Deskarz Russell Holmes
Russell Holmes kocha deski. Opowie nam:
O zamiłowaniu do… no właśnie do desek:
Moje zamiłowanie do różnego rodzaju sportów, które można uprawiać przy użyciu deski ma ścisły związek z miejscem urodzenia, dorastania i zamieszkania. Mieszkać w Kalifornii i nie uprawiać tego typu sportów, to raczej niewyobrażalne. U nas to po prostu norma. W moim przypadku wszystko zaczęło się od deskorolki. Jako dzieciak byłem przeszczęśliwy, że mam własny „środek lokomocji”, którym mogę się stosunkowo szybko przemieszczać i nie muszę posiadać żadnych dokumentów, licencji czy prawa jazdy (śmiech).
Mój dom rodzinny w Anaheim jest położony jakieś dziesięć minut od plaży, więc nic dziwnego, że w końcu zabrałem się również za surfowanie. Zwłaszcza, że miasto, z którego pochodzę, to kolebka surfingu. Ten sport był głęboko zakorzeniony w mojej rodzinie. Ojciec do dnia dzisiejszego jest strasznie zakręcony na tym punkcie i pomimo 54 lat nie odmawia sobie przyjemności surfowania. Tak w ogóle to tato ma dziesięcioro rodzeństwa. Kiedyś z sześciorgiem z nich wybrał się w pięciodniową wycieczkę surfingową do Meksyku. Słysząc takie opowieści, trudno nie stanąć na desce i nie zmierzyć się z falą.
Jeśli chodzi o inne moje związki ze sportami wodnymi, to w szkole średniej miałem kumpla, którego rodzice posiadali kilka łódek. Dzięki niemu miałem okazję spróbować wakeboardingu. To połączenie nart wodnych, snowboardingu i surfingu. Bawiłem się w to w sumie cztery lata. Także dało mi to wiele frajdy.
O spóźnionej miłości do siatkówki i innych deskach:
W siatkówkę zacząłem grać stosunkowo późno, bo w wieku 17 lat. Chociaż w Anaheim wielką popularnością cieszy się hokej, mnie na lód nigdy nie ciągnęło. O wiele bardziej wolałem za to piłkę nożną. Na grę w siatkówkę zdecydowałem się z dość oczywistego powodu – miałem do tego odpowiednie warunki fizyczne, byłem wysoki jak na swój wiek. Teraz mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że nie żałuję dokonanego wyboru.
Co do innych desek, to nieco później pojawił się w moim życiu snowboard. Zimą często wyjeżdżałem w góry w stanie Utah, żeby pojeździć na desce. Warunki do uprawiania białego szaleństwa są tam naprawdę doskonałe, a śnieg jest po prostu idealny. Tak się szczęśliwie składa, że upadki, kontuzje, mnie na jakoś omijały. Jeszcze dwa lata temu byłem latem w Utah z bratem, żeby pojeździć na rowerach górskich. Po tym wyjeździe zdałem sobie jednak sprawę, że to zbyt niebezpieczna zabawa, a nie chciałbym, żeby moje hobby zrujnowało mi karierę.
Dlatego postanowiłem, że wszystkie pasje pozasiatkarskie związane z aktywnością fizyczną odkładam w czasie, bo mam zbyt wiele do stracenia. W kontrakcie nie ma szczególnych zakazów odnośnie tych spraw, ale wiem, że na czas kontynuowania siatkarskiej kariery tak po prostu będzie lepiej. Jasne, że ciężko się rezygnuje z tego rodzaju przyjemności i rozrywki. Skłamałbym, gdybym powiedział, że jest inaczej. Ale jestem dorosłym facetem, mam rodzinę, muszę płacić rachunki, a poza tym czuję się w pełni zawodowcem.
O grze na gitarze i nie tylko:
Teraz realizuję się w bardziej “bezpiecznych” zajęciach, jak robienie zdjęć czy gra na gitarze. Lubię muzykę akustyczną, folk, alternatywny rok. Moje ulubione zespoły to: The "Lumineers" oraz "The Head and The Heart". Jeśli chodzi o grę na gitarze, to jestem samoukiem. Akordy gitarowe ścigałem sobie z internetu i w ten sposób opanowałem grę. Myślę, że prezentuję normalny, średni poziom. Jest OK, wstydu na ma (śmiech). Dodam jeszcze, że jakiś czas temu, tak dla zabawy, kupiłem sobie VW busa z lat 70-tych. Taki fajny, pojemny, oldskulowy samochód, który w Kalifornii ostatnio cieszy się dużą popularnością. To naprawdę świetna sprawa, mam z niego wiele uciechy.