Daniel Pliński: zawsze chodzę własnymi drogami
Jeden z najlepszych środkowych bloku w historii polskiej siatkówki, wicemistrz świata, mistrz Europy, a aktualnie komentator w telewizji Canal+Sport w rozmowie z naszym serwisem mówi m.in. o tym dlaczego Paweł Zagumny powinien objąć stery w PLS-ie oraz co najbardziej denerwuje go w polskiej, siatkarskiej rzeczywistości.
PLUSLIGA.PL: Siatkówka zawitała do kolejnego nowego obiektu. Jakie wrażenia wywarła na panu Arena Gliwice?
DANIEL PLIŃSKI: Przepiękny obiekt. Myślę, że ta hala jest stworzona dla siatkówki. Rozmawiałem z zawodnikami ZAKSY Kędzierzyn-Koźle, którzy ją chwalili, mówili, że bardzo dobrze się tam grało.
- Wtorkowy mecz z Cucine Lube Civitanovą wprawdzie przegrali, ale włoska drużyna była tak fantastycznie dysponowana, że nie było jej jak „ugryźć”.
To był drugi mecz kędzierzynian w Lidze Mistrzów przeciwko włoskim rywalom i drugi przegrany.
DANIEL PLIŃSKI: Trzeba sobie zdawać sprawę, że liga włoska jest na dziś najmocniejsza na świecie, to nie ulega wątpliwości. Natomiast pamiętajmy, że w Modenie ZAKSA była bliska doprowadzenia do tie breaka. Zabrakło dwóch punktów, dwie przespane sytuacje. Na przykład ta w wykonaniu Łukasza Wiśniewskiego przy asekuracji, gdy Sam Deroo Grał z blokiem.
- W miniony wtorek, w starciu z Lube nasi siatkarze nie mieli nic do powiedzenia, ale takie spotkania też się zdarzają. Trzeba o nim jak najszybciej zapomnieć. Moim zdaniem, był to najlepszy mecz włoskiej ekipy w tym sezonie i myślę, że oni też zdawali sobie z tego sprawę. Chodzi mi przede wszystkim o zagrywkę.
Jednak to smutne, że drużyna, która w Polsce nie ma z kim przegrać, w konfrontacji z tymi najlepszymi na świecie wypada blado.
DANIEL PLIŃSKI: Włoski zespół wyglądał niesamowicie dobrze pod względem fizycznym, byli dla nas nieosiągalni jeśli chodzi o skoczność, siłę, także pomysł na rywala i mądrość grania. Ale najważniejszą kwestią, która według mnie zaważyła, były trzy wystawy piłek sytuacyjnych w pierwszym secie, m.in. Pawła Zatorskiego i Sama Deroo. Trzy źle wystawione piłki i zamiast remisu, powiedzmy 20:20, było 22:19 dla Lube. A po drugiej stronie siatki kapitalna wystawa tyłem przez osiem metrów do lewej strony, do Juantoreny. To są sytuacje, które przy takim poziomie gry decydują o zwycięstwie jednej z drużyn. Gdybyśmy wygrali tę pierwszą partię, potem wydarzenia mogłyby potoczyć się inaczej.
Kiedyś tłumaczyliśmy porażki polskich zespołów w LM brakiem ogrania z silnymi rywalami, ale obecnie to chyba argument łatwy do wytrącenia?
DANIEL PLIŃSKI: Absolutnie i jestem przekonany, że żaden z zawodników czy trenerów tak nie powie. Natomiast odnosząc się jeszcze do ZAKSY, to przed pojedynkiem z Lube powiedziałem Żelkowi Żyżyńskiemu, że 24 dni przerwy w graniu, to bardzo dużo i potem było widać, że chłopakom z Kędzierzyna-Koźla brakowało meczowego rytmu.
ZAKSIE będzie ciężko wywalczyć awans do następnej fazy europejskich pucharów. Jeśli się nie uda, powinniśmy być rozczarowani?
DANIEL PLIŃSKI: Zaraz po losowaniu grup Ligi Mistrzów powiedziałem, że jeśli ZAKSA awansuje dalej, będzie to sporą niespodzianką. Na dziś muszą wygrać trzy mecze za trzy punkty, co jest niesamowicie ciężkim zadaniem. Jeśli uda im się tego dokonać, nazwę to siatkarskim cudem.
PGE Skra Bełchatów i Trefl Gdańsk mają teoretycznie słabszych rywali, ale mimo to przed ostatnią serią spotkań bełchatowianie byli na ostatnim miejscu w grupie D.
DANIEL PLIŃSKI: Tak, ale też każdy zespół w tej grupie miał po 3 oczka i wszystko było otwarte. Jedni i drudzy mają spore szanse na awans z pierwszego miejsca i nieco słabszego przeciwnika w I rundzie play off. Bełchatów przegrał w Maaseik, ale ja doskonale wiem jak ciężko tam się gra. Fakt, w grudniu mieli mały kryzys, jednak to chyba już za nimi. Trochę natomiast brakuje Skrze zdrowia. Jeśli je podreperują, wrócą do swojego poziomu.
Podobnie zresztą było w poprzednim sezonie, gdy chyba do grudnia borykali się z małym kryzysem, a potem wygrali złoty medal PlusLigi.
DANIEL PLIŃSKI: Powiem więcej, to trwało do lutego, potem nastąpiło przełamanie. Wiem, że wtedy było w Bełchatowie nerwowo, ale władze z prezesem na czele wytrzymały ten ciężki moment i jak się później okazało, opłaciło się. To samo miało miejsce w tym roku, w okolicach grudnia. Prezes znów wykazał się cierpliwością i zespół powolutku wraca na odpowiedni poziom.
Zostawmy już europejskie puchary i porozmawiajmy o tym, co dzieje się u pana. Po debiucie w roli komentatora mówił pan o ogromnej tremie. Dziś jest już lepiej?
DANIEL PLIŃSKI: Stres jest już zdecydowanie mniejszy, ale taki dreszczyk emocji ciągle się pojawia. Czuję się mniej więcej tak, jak wtedy gdy wychodziłem na boisko - policzki są lekko czerwone, adrenalina choć trochę inaczej odczuwalna, też daje o sobie znać. Muszę przyznać, że komentowanie meczów to bardzo trudna robota. Z boku wszystkim (mnie zresztą kiedyś też) się wydaje, że to lekkie i przyjemne zajęcie. Dzisiaj mogę powiedzieć, że lekko nie jest, ale przyjemność z tej pracy jest ogromna. Mogę chyba nawet stwierdzić, że kocham tę robotę.
Co jest najtrudniejsze?
DANIEL PLIŃSKI: Mówienie do ludzi. Nie można posługiwać się bardzo prostym siatkarskim językiem, ale trzeba wyrażać się fachowo, być merytorycznym i jeszcze należy dbać o czystość polskiej mowy. To trudne połączenie, ale cały czas walczę i na pewno będę się rozwijał w tej branży. Wydaje mi się, że z każdym meczem jest lepiej, co zresztą potwierdzają wiadomości, które otrzymuje do ludzi.
Myślałam, że zachowanie obiektywizmu, szczególnie wobec byłych kolegów z boiska.
DANIEL PLIŃSKI: Czasami faktycznie człowiek chciałby mocniej skrytykować, ale się hamuje. Jednak wydaje mi się, że jestem obiektywny w ocenie boiskowych wydarzeń, przynajmniej się staram. Nawet podczas ostatniego spotkania ZAKSY wspomniałem, że tak dobry zawodnik, jak Paweł Zatorski nie może tak słabo wystawiać piłek, choć jest to mój kolega.
Wyostrzył się panu język odkąd został pan twarzą telewizji? Ostatnio dość głośno i jednoznacznie wypowiada się pan w jednym z mediów społecznościoowych.
DANIEL PLIŃSKI: I tak ciągle się hamuję. Gdy grałem w siatkówkę, chciałem koncentrować się tylko na tym zajęciu. Teraz oceniłem, że mogę sobie pozwolić na trochę więcej. To, co piszę i tak stanowi jakieś pięć procent moich przemyśleń. Gdybym chciał napisać wszystko, dużo ludzi mogłoby się na mnie obrazić. Niemniej, zawsze piszę prawdę i staram się być obiektywny w swoich ocenach, tak jak podczas komentowania.
Tyle, że w dzisiejszych czasach prawda nie jest doceniana ani pożądana. Nie boi się pan takiego odrzucenia w siatkarskim środowisku?
DANIEL PLIŃSKI: Nie mam z tym problemu. Zawsze szedłem własną drogą. Gdy kończyłem to swoje granie w siatkówkę, dostałem fajnego sms-a od Oskara Kaczmarczyka, który mnie mocno wzruszył. Był długi, ale m.in. zawierał takie zdanie: Plina, Ty nawet karierę skończyłeś na własnych zasadach. Myślę, że taki właśnie jestem. Nie potrzebuję jupiterów, lansu, udało mi się zakończyć przygodę z siatkówką dokładnie tak, jak chciałem to zrobić.
Przeszedł pan na „boczną” stronę boiska, z której chyba więcej widać niż ze środka i pewnie też więcej rzeczy pana denerwuje?
DANIEL PLIŃSKI: Oczywiście, że tak. Chociaż, gdy byłem zawodnikiem, też sporo kwestii mnie denerwowało. Jednak byłem częścią ligi, pracownikiem klubu i często gryzłem się w język. Niektóre rzeczy aż proszą się o komentarz, nie mogę pozostać głuchym wobec tego, co mnie w jakiś sposób boli. Nasza siatkówka jest aktualnie na piedestale i sportowy potencjał jest wykorzystywany bardzo dobrze, ale marketingowy - nie. Siatkarze powinni być na pierwszych stronach gazet, w reklamach, ale ich tam nie ma. Trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie dlaczego? Przecież ci ludzie są medialni, wykształceni, dobrze się wypowiadają.
- Są też inne historie. Na przykład taka, że sędziowie z Olsztyna kończą mecz w sobotę o godz. 23.00 i na drugi dzień sędziują o 14.45, w Gdańsku. To jest absurd. Jeśli chcemy być sportem zawodowym, profesjonalną ligą, to takie rzeczy nie powinny się zdarzać. Ci ludzie nie są w stanie porządnie wypocząć między spotkaniami. To tak, jak gdybym ja po skomentowaniu pięciosetowego spotkania, wskoczył od razu do prowadzenie kolejnej relacji. Nie, tego nie da się zrobić dobrze, bo po prostu trzeba złapać oddech i się przygotować.
- Jestem teraz po tej drugiej stronie i chciałbym zawalczyć o to, by siatkarzom było dobrze, bo mam wrażenie, że często nie są oni w hierarchii na pierwszym miejscu, ale na którymś z kolei. Chciałbym w pewnym sensie służyć tym zawodnikom, z którymi kiedyś rywalizowałem na boisku. Sędziów trzeba opłacić, challenge trzeba zapłacić, itd…a często zdarza się (i zdarzało), że zawodnicy nie dostają pensji, nie mają za co opłacić mieszkania. Chciałbym, żeby takie historie straciły swój byt.
Nie jest pan chyba osamotniony, bo właśnie usłyszeliśmy, że Paweł Zagumny zamierza ubiegać się o władzę w PLS-ie. To dobry pomysł?
DANIEL PLIŃSKI: Kapitalny. Paweł skończy w tym roku 42 lata, to doskonały wiek na tego typu działalność, bo jest doświadczony, ale jeszcze młody. Jest rozsądnym facetem i myślę, że lepszego kandydata będzie ciężko znaleźć. Pani zajęta, ja zajęty….(śmiech).
No właśnie…pan zajęty. Dlaczego telewizja, a nie ławka trenerska? Podczas swojego przedostatniego sezonu w PlsuLidze powiedział mi pan, że marzy by zostać trenerem.
DANIEL PLIŃSKI: Jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa. Na razie nie ma dla mnie miejsca. Kiedyś dostałem taką wstępną propozycję - miałem jeszcze sezon grać, a potem zostać trenerem, ale…
- A mówiąc ogólnie na temat trenerskiego fachu, to mam przekonanie, że predyspozycje do tej pracy widać od razu - ktoś jest urodzony do bycia pierwszym trenerem, ktoś do pracy jako drugi, a jeszcze inny do roli statystyka. Kiedy słyszę historie, że na przykład tego gościa zrobimy drugim szkoleniowcem, a za pięć lat będzie pierwszym…nie. Albo ktoś nadaje się od razu do tej roboty, albo nie. Takie jest moje zdanie. A czy ja się nadaję na pierwszego, czy drugiego, niech zostanie moją słodką tajemnicą. Ja wiem co czuję.
- Gdyby dostał pan ofertę pracy jako trener w maju, po wygaśnięciu umowy z telewizją, przyjąłby pan ją?
DANIEL PLIŃSKI: Jestem już za stary na gdybanie. Kiedyś to lubiłem, ale teraz interesują mnie konkrety. Życie się toczy, a ja jestem szczęśliwy, bo w wieku czterdziestu lat czuję się spełnionym sportowcem, mam dużo zajęć, fajnie spędzam czas i nie brakuje mi tej boiskowej siatkówki do szczęścia.
- Odbiegając trochę od sportu, żałuję tylko, że doczekałem takich czasów w Polsce, jak teraz. Mam na myśli ostatnie wydarzenia z Gdańska. Jest to przerażające, dla mnie wręcz niewyobrażalne, że w naszym kraju mogło zdarzyć się coś takiego. Prezydent Adamowicz był wielkim przyjacielem sportu i myślę, że wszystkim będzie go bardzo brakowało. To wielka strata, nie tylko dla Gdańska, ale dla całej Polski. Był to człowiek z wielkim potencjałem, optymistycznie nastawiony do życia, chętnie pomagający ludziom. I nagle wychodzi jakiś idiota i rujnuje życie wielu osobom w Polsce. To są prawdziwe problemy, a nie to, czy ja doczekam się propozycji pracy jako trener.
Powrót do listy