Brazylijska nauczka, czyli co się stało z polskim systemem gry sprzed roku
W meczu otwierającym tegoroczną edycję Ligi Światowej polscy siatkarze nie pokazali tego, do czego przyzwyczaili swoich kibiców. Drużyna broniąca tytułu tylko momentami przypominała tę sprzed roku, która w finale World League pokonała Stany Zjednoczone 3:0. Czego zatem zabrakło?
Początek sezonu rządzi się swoimi prawami. Jak podkreślał po piątkowym spotkaniu selekcjoner kadry Brazylii Bernardo Rezende, wszystkie drużyny dopiero budują swoją formę. Na boisku w hali Torwaru wyraźnie było jednak widać, że bliżej osiągnięcia optymalnej dyspozycji są Canarinhos. Biało-czerwoni wypadli na ich tle zdecydowanie słabiej. Zdaniem wielu, zaprezentowali się gorzej niż w meczach sparingowych przeciwko ekipie Serbii. I choć rywal był tym razem silniejszy niż w Miliczu czy Twardogórze, to należy zadać pytanie, dlaczego polska reprezentacja nie pokazała tego, co potrafi.
Trener Andrea Anastasi nie mógł być po tym pojedynku zadowolony. Zapowiadał wcześniej, że z Brazylijczykami przegrać można, ale nie bez walki. Rzeczywiście, były momenty, w których Polacy walczyli. Zazwyczaj jednak walka ta zmierzała do zniwelowania przewagi rywali, a nie do końcowego zwycięstwa.
- Musimy poprawić system gry. Nie graliśmy tak, jak w poprzednim sezonie reprezentacyjnym. Straciliśmy to, co wcześniej było naszym atutem. Będziemy pracować nad powrotem do naszej gry sprzed roku - mówił po porażce Anastasi. Na czym więc polegał w ubiegłym roku system, o którym wspominał szkoleniowiec biało-czerwonych?
Porównując skład Polski, jaki wykrystalizował się w najważniejszych momentach ubiegłego sezonu, z zestawieniem, w którym polska kadra rozpoczęła mecz z Brazylią, nie trudno odnieść wrażenia, że piątkowa konfrontacja jednak powinna była wyglądać inaczej. Poza formą, brakowało bowiem także zgrania.
Zmiany, do jakich doszło, obejmują tylko dwie pozycje. Krzysztofa Ignaczaka zastąpił Paweł Zatorski. Z kolei na przyjęciu w miejsce Michała Winiarskiego w podstawowej „szóstce” wybiegł Michał Kubiak. Do młodego libero nie można mieć zastrzeżeń - był on najmocniejszym ogniwem zespołu. Zagrał solidnie zarówno w przyjęciu, jak i w obronie, będąc jednocześnie pewnym punktem swojej ekipy. Natomiast brak Winiarskiego (trener Anastasi nie chciał go od początku zbyt mocno eksploatować z uwagi na stan jego zdrowia) był już bardziej widoczny. Michał Kubiak nie do końca udźwignął ciężar spoczywający na jego barkach. Notorycznie celowany w przyjęciu, zanotował zaledwie 39 proc. skuteczność w tym elemencie.
Siłą systemu, o którym mówił Andrea Anastasi, a który stanowił główny atut Polski przed rokiem, były takie czynniki jak zespołowość, spryt, nieustępliwość i siła. W piątek brakowało wielu z tych elementów. Bo choć zespół był niemal niezmieniony, w miejsce zespołowości wkradł się brak precyzji w rozegraniu. Siła i spryt nie zafunkcjonowały w ataku na tyle dobrze, aby móc stanąć w szranki z Brazylijczykami. Polacy praktycznie nie grali środkiem, podczas gdy sam Lucas Saatkamp zdobył w tym elemencie 11 punktów, grając z blisko 80 proc. skutecznością.
Również atakujący i przyjmujący reprezentacji Polski nie razili efektywnością. 39 proc. skuteczność Zbigniewa Bartmana przy 50 proc. skuteczności Leandro Vissotto i 52 proc. Lucarellego powinny dać trenerowi do myślenia. Może w kolejnych starciach, gdy nadejdzie trudniejsza chwila, powinien wpuścić na parkiet Dawida Konarskiego? Co istotne, mało znany na arenie międzynarodowej, a szalejący w lidze brazylijskiej Lucarelli był w piątek najlepiej punktującym siatkarzem. Może zatem warto stawiać na młodych i niekoniecznie odszyfrowanych pod względem sposobu gry zawodników?
- Momentami pokazywaliśmy dobrą grę, mieliśmy swoje szanse, lecz nie potrafiliśmy ich wykorzystać - podkreślał po przegranym meczu kapitan Marcin Możdżonek. To Brazylijczycy byli bardziej zdecydowani. Polacy, mając niedokładnie dograną do siatki piłkę na kontrataku, unikali mocniejszych zbić. Ich rywale natomiast uderzali z dużą siłą, co niejednokrotnie dawało im punkty w ważnych akcjach. Raz po raz udowadniali, że w siatkówce odwaga i pewność siebie są wręcz nieodzowne.
Co ciekawe, biało-czerwoni popełnili mniej błędów własnych niż ich rywale (20 oddanych oczek przy 23 punktach zdobytych po pomyłkach Canarinhos). I choć mówi się, że piłka siatkowa to gra błędów, a kto popełnia ich mniej, ten wygrywa, to tym razem o wyniku zadecydowały inne elementy. Poza brakiem skuteczności i licznymi niedociągnięciami innego rodzaju, raził przede wszystkim mało efektywny blok. Jeszcze rok temu był on niemal wizytówką polskiej drużyny. W piątek w najważniejszych momentach rywale wykorzystywali palce Polaków do wybijania piłek w aut.
Gołym okiem widać, że podopieczni Andrei Anastasiego nie odnaleźli jeszcze charakterystycznego dla siebie systemu gry. Na wysoką formę składa się wiele czynników, są to tzw. naczynia połączone. Kluczem do zbudowania optymalnej dyspozycji jest więc systematyczna praca. Oby więc automatyzm w grze wrócił jak najszybciej.