Częstochowska młodzież kontra Europa
Oba polskie zespoły awansowały do kolejnej fazy rozgrywek Champions League. Z lekkim zaskoczeniem przyjęto fakt, że to drużyna z Częstochowy zajęła lepszą pozycję w grupie niż bełchatowska Skra. Częstochowianie potwierdzili potencjał, jaki drzemie w zespole, a młode wilki wykazały ogromną wolę walki, również z zespołami potencjalnie silniejszymi.
Akademicy z Częstochowy trafili do iście bałkańskiej grupy. Bułgarzy, Turcy i Grecy stali się dostarczycielami nie lada emocji, choć przede wszystkim tych sportowych. Nie od dzisiaj, bowiem wiadomo, że bałkański temperament często bierze górę nad zdrowym rozsądkiem. Z tej wojny charakterów, częstochowianie wyszli jednak obronną ręką, zajmując w grupie drugie miejsce, i pewnie awansując do fazy play-off.
Zawodnicy spod Jasnej Góry rozpoczęli swój powrót do Champions League od wyjazdowego meczu w Stambule. – To był początek sezonu, nie byliśmy zgrani tak, jak jesteśmy teraz – wspomina tamto spotkanie libero z Częstochowy, Paweł Zatorski. Podopieczni Radosława Panasa przegrali 0:3 a pogromcami polskiego zespołu byli Chorwat Tomislav Cosković oraz Amerykanin Brook Billings, których polski zespół nie był w stanie powstrzymać w ataku.
Po tak nieudanym początku, rozgrywki zawitały do hali Polonia, w której wicemistrzowie Polski zmierzyli się z najlepszym zespołem Grecji ostatniego sezonu, Iraklisem Saloniki. - Iraklis to drużyna pełna uznanych nazwisk – komentował swoich rywali trener częstochowskich akademików, Radosław Panas. – My jednak zupełnie się ich nie przestraszyliśmy. Istotnie już w pierwszym spotkaniu, zawodnicy AZS-u pokazali ogromną wolę walki. Przegrywając 0:2 zdołali, ku zaskoczeniu Greków doprowadzić do tie-breaka. – W ostatnim secie zabrakło nam po prostu dojrzałości – podsumował Panas. Częstochowianie przegrali, ale ich gra zaczęła napawać optymizmem.
Zawodnicy potwierdzili to, dwukrotnie pokonując bez straty seta mistrzów Bułgarii, CSKA Sofia. Klub, z którego wywodzi się atakujący polskiego zespołu, Smilen Mljakow, dopiero w tym sezonie zadebiutował w rozgrywkach Ligi Mistrzów. – Moje serce w jakimś tam stopniu pozostało w tym klubie, ale to Częstochowa mi płaci i to z nią zamierzam w tym sezonie wygrywać – mówił pytany o swój były klub Mljakow. Jak powiedział tak zrobił. W pierwszym meczu zdobył dla Częstochowy 31 punków, potwierdzając rosnącą formę. Podopieczni Aleksandra Popowa marzyli, aby odnieść w Europie sukces, ale rzeczywistość brutalnie zweryfikowała te plany. CSKA zajęła ostatecznie czwarte miejsce, nie wygrywając ani jednego meczu.
Tymczasem częstochowianie pełni wiary udali się do Grecji na rewanżowy mecz z Iraklisem. Walka w Salonikach była bardziej wyrównana niż w Częstochowie i niewiele brakowało, aby wicemistrzowie Polski ponownie doprowadzili do tie-breaka. Jednak w końcówce czwartego seta dało o sobie znać większe doświadczenie gospodarzy, którzy ostatecznie zwyciężyli 3:1. Grecy pokazali się z dobrej strony w grze na siatce, dziesięciokrotnie zatrzymując Polaków, przy tylko pięciu blokach Częstochowy.
Przed meczem w Polsce z Fenerbahce było wiadomo, że wicemistrzowie Polski muszą pokonać turecki zespół, ale awansować do kolejnej rundy rozgrywek. Zawodnicy zapowiadali walkę do ostatniej piłki, ale boiskowa rzeczywistość nie okazała się tak straszna, jak przewidywano. Częstochowianie nie pozwoli Turkom rozwinąć skrzydeł. - Byliśmy dobrze przygotowani do tego meczu zarówno pod kątem taktycznym a także kondycyjnie – mówił po spotkaniu trener częstochowskich akademików, Radosław Panas. Zwycięstwo 3:0 przyszło nadspodziewanie łatwo, ku radości miejscowych kibiców. Częstochowanie opuszczali parkiet z wyraźną ulgą, ale i radością z możliwości gry wśród szesnastu najlepszych zespołów w Europie.
Plan minimum, jakim dla Częstochowy było wyjście z grupy został wykonany. Przed Radosławem Panasem kolejny cel, który musi wyznaczyć swoim zawodnikom. Ci, – co już pokazali na krajowych i europejskich parkietach – z pewnością dadzą z siebie wszystko, a skorzysta na tym nie tylko Częstochowa, ale i cała polska siatkówka.