jaki poczynili w ciągu ostatnich lat - ocenia Zbigniew Bartman.
Gorszy, niż brak awansu do turnieju finałowego LŚ, jest niesmak jaki powstał wokół sprawy Łukasza Żygadło. Siatkarze stoją murem za Castellanim i zapewniają, że był to gorący temat wyłącznie na początku zeszłego tygodnia. - Potem wszyscy zapomnieli, albo z tego żartowali - przekonuje Bartman. Pozostali nie chcą komentować w ogóle.
Jedno jest pewne - nerwy poniosły i Łukasza Żygadło i Daniela Castellaniego, obydwaj powiedzieli za dużo. Niepotrzebnie. Jeśli wszystko potoczy się zgodnie z planem i Polacy wygrają medal mistrzostw świata - Argentyńczyk zostanie szybko rozgrzeszony. Ale co, jeśli jakimś okrutnym trafem nasi obydwaj rozgrywający, Zagumny i Łomacz zaniemogą tuż przed Mundialem? Rok temu taki pech dopadł Francuzów, którzy do Izmiru musieli pojechać z rozgrywającym numer trzy. Mocno trzymamy kciuki za polski duet i życzymy sukcesu reprezentacji. Z pewnością jednak - po tym, jak mosty na linii Żygadło - Castellani zostały doszczętnie spalone - warto zadać sobie pytanie z kim w tak niefartownej sytuacji pojechałaby do Włoch reprezentacja Polski?