Damian Wojtaszek: postaram się przekonać kibiców dobrą grą
Damian Wojtaszek związał się z Jastrzębskim Węglem trzyletnim kontraktem. - Miejmy nadzieję, że obie strony będą zadowolone - mówi zawodnik w wywiadzie dla klubowej strony internetowej.
Marcin Fejkiel: Co w Twoim przypadku okazało się decydującym argumentem przy wyborze oferty Jastrzębskiego Węgla?
Damian Wojtaszek, libero Jastrzębskiego Węgla: Po sezonie wygasł mój dwuletni kontrakt z Politechniką Warszawską. sytuacja klubu ze stolicy była nieciekawa, od dłuższego czasu mówiło się o tym, że nie wiadomo, jaka czeka go przyszłość i co z nim dalej będzie. Pod koniec sezonu okazało się, że pojawiło się zainteresowanie moją osobą i coś się w tym temacie ruszyło. Przyszła konkretna oferta między innymi z Jastrzębskiego Węgla. Zdecydowałem się ją przyjąć, bo chcę z tym klubem powalczyć o jak najwyższe cele. Nie ukrywam, że kierowałem się również opinią Michała Kubiaka,
z którym jesteśmy dobrymi przyjaciółmi. Michał wypowiadał się o jastrzębskim klubie w samych superlatywach.
- Związałeś się z nowym klubem trzyletnią umową. Czy to oznacza, że zamierzasz osiąść na Śląsku na dłużej?
- Ciężko dzisiaj przewidzieć, jak będzie. Zobaczymy, jak to się wszystko potoczy. Wiele zależeć będzie od tego, co pokażę na boisku. Miejmy nadzieję, że obie strony będą zadowolone.
- Z jakim nastawieniem podchodzisz do tego, że przypadnie Ci rola następcy Pawła Ruska, a więc zawodnika, który w ostatnich latach był najdłużej grającym w klubie siatkarzem i który stał się ulubieńcem miejscowych kibiców?
- Postaram się przekonać kibiców do siebie moją dobrą grą, bo to najważniejsze. Im, jak i mi, oraz innym zawodnikom, najbardziej zależy na wyniku, to się liczy. Wierzę, że fani mnie zaakceptują. Ja, podobnie jak mój poprzednik, też grałem długo w jednym klubie, broniłem barw w Warszawie przez sześć lat i wiem, jak się na taką pozycję ulubieńca kibiców pracuje.
- Jakie są Twoje pierwsze wrażenia wynikające z pracy z trenerem Lorenzo Bernardim? Ujął Cię czymś szczególnym? Zauważasz jakieś różnice w porównaniu z warsztatem poprzednich szkoleniowców?
- Trener jest stuprocentowym profesjonalistą. Całkowicie oddaje się treningom i meczom. Od razu widać, że siatkówka jest całym jego życiem i chce wszczepić to zespołowi. Życzyłbym sobie, żeby nasza współpraca dalej układała się tak dobrze jak dotychczas, a szlify zdobyte u niego okazały się owocne.
- Większość zawodników, którzy trafiają do Jastrzębia, podkreśla świetną organizację klubu. Jakie są twoje odczucia pod tym względem?
- Pierwsze co zwróciło moją uwagę to właśnie fakt, że organizacja w klubie jest na najwyższym poziomie. Wszystko czego potrzebujemy do pracy, mamy zapewnione. Przed pierwszym treningiem sprzęt czekał już na nas w szatni. Nikt z nas nie może narzekać, sprawy organizacyjne są dopięte na ostatni guzik.
- Wybrałeś stabilny organizacyjnie i finansowo klub, ale za to musisz liczyć się ze znacznie większą presją aniżeli u poprzedniego pracodawcy. Jastrzębski klub co roku aspiruje do mistrzostwa kraju. Jak sobie radzisz z presją w sporcie?
- Mnie presja nie paraliżuje, wręcz przeciwnie, mobilizuje. W Politechnice też były stawiane wysokie cele, też wymagano od nas jak najlepszej gry i wyników. Jako zespół potrafiliśmy się postawić najlepszym ekipom w lidze i rywalizować z potentatami jak równy z równym. W Jastrzębiu po mojej stronie boiska będzie tak wielu wspaniałych zawodników, że wierzę, że możemy śmiało walczyć o najwyższe laury.
- W dwóch ostatnich latach Twoja świetna gra w barwach Politechniki Warszawskiej zaowocowała powołaniem do szerokiej kadry reprezentacji prowadzonej przez Andreę Anastasiego. Kiedy nastąpi następny krok i wejście do wąskiego grona kadrowiczów?
- Na razie chcę się pokazać z jak najlepszej strony w klubie. Ufam, że współpraca z trenerem Bernardim potwierdzi to, że jestem bardzo wartościowym oraz perspektywicznym zawodnikiem i przyjdzie czas, że załapię się do ścisłego grona kadrowiczów. Jednocześnie mam świadomość tego, że muszę jeszcze sporo popracować, by na stałe zagościć w reprezentacji.
- Spytam trochę z przymrużeniem oka. Czy dopóki karierę kontynuuje Krzysztof Ignaczak jest to w ogóle możliwe?
- Faktem jest to, że Krzysiek Ignaczak jest najlepszym libero w Polsce oraz jedną z czołowych postaci na tej pozycji na arenie międzynarodowej. Najlepszym dowodem na to są nagrody indywidualne jakie otrzymuje przy okazji dużych imprez siatkarskich. Nic dziwnego zatem, że selekcjoner konsekwentnie na niego stawia. Zwyczajnie na to zasłużył. Pozostaje mieć nadzieję, że na młodych też przyjdzie czas.
- Jak przyjąłeś występ polskiej reprezentacji na Igrzyskach Olimpijskich w Londynie. Dlaczego Twoim zdaniem biało-czerwonym się nie powiodło?
- Byłem na kadrze przez osiem tygodni i wiem, że chłopaki ciężko pracowali. Byli zmotywowani i przygotowani, żeby osiągnąć dobry wynik zarówno w Lidze Światowej, jak i na Igrzyskach. Trzeba się pogodzić z tym niepowodzeniem w Londynie. Oni są tylko ludźmi, nie maszynami. Powinniśmy się cieszyć i docenić, że wygrali prestiżową Ligę Światową, bo przecież udaje się to nielicznym. Nieraz zdarza się tak, że zabraknie sił czy zawiedzie inny ważny element, czego efektem jest przegrana. Z drugiej strony całe piękno sportu polega właśnie na tym, że jest nieprzewidywalny. Tym razem się nie udało, ale życie toczy się dalej, na tym się nie kończy. Jest jeszcze co zdobywać.
- Mówisz, że Twoim sportowym marzeniem jest występ na Igrzyskach. Ile procent szans dałbyś dzisiaj na to, że stanie się to Twoim udziałem już za cztery lata w Rio de Janeiro?
- Przyznam, że teraz o tym nie myślę. Przede mną inne priorytetowe cele, inne aspiracje. Zaczyna się sezon ligowy, ciężka harówka, dużo wylanego potu. To ma przełożyć się na dobry wynik, realizację przedsezonowych założeń. A jeśli trener reprezentacji zauważy, że jestem gotowy, to ja jak najbardziej podejmuję wyzwanie. Wiem jednak, że to będzie długa droga.
- Pomówmy o początkach Twojej kariery. Skąd u Ciebie jako miliczanina to zamiłowanie do siatkówki? Twoje rodzinne miasto nie ma spektakularnych osiągnięć z tej dyscyplinie?
- W Szkole Podstawowej Nr 2, do której uczęszczałem w Miliczu, gdzie dyrektorem był pan Piotr Lech, któremu dużo zawdzięczam, powstała klasa o profilu siatkarskim. Braliśmy udział w różnych turniejach, mistrzostwach Polski. Będąc w gimnazjum zostałem zauważony przez przedstawicieli kilku klubów juniorskich, którzy próbowali mnie namówić na naukę i grę dla nich. Jednak wtedy, nie byłem jeszcze na to gotowy. Zdecydowałem się dopiero po pierwszej klasie liceum, kiedy dostałem propozycję z MOS-u Wola Warszawa od trenera Krzysztofa Felczaka. Docenił mnie i uwierzył we mnie, jak byłem na zgrupowaniu kadry juniorów, gdzie trenowała również reprezentacja Polski "B" dowodzona właśnie przez trenera Felczaka. Zaproponował mi naukę w Warszawie, internat z wyżywieniem. Później nastąpiło płynne przejście z MOS-u do Politechniki Warszawskiej.
- W wywiadach podkreślasz, że to właśnie za sprawą wymienionego wyżej szkoleniowca znalazłeś się na siatkarskich salonach.
- To prawda. Dzięki niemu zrobiłem ten pierwszy, poważny krok i zostałem wprowadzony do profesjonalnej siatkówki. Pod jego wodzą rozegrałem swój pierwszy mecz w PlusLidze w wieku 17 lat.
- Podobno w dzieciństwie próbowałeś swoich sił także w baseballu? Dlaczego zarzuciłeś ten pomysł?
- To stara przygoda. Milicz to małe miasto, w którym każdy chciał spróbować czegoś innego. Nie było różnorodnych dyscyplin sportowych, jak w innych większych miastach. Gdy utworzono sekcję baseballa, od razu zapisałem się. Mnie akurat ciągnęło do baseballa. I muszę przyznać, że całkiem dobrze mi się wiodło – znalazłem się w reprezentacji Polski młodzików czy kadetów. Trenowałem trzy lata, siatkówka jednak wzięła górę. Dziś z baseballem nie mam styczności. Chyba z 10 lat nie miałem rękawicy na ręku i teraz nawet bałbym się tę piłkę złapać (śmiech).