Daniele Bagnoli: presja jest częścią mojej pracy
Choć bagaż doświadczeń trenerskich ma spory, dopiero w tym sezonie zadebiutował w roli szkoleniowca kadry narodowej. Włoch Daniele Bagnoli podjął się nie lada wyzwania - chce zmienić system myślenia i trenowania niezwykle opornych na zmiany Rosjan. Ma na to zaledwie dwa lata.
- PlusLiga: Niedawno zakończyły się rozgrywki Ligi Światowej - jest pan usatysfakcjonowany brązowym medalem?
- Daniele Bagnoli: Brązowy medal nie może satysfakcjonować żadnego sportowca, bo to oznaczałoby, że nie ma ambicji. Gdy, po dobrym w naszym wykonaniu meczu pokonaliśmy 3:0 USA, poczuliśmy że możemy wygrać turniej. Ale Brazylijczycy po raz kolejny pokazali nam jak gra się w siatkówkę i potwierdzili, że w tej chwili są najlepszą drużyną na świecie. Demonstrują jakość gry, której reszta nie jest w stanie - przynajmniej w tej chwili - osiągnąć.
- W czym dokładnie tkwi różnica?
- Analizując nasz półfinałowy mecz z Brazylią - mniej więcej do połowy setów oni i my graliśmy na takim samym poziomie, walczyliśmy jak równi rywale, pokazywaliśmy równie dobrą siatkówkę. Potem oni potrafili zachować ciągłość gry i utrzymać jej poziom, a my go straciliśmy. To jest właśnie różnica między Brazylią a resztą świata. Oni grają od pierwszego do ostatniego punktu na tym samym poziomie, nie odpuszczają żadnej piłki, żadnej akcji, bo taki system mają zakodowany w głowach.
- Co dzieje się w głowach Rosjan?
- Rosjanie mają inny sposób myślenia o pracy i jeśli tak mogę powiedzieć, używania w niej głowy czy inteligencji. Do tego zbyt łatwo rezygnują. Najtrudniejsze jednak jest, by wytłumaczyć im, że gdy podnoszą swoje indywidualne umiejętności, robią to nie tylko dla siebie, ale dla drużyny. Że nie mogą oglądać się na innych i myśleć "jak ja nie zrobię, to zrobi kolega”. To błąd - muszą dbać o indywidualny rozwój, początkowo nawet za cenę braku progresu w poczynaniach kadry.
- Stąd te wahania formy u pana podopiecznych podczas rozgrywek LŚ?
- Teraz wspólnie przechodzimy okres transformacji - siłę zamieniamy na taktykę, technikę. To niezwykle ciężki i długotrwały proces, w którym efekty mogą przyjść po kilku miesiącach lub też po kilku latach - wszystko zależy od tego jak bardzo obydwie strony się zaangażują. Na razie pod względem taktycznym zrobiliśmy krok w tył, a to oczywiście odbiło się na poziomie naszej gry.
- Pracuje pan w Rosji już dwa lata. To chyba ciężki kawałek chleba....
- Gdy przyjechałem do Rosji najpierw skupiłem się na poznaniu historii tego kraju, mentalności ludzi i uwarunkowań ich zachowania, postępowania. To zajęło mi sporo czasu, ale zrozumiałem, że nie mogę nagle wywrócić ich świata do góry nogami, że wszelkie zmiany - w dyscyplinie pracy czy postępowania muszę wprowadzać stopniowo. Teraz najważniejsze, by również rosyjscy włodarze to zrozumieli, pozwolili mi spokojnie robić swoje i cierpliwie oczekiwali na rezultaty.
- Chyba nie bardzo rozumieją, bo po porażce z Japonią w LŚ wylała się na pana fala krytyki. Sugerowano nawet, że nie ma pan posłuchu w drużynie.
- Nie czytam gazet i nie interesuje mnie co dziennikarze mówią o moich relacjach z zespołem. Mogę natomiast zapewnić, że żaden konflikt nie miał i nie ma ma miejsca. Objąłem kadrę dwa miesiące przed rozpoczęciem LŚ i chyba nikt nie wyobrażał sobie, że w tym czasie wykreuję mistrzów. Tym bardziej, że LŚ nie sprzyjała budowaniu formy czy dokonywaniu zmian. Ciągle byliśmy w drodze i praktycznie nie było czasu na regularny trening, A gdy się zmienia system trenowania i myślenia o sporcie - trzeba pracować trzy razy więcej, niż normalnie. Codziennie rozmawiam o tym z siatkarzami, próbując przekonać ich do swojej filozofii. Myślę, że rozumiemy się coraz lepiej.
- Nawet z Semenem Połtawskim?
- Nie wiem dlaczego wszyscy ciągle myślą, że Semen sprawia kłopoty. To, że nie grał wyjściowej szóstce nie jest karą za złe zachowanie (jak niektórzy próbują sugerować), ale częścią mojego planu. Chciałem dać szansę Maksimowi Michaiłowowi, bo ten młody chłopak potrzebuje grania na międzynarodową skalę. Założyliśmy więc, że początkowo jeden mecz gra Semen, a drugi Maksim. W końcowej fazie LŚ grał już ten, który prezentował lepszą dyspozycję.
- Nikt się nie burzy, nie sprzeciwia, nie wykręca od pracy?
- Żaden z zawodników, których powołałem do kadry nie odmówił mi współpracy, nie prosił też o więcej wolnego. To ja sam, po rozmowie z tymi najbardziej doświadczonymi - Tietiuchinem, Kosariewem i Kazakowem zdecydowałem kto ile będzie grał w LŚ. Nikt nie wyraził słowa sprzeciwu.
- Wspomniał pan o Siergieju Tietiuchinie. Dziś ten zawodnik jest liderem Sbornej. Kto z najmłodszego pokolenia graczy może w przyszłości zastąpić go w tej roli?
- Nie jestem pewien czy potrzebujemy na siłę szukać lidera. Jest wiele zespołów, które go nie mają, a grają dobrze. Póki mam w składzie Tietiuchina, mogę się z tego tylko cieszyć, ale nie zgadzam się że jest on najważniejszym liderem. Moim zdaniem bardzo ważną rolę w drużynie, zwłaszcza z mentalnego punktu widzenia odgrywa Kazakow.
- Przed reprezentacją Rosji kolejne wyzwanie - turniej kwalifikacyjny do mistrzostw świata. Pojedzie pan do Tampere na luzie czy pod ciężarem presji wyniku?
- W Tampere zagrają co najmniej trzy mocne zespoły. Finowie pokonując w LŚ Brazylię pokazali, że trzeba się z nimi liczyć. Niemcy pod wodzą Raula Lozano z meczu na mecz prezentują się lepiej. Sadzę jednak, że Rosję stać na pokonanie jednych i drugich. Jeśli chodzi o presję - radzenie sobie z nią to część mojej pracy. To ja podpisałem kontrakt z rosyjską federacją, wybrałem taką a nie inna drogę prowadzenia kadry i wyłącznie ja poniosę tego konsekwencje. Skoro federacja zaufała mi na tyle, by powierzyć mi pracę selekcjonera Sbornej, to teraz powinna być w tym konsekwentna. Jeśli nie, to po dwóch latach - bo na tyle podpisałem umowę - rozstaniemy się.
- Nie żałuje pan, że zrezygnował z ubiegania się o znacznie spokojniejszą posadę, szkoleniowca polskiej kadry?
- Gdyby Polakom naprawdę zależało, żeby mnie zatrudnić, przyjęliby inna drogę prowadzenia rozmów. Rosjanie byli bardziej konkretni w pertraktacjach i dlatego jestem teraz selekcjonerem Rosji. Czy żałuję? Na pewno zazdroszczę Danielowi Castellaniemu komfortu pracy. Ma cztery lata na to, żeby zbudować drużynę i całkowicie wolną rękę w jej prowadzeniu. Gdybym ja miał taką możliwość, to pewnie wybrałbym podobną drogę pracy jak on, czyli testowanie młodych zawodników w LŚ z myślą o MŚ 2010 czy IO 2112. Ja jednak nie mam tyle czasu i takich możliwości. Mój kontrakt opiewa na dwa lata. W tym czasie muszę zbudować drużynę i osiągnąć z nią sukces.