Damian Dacewicz - spotkanie po latach
W AZS Częstochowa spędził dziewięć sezonów. Dzięki grze w szeregach „Akademików” trafił do reprezentacji Polski i pojechał na Igrzyska XXVI Olimpiady do Atlanty. - Przychodząc do Częstochowy trafiłem na tzw. dobry moment. Grając trzy lata regularnie, najpierw dwa lata w Sosnowcu, a potem w Katowicach w I lidze udało mi się trafić do jednego z lepszych klubów w Polsce - mówi Damian Dacewicz, były środkowy, a obecnie drugi trener biało-zielonych.
PlusLiga: 22 grudnia br. odbędzie się mecz Złotej Dekady AZS-u Częstochowa 1990-1999. Weźmiesz w nim udział?
Damian Dacewicz: W klubie AZS Częstochowa spędziłem w sumie dziewięć lat z dwuletnią przerwą, kiedy to miałem problemy z kolanami. Cieszę się bardzo, że dostałem zaproszenie od Andrzeja Szewińskiego, który był oficjalnie wyznaczony do tego, żeby zapraszać poszczególnych zawodników. Mieszkam i pracuje w Częstochowie, więc nie wyobrażam sobie nie wziąć udziału w takim jubileuszowym spotkaniu.
- Podczas tego meczu będziecie mieli szansę nie tylko ponownie stanąć na boisku i rozegrać kilka setów, ale przede wszystkim spotkać się ponownie po kilkunastu latach.
- Ten niedzielny mecz będzie bardzo fajnym wydarzeniem. Będzie można się spotkać z chłopakami, z którymi się grało. Nie wszyscy się widujemy przecież na co dzień. Oprócz tego będziemy mieli okazje podziękować kibicom, którzy przez te lata nam kibicowali, trzymali za nas kciuki. Przy okazji zobaczą nas w akcji, choć tak naprawdę będzie ciężko o jakąkolwiek dobrą akcje bez zgrania. W końcu spotkamy się ponownie po kilku latach. Niemniej będziemy mieli szansę na to, żeby sobie przypomnieć po tylu latach te wspaniałe momenty w naszych karierach i zdobyte medale i inne tytuły dla AZS Częstochowa. Mam nadzieję, że jak najwięcej chłopaków pojawi się z tej dekady i będzie mogło wziąć udział w tej uroczystości.
- W latach 90-tych toczyliście zacięte boje m.in. z Mostostalem Kędzierzyn-Koźle. Od tego czasu w lidze wiele się zmieniło. Zmienił się przede wszystkim układ sił?
- Faktycznie kiedyś w lidze było tak, że były dwa mocne kluby. Teraz jest całkiem inny układ sił. W PlusLidze jest mnóstwo dobrych zespołów. W latach 90-tych mocno rywalizowaliśmy z Mostostalem. Raz wygrywaliśmy, raz przegrywaliśmy. Do dziś wspomina się te święte wojny.
- Dla Ciebie szczególnie ważny okres gry w AZS-ie przypada na końcówkę lat 90-tych, a zwłaszcza na rok 1999, kiedy to AZS zdobył ostatnie mistrzostwo Polski.
- Dopiero teraz myśląc o tym, kiedy AZS zdobył ostatni medal zdaję sobie sprawę z tego, ile upłynęło czasu od tamtego wydarzenia. Przychodząc do AZS Częstochowa trafiłem na tzw. dobry moment. Grając trzy lata regularnie, najpierw dwa lata w Sosnowcu, a potem w Katowicach w I lidze udało mi się trafić do jednego z lepszych klubów w Polsce. Nie ukrywam, że od razu chciałem pokazać to co potrafię. Myślę, że w pierwszym sezonie całkiem nieźle nam to wychodziło, mimo że byliśmy młodą drużyną. Od razu zawiązał się fajny zespół. Zawsze będę wspominał, że wówczas dużo mówiło się o Częstochowie, specyfice tego miasta jeśli chodzi o siatkówkę, a także o tym, że tworzy się nowa dobra drużyna. Oczywiście zależało to od tego kogo udało się ściągnąć do klubu.
- W tym czasie zakontraktowano młodych zawodników, którzy - jak pokazał czas - stanowili o sile polskiej reprezentacji.
- To prawda. Władzom klubu udało się ściągnąć Piotra Gruszkę, Marcina Nowaka, mnie, Roberta Prygla, Marka Kwiecińskiego, został na kolejny sezon Andrzej Stelmach, Krzysztofa Śmigiela, Oktawiana Krzyżanowskiego, Fabiana Matyję. To była naprawdę fajna grupa młodych ludzi. Przed sezonem nikt nie wiedział, jak ten zespół będzie się prezentował. Pokazaliśmy się z bardzo dobrej strony i w pierwszym sezonie sięgnęliśmy po brązowy medal. Myślę, że dzisiaj nie byłoby to możliwe. Wówczas były większe możliwości, żeby przebić się tak wysoko. Nie można zapomnieć oczywiście o trenerach, którzy prowadzili zespół. Mieli doświadczenie, wiedzieli, jak przygotować zespół, jak zgrać i postępować z tak młodą drużyną. Słowa uznania i podziękowania należą się Stanisławowi Gościniakowi i Adamowi Kowalskiemu. Ten brązowy medal zapoczątkował naszą dobrą passę. W kolejnym sezonie zdobyliśmy upragnione złoto.
- Czy kończąc swoją karierę sportową pomyślałeś od razu o tym, żeby zostać trenerem?
- Po pierwsze wolałbym schodzić z parkietu bardziej z wyboru, niż z przymusu. Myślałem, że pogram jeszcze jakiś czas, ale kolana było bardzo mocno obciążone i nie pozwalały mi na dalszą zawodową grę. Grałem zawodowo 18 lat i choć wcale nie uważam, że jest to krótko, to jednak trudno było zrezygnować. Człowiek uczył się tego wszystkiego przez kilkanaście lat, a kiedy nauczył się już grać na najwyższym poziomie okazuje się, że musisz przestać grać. Nagle pewnego dnia okazuje się, że to czego się nauczyłeś może ci się już do niczego nie przydać. W moi przypadku okazało się, że wcale tak nie jest. Otrzymałem propozycję z Wielunia. Myślę, że wykorzystałem ją w stu procentach podczas każdego spędzonego tam sezonu. Cele, które były stawiane przed drużyną zostały osiągnięte w każdym sezonie. Po trzech latach musieliśmy się rozejść. Wtedy też dostałem ofertę z Częstochowy, z której skorzystałem od razu i jestem do dzisiaj. Mam nadzieję, że będzie to jeszcze długo trwało. Cieszę się, że pracuje na miejscu, jestem z rodziną. Póki co dla mnie wszystko układa się pomyślnie i oby było tak dalej.
- Zazdrościsz trochę Dawidowi Murkowi i Andrzejowi Stelmachowi, że oni jeszcze grają, a ty już nie?
- Tak zazdroszczę, ale jest to zdrowa zazdrość. Zazdroszczę im bo mogą zejść z boiska bardziej z wyboru, niż z przymusu. Sami zadecydują kiedy przestaną grać. Ja tego wyboru nie miałem. Po chłopakach widać, że do tej pory kochają siatkówkę. Potrafią grać i mam nadzieję, że i Andrzej Stelmach i Dawid Murek dalej będą pomagali nam bezpośrednio na boisku, żeby ogrywać kolejnych rywali.