Dawid Konarski: „W Ziraacie można było poczuć się jak piłkarz”
W pierwszym meczu półfinału (środa, początek o godzinie 20.30, transmisja Polsat Sport) Jastrzębski Węgiel zmierzy się z mistrzem Turcji Ziraatem Bank Ankara. W obu zespołach w przeszłości występował Dawid Konarski, obecnie atakujący PGE GiEK Skry Bełchatów. O tym, dlaczego czuł się w Turcji jak piłkarz, o wojnach bankowych, opłaconych pracownikach banku na trybunach, gadżetowym eldorado i wielu innych ciekawych wątkach dowiecie się z rozmowy z naszym dwukrotnym mistrzem świata.
PLUSLIGA.PL: Jak wspominasz sezon spędzony w Ziraacie Ankara pod względem sportowym?
DAWID KONARSKI, atakujący PGE GiEK Skry Bełchatów: Sportowo nie był to udany sezon. Mam na myśli oczywiście wyniki drużyny, bo tylko te są najważniejsze i tylko te się liczą. W lidze odpadliśmy w ćwierćfinale, ulegając 1-2 w meczach. Nawet nie pamiętam dokładne z kim. Zakończyliśmy sezon na szóstym miejscu, co już nie miało praktycznie znaczenia, bo nasza koncentracja i cele klubu nie były takie, żeby walczyć o piąte miejsce, którego na koniec i tak się nie udało wywalczyć. Jedynym takim plusem było dotarcie do finału Pucharu CEV, gdzie po drodze udało nam się wyeliminować włoską Weronę z trenerem Grbiciem na ławce, więc to na pewno był taki nasz mały sukcesik w tamtym sezonie. Mieliśmy wtedy mnóstwo kontuzji. Nie graliśmy dobrze w siatkówkę, więc sportowo ten sezon na pewno nie był udany. Mimo wielu punktów zrobionych przeze mnie indywidualnie, to żadnego trofeum czy medalu, oprócz tego finałowego w Pucharze CEV, nie udało się przywieźć do Polski.
PLUSLIGA.PL: Czy organizacyjnie był to dobrze poukładany klub? Czy różnił się pod tym względem od najlepszych klubów w Polsce i w jakich sferach dostrzegałeś te największe różnice?
Pod względem organizacyjnym naprawdę byłem bardzo mile zaskoczony. Wiedziałem od menedżera, że jest to topowy klub w Turcji obok Halkbanku, ale w tamtym momencie Ziraat był jeszcze wyżej organizacyjnie postawiony, niż Halkbank. Ówczesny manager zespołu Barış Hamaz, którego serdecznie pozdrawiam, zadbał o to, żebyśmy mieli wszystko. Musieliśmy tylko tak naprawdę pojawiać się na treningach, bo mieliśmy też takiego - nie wiem jak to nazwać w przełożeniu na siatkówkę – kitmana. Człowieka od sprzętu. Nazywał się Ender. Robił nam pranie po treningach, przewoził cały sprzęt, buty, skarpetki, więc na każdy trening mieliśmy wszystko ułożone na swoim miejscu i mogliśmy się poczuć troszkę jak piłkarze. Przyjść na trening tylko z saszetką, a wszystko na nas czekało. Po treningu zbierał wszystkie rzeczy i zajmował się czyszczeniem i praniem tego sprzętu. Naprawdę było wszystko tip-top. W Polsce nie spotkałem się z takim poziomem organizacji w tej kwestii. Auta klubowe, mieszkania, wszystko mieliśmy dostępne. Jeśli trzeba było jechać do szpitala czy przytrafiło się jakieś zatrucie, to do mieszkania przychodzili ludzie zorganizowani przez klub i gotowali nam obiady domowe. Akurat my z żoną Sabiną mieliśmy taki przypadek, że się zatruliśmy, to co parę godzin był telefon, jak się czujemy i czy coś potrzeba. Wszystko mieliśmy podstawione pod nos, żeby tylko się skupić na siatkówce, więc naprawdę organizacyjnie ten klub stał na najwyższym światowym poziomie. Myślę, że nadal tak jest. Sprzętu nam nie brakowało. Mieliśmy tyle rzeczy, ile chcemy. Jak mieliśmy przerwę na święta, chyba 10 dni, to wiadomo że wracałem do Polski. Zapytałem się, czy może są jakieś klubowe gadżety do kupienia. Chciałem rozdać w rodzinie do paczek. Manager zespołu chciał mi dać tyle sprzętu, żebym musiał chyba ze trzy dodatkowe torby bagażu do samolotu zabrać. Walizki, „kabinówki”, duże walizy, koszulki, całe dresy! Coś co w Polsce jest niespotykane, żeby klub dał tego typu rzeczy komukolwiek za darmo. W Polsce jakiekolwiek rzeczy jest ciężko dostać. Zazwyczaj mamy jakiś rabat czy ewentualnie jedną czy dwie koszulki możesz dostać. Ale walizki czy plecaki w gratisie od klubów w Polsce to jest nie do pomyślenia! A tam naprawdę było wszystkiego w opór i mogliśmy z tego skorzystać. Zatem organizacyjnie nie było się do czego przyczepić. Płatności przelewane oczywiście na czas na konta, które sobie sami wskazaliśmy w euro. Nie musiały być założone w Turcji, mogły być w Polsce, więc naprawdę wszystko było dopięte na ostatni guzik.
PLUSLIGA.PL: Co możesz powiedzieć o atmosferze towarzyszącej meczom Ziraatu? Było to mniej więcej to samo, co w przypadku Halkbanku jeśli chodzi o klimat i doping na meczach? Obiekt jest przecież ten sam.
Atmosfery jakiejś wielkiej to nie było. 80-90 procent spotkań rozgrywało się tam praktycznie przy pustych trybunach, z niewielkim udziałem naszych rodzin czy dzieci i młodzieży ze szkoły bądź pracowników banku, którzy chyba mieli dodatkowych parę lirów płacone, jeżeli po pracy czy w trakcie pracy na przerwę przyszli sobie podopingować na mecz. Jedyny wyjątek stanowiły mecze z drugim bankiem. Tak zwane wojny bankowe. One przyciągały największą uwagę kibiców, prezesów klubów i całego środowiska siatkarskiego. Do tej pory są to dwa najmocniejsze kluby w Turcji. Na tych meczach hala pękała w szwach. I tak jak wspomniałeś, grało się w tej samej hali. Zwolennicy dzielili się mniej więcej po połowie i wtedy było głośno i była super atmosfera. Tak naprawdę tylko te mecze miały znaczenie. Pamiętam, że w pierwszej rundzie wygraliśmy 10 spotkań z rzędu i ostatni mecz tej rundy był z Halkbankiem. Przegraliśmy go 2:3. Nie zmieniało to naszej pozycji w tabeli, bo byliśmy na pierwszym miejscu, ale ta porażka pozostawiła strasznie duży niesmak i prezes był niezadowolony, że akurat ten mecz przegraliśmy. Nie miało znaczenia to, że wcześniej 10 spotkań wygraliśmy. Może nie zaryzykuję twierdzenia, że można było 10 meczów przegrać i ten jeden wygrać, ale tak to w Turcji wygląda. Że jednak te mecze z tym bezpośrednim rywalem i z tą drugą firmową drużyną sygnowaną przez bank są w Turcji najważniejsze, najciekawsze i toczone przy najlepszej atmosferze. A później dopiero chyba na finał Pucharu CEV, który graliśmy u siebie z Biełgorodem i gdzie byliśmy w sumie tylko tłem dla rywali, przyszło dużo ludzi. Bo kończyliśmy u siebie, było wręczenie pucharu, medale, więc wtedy troszeczkę ludzi też się pojawiło w hali. A tak to raczej taka treningowa atmosfera podczas spotkań.
PLUSLIGA.PL: Wracając do półfinału Ligi Mistrzów, który dla Ziraatu będzie pierwszym półfinałem w historii klubu i do tego z taką drużyną jak Jastrzębski Węgiel, można spodziewać się kompletu na trybunach. Gorącej, fajnej atmosfery i wszystkiego tego co najlepsze, żeby takie spotkania grać. Jak w ogóle widzisz tę rywalizację Jastrzębskiego Węgla z tureckim zespołem? Po czyjej stronie i w jakich elementach dostrzegasz przewagi i ewentualne słabości obu drużyn?
Faworytem tego starcia półfinałowego będzie drużyna Jastrzębskiego Węgla, bo jest mocniejszym zespołem, po prostu. Ma dużo bardziej zbilansowaną linię przyjęcia. Na rozegraniu i środku siatki też jest zdecydowana przewaga naszego zespołu. Ale po drugiej stronie siatki oczywiście nie brakuje klasowych zawodników i jeżeli swój dzień będzie miał Anderson czy Ter Maat, a Camejo sobie przypomni swoją najlepszą grę z lat wcześniejszych, to mogą być groźni. Jeżeli trafią serwisem, to będą niebezpieczni. Mają z czego postawić naprawdę dobry blok. Myślę jednak, że ogólny poziom naszego zespołu, techniczny i w takich typowych elementach, jak walka na wysokiej piłce i asekuracja, to przewaga jest zdecydowanie po stronie Jastrzębia. Jastrzębski Węgiel powinien to wykorzystać i awansować do finału. Jakościowo, jako zespół, jastrzębianie są zdecydowanie lepszą drużyną i wierzę w awans Jastrzębskiego Węgla do finału. Może inaczej. Jeżeli przeszedłby Ziraat, nie byłaby to jakaś wielka sensacja, ale na pewno niespodzianka.
PLUSLIGA.PL: Ziraat od czasu Twojego odejścia poszedł w górę. Ty byłeś z tym klubem w finale Pucharu CEV, trzy lata później oni zagrali w finale Pucharu Challenge. Teraz dotarli do półfinału Ligi Mistrzów. Widać stały progres sportowy. To Twoim zdaniem wyłącznie efekt coraz to wyższych nakładów finansowych?
Myślę, że ten klub z roku na rok się rozwijał. Gdy ja byłem zawodnikiem Ziraatu, to mieliśmy trenera z Macedonii Północnej, który być może sobie nie poradził z dużą liczbą obcokrajowców i presją na wynik w tamtym sezonie. Ale tak jak już wspomniałem wcześniej, dopadła nas też plaga kontuzji. Później, w następnych sezonach, postawili na zagranicznych trenerów, powiedzmy bardziej sprawdzonych. Obecnie trenerem jest Mustafa Kavaz, który za moich czasów był drugim trenerem w Ziraacie. Fajny trener młodszego pokolenia tureckiego. Już wtedy był bardzo aktywny, dużo się pytał, rozmawiał, jak to wygląda u nas w Polsce. Wiem, że później przyjeżdżał w wakacje do różnych klubów. Był też w Spale na kadrze u Vitala Heynena, żeby podpatrywać i zapisywać sobie, robić ciekawe notatki, a nie był jeszcze wtedy pierwszym trenerem. Więc bardzo fajnie, że teraz jest w pierwszym szkoleniowcem. Zdobył z nimi mistrzostwa Turcji, do teraz tam pracuje. Miło, że postawili na swojego trenera, a to też wiąże się z ogromną presją, bo tam trzeba wygrywać zawsze i wszystko. Cieszę się, że jest to akurat on. Młody, otwarty człowiek.
A nakłady finansowe? Oczywiście też są potrzebne. Nie ma co ukrywać, że jeśli chce się wygrywać w rodzimej lidze czy na arenie międzynarodowej, to potrzeba graczy z umiejętnościami bądź doświadczeniem. Od tego czasu, gdy my tam graliśmy z Bartkiem Kurkiem, a z całą pewności już od tych dwóch-trzech ostatnich lat, Ziraat pnie się w górę. Kontrakty i zarobki w Turcji też poszły w górę. Trafiają tam zawodnicy ze światowego topu, jak N’Gapeth czy Anderson. Widać, że pieniądz się tam znalazł. Za tym poszły wyniki na arenie międzynarodowej. W zeszłym roku Halkbank był w półfinale Ligi Mistrzów, teraz jest Ziraat, więc na pewno gdzieś to finansowanie się przekłada, ale to jest normalne. Tak jak w każdej innej drużynie.
PLUSLIGA.PL: W kwestii rozwoju, podobnie rzecz ma się z JW. Z Tobą w składzie drużyna ta już potrafiła wygrywać z ówczesnym hegemonem w Europie Zenitem Kazań. Niestety, szansę na ugranie czegoś więcej odebrała Wam pandemia. Masz przekonanie, że gdyby nie to, już wtedy klub mógł się pokusić o finał LM?
Drużyna z Jastrzębia od lat jest w Polsce w ścisłej czołówce. Aktualny mistrz Polski i finalista zeszłorocznej Ligi Mistrzów. Tamtą kampanię Ligi Mistrzów, którą przerwała pandemia, graliśmy bardzo dobrze. Zajęliśmy pierwsze miejsce w grupie, eliminując Zenit Kazań w swojej bardzo dobrej formie, z samymi gwiazdami w składzie. Dwukrotnie udało nam się ich pokonać, awansowaliśmy z pierwszego miejsca z grupy. Trafiliśmy na Trento, jednak do tych meczów nie doszło. Ale też byśmy przygotowani i nastawieni optymistycznie do tych pojedynków. Teraz jednak już nie wracam wstecz. Na pewno nie będę doklejał sobie teorii, że gdyby nie to, to wtedy wygralibyśmy Ligę Mistrzów. Tak jak do teraz da się usłyszeć, że jeżeli reprezentacja Polski w piłce nożnej przyszłaby w ćwierćfinale mistrzostw Europy we Francji Portugalię, to zdobyłaby Mistrzostwo Europy. Daleki jestem od takich sądów. Na pewno mieliśmy mocny zespół, graliśmy dobrze, fizycznie czuliśmy się nieźle, więc myślę że sportowo i mentalnie byliśmy gotowi do tego, żeby walczyć. A co by z tego wynikło, tego się już nigdy nie dowiemy.
PLUSLIGA.PL: Jak teraz oceniasz Jastrzębski Węgiel? Jest to drużyna zdolna i gotowa do wygrania Ligi Mistrzów?
Myślę, że jest to na pewno drużyna gotowa do wygrania Ligi Mistrzów. Niewiele zabrakło w poprzednim sezonie, gdzie w finale przegrali z drugą naszą polską wyśmienitą drużyną. Patrząc teraz na tę drabinkę, gdzie moim zdaniem są faworytami awansu do finału i patrząc na drugą parę Trento – Lube, gdzie Trentino jak wiemy jest bez swojego nominalnego rozgrywającego, to gdzieś te cyferki u siatkarskich bukmacherów stawiają Jastrzębie w roli faworyta tych rozgrywek. Ja oczywiście trzymam kciuki, żeby to się stało. Absolutnie nie chcę narzucać jakiejś dodatkowej presji. To jest moje wewnętrzne odczucie, że Jastrzębie jest faworytem. Może nie kosmicznym, ale jednak faworytem do wejścia do finału. A później myślę, że nawet faworytem do wygrania całej edycji Ligi Mistrzów.
PLUSLIGA.PL: Na koniec powiedz, jak się czujesz mając rozegranych 400 meczów w PlusLidze?
Czuję się bardzo dobrze po osiągnięciu tej liczby. Szkoda, że ten jubileuszy mecz był przegrany. Brakowało gdzieś tych dwóch punktów w każdym secie. Resovia była lepsza i tak to się skończyło. Zleciało bardzo szybko do tego czterechsetnego meczu tej naszej PlusLidze. Dokładając do tego jeden sezon w Turcji w pełni rozegrany, to ta liczba jest całkiem przyzwoita. Mam nadzieję, że jeszcze sporo takich meczów przede mną. Oby w zdrowiu takim jak jest teraz, to będę zadowolony. I oby tylko tych zwycięstw było jak najwięcej na koncie. Czas leci, nie pyta… Te liczby idą w górę i pomalutku te końcowe cyfry też już się zbliżają. Ale jeszcze o tym nie myślę. Póki zdrowie jest i chęć grania, to będę to kontynuował i zobaczymy, do jakiej liczby dobijemy.