Camillo Placi: dopiero kształtujemy mentalność zwycięzców
- Bułgaria to mały kraj, w którym nie ma tak wielu siatkarzy, jak w Rosji, Brazylii czy Polsce, nie ma też mocnej ligi. Biorąc pod uwagę potencjał siatkarski w Bułgarii i choćby w Polsce czy Włoszech, uważam, że i tak osiągamy obecnie bardzo dobre wyniki - mówi w rozmowie z PlusLigą selekcjoner Bułgarów.
PlusLiga: Niedawno Bułgaria wywalczyła awans do mistrzostw świata. Pana podopieczni wygrali turniej w Opavie, ale przegrali z Czechami. Jak podsumowałby pan występy w Czechach?
Camillo Placi: Pojechaliśmy do Opavy, żeby wywalczyć kwalifikację do polskiego mundialu - to był nasz jedyny cel. Zrealizowaliśmy go i dlatego jestem bardzo zadowolony z postawy chłopaków. Cała reszta, czyli styl w jakim osiągnęliśmy ten cel, czy też przegrany pojedynek z Czechami, nie mają większego znaczenia. To było jedno z najważniejszych wyzwań przed jakimi stanęła moja drużyna i bardzo się cieszę, że chłopcy po raz kolejny sprostali zadaniu i pokazali, że są w stanie wygrywać. W ciągu ostatnich dwóch lat Bułgaria aż cztery razy znalazła się w najlepszej czwórce ważnych turniejów, a zwycięstwem w Opavie potwierdziła przynależność go grona najlepszych. Z mentalnego punktu widzenia to była niezwykle istotna wygrana.
- Z drugiej strony, Bułgaria cztery razy nie potrafiła postawić kropki nad „i”, czyli wygrać medalu. W Opavie też nie zdołała przypieczętować swojej wyższości, przegrywając z przeciętnymi Czechami.
- To są dwie różne historie. W Opavie po wygraniu jednego, potrzebnego do awnsu seta w spotkaniu z Czechami, postawiłem na zmienników, dałem odpocząć szóstkowym graczom. Podczas igrzysk olimpijskich, mistrzostw Europy czy Ligi Światowej przegrywaliśmy z zespołami, które po prostu w tamtej chwili były od nas lepsze. Mam młody, niedoświadczony zespół. W porównaniu z Rosjanami czy Włochami brakuje nam jeszcze, nazwijmy to doświadczenia w pewnych technicznych aspektach. Niewielu bułgarskich graczy miało dotąd okazję walczyć o medale, nie tylko na gruncie reprezentacyjnym, także klubowym, dopiero uczą się jak zwyciężać w tych najważniejszych meczach, jak nie tracić głowy w kluczowych momentach. Przez kilka tygodni zgrupowania reprezentacji zawodnicy nie są w stanie wypracować mentalności zwycięzców, tego muszą uczyć się w klubach. Poza tym, Bułgaria to mały kraj, w którym nie ma tak wielu siatkarzy, jak w Rosji, Brazylii czy Polsce, nie ma też mocnej ligi. Biorąc pod uwagę potencjał siatkarski w Bułgarii i na przykład w Polsce czy Włoszech, uważam, że i tak osiągamy obecnie bardzo dobre wyniki. Cieszy mnie, że coraz więcej bułgarskich siatkarzy trafia do silnych lig - włoskiej, rosyjskiej, gdzie każdy pojedynek stoi na wysokim poziomie, wiążę się z presją, koniecznością zdobywania ligowych punktów. To wszystko powoli zaczyna procentować.
- Przed turniejem w Opavie bułgarskie media rozpisywały się o kontuzjach podstawowych zawodników - Sokołowa, Skrimowa, Aleksiewa i Żekowa. Tak było naprawdę?
- Rzeczywiście ci zawodnicy borykali się z kłopotami zdrowotnymi, ale nie były to żadne poważne urazy, raczej przeciążenia fizyczne. Niemniej, nie wszyscy byli w pełni gotowi do gry i dlatego tym bardziej należy docenić to, czego dokonaliśmy w Czechach.
- Co dzieje się z Bojanem Jordanowem? Pojawił się na zgrupowaniu przed turniejem kwalifikacyjnym, ale po raz kolejny nie zagrzał w kadrze miejsca zbyt długo.
- W ostatniej kolejce ligi greckiej przed zgrupowaniem nabawił się urazu mięśni. Mimo to stawił się na obozie przygotowawczym. Po dokładnym badaniu uznaliśmy, że uraz jest zbyt poważny i musi poddać się leczeniu, że nie jest w stanie podjąć obowiązków reprezentacyjnych.
- Zdecydował się pan powołać Andreja Żekowa, który miał pomóc swoim doświadczeniem, ale ten zawodnik nie pojawił się w polu gry nawet na chwilę. Dlaczego?
- Przede wszystkim, to Żekow zdecydował się na powrót do kadry. Zadzwonił do mnie i powiedział, że jest gotów by znów z nami pracować. Tak zresztą kiedyś się umówiliśmy - że jeśli uzna, iż jeszcze chce i może pracować z reprezentacją, da mi znać. Nie ukrywam, że ucieszyła mnie ta decyzja, bo na pewno będzie dla nas sporym wsparciem. Niestety, po sześciu dniach treningów odnowiła mu się kontuzja kolana, bo ten chłopak jest już po czterech operacjach kolana. Nie był to jakiś wielki problem, ale postanowiłem nie ryzykować jego zdrowia, nie było zresztą takiej potrzeby. Podobnie było z Aleksiewem, który zagrał tylko przeciwko Holendrom i Sokołowem, który grał w Opavie bardzo mało. Zdrowie zawodników jest sprawą nadrzędną. Po zakończeniu kwalifikacji musieli przecież wrócić do klubów i tam walczyć o ligowe punkty.
- Rozumiem, że Matej Kazijski nie zadeklarował chęci powrotu do reprezentacji? Kontaktowaliście się w ogóle?
- Jestem z Matejem w stałym kontakcie, ale na gruncie prywatnym. Zadzwonił do mnie z życzeniami świątecznymi i noworocznymi, kwestii kadry narodowej w ogóle nie poruszaliśmy. Po objęciu posady selekcjonera Bułgarii zadzwoniłem do Mateja i podobnie jak Żekowowi, powiedziałem mu, że jeśli zdecyduje się na powrót, drzwi będą otwarte. Ale to on musi podjąć tę decyzję, bo to on odszedł z zespołu. Znamy się bardzo dobrze, sporo rozmawialiśmy i w pewnym sensie rozumiem jego dylematy, rozumiem to, co zrobił.
- Jeśli Kazijski nie zadzwoni do pana przed mistrzostwami świata, będzie pan próbował go jednak namówić do powrotu? To w końcu najlepszy aktualnie bułgarski siatkarz.
- Jest jeszcze sporo czasu do czempionatu, wiele może się zmienić. Bardzo chciałbym, żeby wrócił i pomógł nam w osiągnięciu dobrego wyniku, jednak jest jedno „ale” - Matej musi znaleźć w sobie motywację do powrotu, musi sam znaleźć w sobie przekonanie, że chce być częścią drużyny narodowej, że jest gotów na wszelkie poświęcenia. Ja nie mogę i nie chcę wywierać na nim żadnej presji, nie miałoby to najmniejszego sensu.
- Z drugiej strony, gdyby Matej zgodził się wrócić, nie boi się pan reakcji reszty zespołu? W końcu przed IO w Londynie postawił kolegów w bardzo trudnej sytuacji.
- Myślę, że drużyna byłaby zadowolona z jego powrotu. Wszyscy doskonale wiemy jak dobrym graczem jest Kazijski i jak bardzo mógłby pomóc drużynie. Znają go dobrze i wiedzą, że to porządny chłopak, nigdy nie „gwiazdorzył”.
- Porozmawiajmy jeszcze o innym przyjmującym, Nikołaju Penczewie, który jest obecnie zawodnikiem mistrza Polski. Dlaczego tak rzadko desygnuje go pan do gry?
- Przede wszystkim, Niki jest bardzo ważnym zawodnikiem w mojej ekipie. Bardzo dobrze pracuje na treningach i równie dobrze wywiązuje się z zadań, które przewiedziałem dla niego w drużynie narodowej. W moim zespole Penczew odpowiada za sferę defensywną, bo jest w tym bardzo dobry. Nieco gorzej jest u niego z atakiem. Ja muszę myśleć o całej drużynie, o tym co jest dla niej najlepsze w danym momencie, a na chwilę obecną lepiej w ataku prezentują się pozostali zawodnicy. Proszę sobie przypomnieć spotkanie z Niemcami podczas mistrzostw Europy - wtedy dałem mu szanse gry i Niki zagrał doskonały mecz.
- Obserwując Penczewa w kadrze narodowej mam wrażenie, że ten chłopak cały czas jest zgaszony, trzyma się z boku. W Rzeszowie gra zupełnie inny Penczew - uśmiechnięty, zadowolony.
- Znam Nikołaja od pięciu lat i zawsze był taki wycofany, zamknięty w sobie, bardzo spokojny. Przyznam szczerze, że nie wiem jak to wygląda w Polsce.
- Widział pan jakiś mecz Penczewa w Resovii?
- Tak, ale wtedy akurat Niki grał jako libero.
- Szkoleniowcy zespołów narodowych zazwyczaj podróżują po świecie, żeby na żywo zobaczyć grę swoich podopiecznych. Wybiera się pan do Polski?
- Już zaplanowałem taki wyjazd. Tak się składa, że przyjaźnię się z Sebastianem Świderskim. Spotkaliśmy się podczas mistrzostw Europy w Polsce i zaprosił mnie do Kędzierzyna. Spędzę tam kilka dni, żeby zobaczyć jak trenuje ZAKSA, na pewno też obejrzę jakiś mecz drużyny Penczewa. Z przyjemnością podglądam pracę innych trenerów, zwłaszcza tych z młodszego pokolenia, zawsze można nauczyć się czegoś nowego.
- Wiem, że przyjaźni się pan także z Andreą Anastasim. To prawda, że dostał niedawno propozycję pracy w Polsce?
- Faktycznie dostał propozycję od jednej z drużyn klubowych, ale nie w Polsce. Dobrze, że pani spytała o Andreę, bo chciałbym powiedzieć coś istotnego. Jesteśmy bardzo bliskimi przyjaciółmi i jest mi naprawdę przykro, że stracił posadę w Polsce. Paradoksalnie, w jakiś sposób sam się do tego przyczyniłem, ja i moja drużyna. Najpierw na IO w Londynie, potem w Warnie, gdy wygraliśmy z Polską bój o Final Six LŚ i na koniec na mistrzostwach Europy, gdy pokonaliśmy Polaków w spotkaniu barażowym. Są dobrzy trenerzy i są dobrzy ludzie, Andrea jest i dobrym człowiekiem o świetnym trenerem. Dlatego strasznie źle czuję się z tą sytuacją.