Dick Kooy: chłopaki muszą zrozumieć, że "Seba" jest teraz trenerem
- Gnębią nas pewne techniczne problemy, które powinny zostać rozwiązane wewnątrz drużyny. Być może potrzebujemy jeszcze trochę czasu, żeby je rozwiązać - mówi o sytuacji ZAKSY Kędzierzyn-Koźle holenderski przyjmujący.
PlusLiga: Podczas turnieju kwalifikacyjnego w Opavie oglądaliśmy pan w barwach reprezentacji Holandii. Dlaczego nie było pana w kadrze minionego lata?
Dick Kooy: Nie chciałbym już do tego wracać. Powiem tylko, że tęskniłem za kadrą, za chłopakami i za całym tym reprezentacyjnym bytem, chcę być jego częścią. Przed turniejem w Opavie odbyłem rzeczową rozmowę z trenerem Benne o moim powrocie do drużyny. Uznał, że jestem potrzebny, więc wróciłem.
- Nie jest tajemnicą, że sytuacja holenderskiej siatkówki nie wygląda różowo, nie ma pieniędzy na organizowanie zgrupowań przed ważnymi turniejami i siatkarze muszą codziennie dojeżdżać na treningi, często ponad sto kilometrów.
- To wszystko prawda. Na nic nie ma pieniędzy, wielu rzeczy brakuje, naprawdę nie jest łatwo być reprezentantem Holandii. Przez wiele lat dojeżdżaliśmy na treningi kadry rano, a wieczorem wracaliśmy do domu, nie mieliśmy regularnych zgrupowań. Ale mam nadzieję, że sytuacja powoli będzie się zmieniać na korzyść.
- Brak pieniędzy to główny problem holenderskiej siatkówki?
- Holandia żyje piłką nożną, a siatkówka jest sportem niszowym. Rząd nie przeznacza zbyt wielu środków na siatkówkę, więc federacja musi bardzo oszczędzać. Stagnacja w naszej siatkówce trwa od wielu lat, do tego trwający kryzys zrobił swoje. Jedynym rozwiązaniem i pomocą dla holenderskiej siatkówki byłoby znalezienie jakiegoś sponsora, ale tych, niestety interesuje tylko piłka nożna. Na siatkówce nie można zarobić tak dobrze, jak na piłce. Szkoda, bo tradycje mamy naprawdę zacne, a potencjał chyba też nie najmniejszy.
- Brak awansu do mistrzostw świata skomplikuje jeszcze bardziej sytuację?
- Nie sądzę, wszyscy wiedzą jakie są realia. Mimo to zamierzam zostać w kadrze i pomóc w odbudowywaniu jej pozycji. W 2014 roku zagramy w Lidze Światowej, jest się o co bić. Zobaczymy jak sytuacja się potoczy.
- W trwającym sezonie jest pan zawodnikiem kędzierzyńskiej ZAKSY. Niedawno odpadliście z Ligi Mistrzów, przegrywając na wyjeździe z Galatasaray Stambuł, zespołem, który u siebie pokonaliście bez straty seta.
- Kłopoty zaczęły się wcześniej, bo dwukrotnie przegraliśmy z Knack Roeselare, co nie powinno się zdarzyć, bo mamy dobry zespół. Gnębią nas jednak pewne techniczne problemy, które powinny zostać rozwiązane wewnątrz drużyny. Sprawa nie dotyczy jednej czy dwóch osób, cały zespół powinien przemyśleć to i owo. Być może potrzebujemy jeszcze trochę czasu, żeby te problemy rozwiązać.
- Widzieliśmy je chyba w telewizji - dość ostre wymiany zdań między trenerem Świderskim a Pawłem Zagumnym.
- To nie jest łatwe dla "Seby” (Sebastiana Świderskiego - przyp.red.). Przez parę lat grał z kilkoma chłopakami jako zawodnik, ale oni muszą zrozumieć, że sytuacja się zmieniła i teraz on jest szefem i to do niego należy ostatnie zdanie. Nie mogą traktować go jak kumpla z boiska. Dla dobra drużyny, czyli nas wszystkich.
- Dla pana to nie jest problem, że dawny kolega jest teraz pana trenerem?
- Absolutnie nie! Wiele rozmawialiśmy na różne tematy, to niesamowicie fajny facet, wiele mi pomógł. Dzięki niemu jestem zawodnikiem ZAKSY. Polscy siatkarze też muszą zrozumieć, że należy go słuchać i że nie mogą robić sobie żartów.
- Długo musiał pana przekonywać do zmiany barw klubowych?
- Nie. Powiedział mi, że buduje nową, przyszłościową drużynę, z młodym, bardzo dobrze zapowiadającym się atakującym. To wystarczyło. Nie żałuję, bo czuję się w Polsce bardzo dobrze. Klub jest bardzo profesjonalny, chłopaki są ok, jak dotąd to naprawdę pozytywne doświadczenie. Uważam też, że mamy potencjał by walczyć z Resovią czy Bełchatowem jak równy z równym, tylko potrzebujemy jeszcze trochę czasu.
- Obecnie zajmujecie 3. lokatę w tabeli. Nie jest chyba źle?
- Źle nie jest, ale że stać nas na więcej. Głupio przegraliśmy z Olsztynem na początku sezonu, bo graliśmy praktycznie drugą szóstką, przygotowywaliśmy się jednocześnie do Ligi Mistrzów. Także z Resovią nie zagraliśmy na swoim normalnym poziomie.
- Potencjał faktycznie jest spory, ale moim zdaniem drużynie brakuje trochę serca i duszy. Zgodzi się pan z tą opinią?
- Może coś w tym jest. Ale druga strona medalu jest taka, że mamy w drużynie kilku starszych zawodników i oni czasami mają prawo być zmęczeni, nie zawsze musi tryskać z nich energia na boisku. "Seba” często o tym mówi, że powinniśmy okazywać więcej emocji, że one są niezbędne. Naprawdę bardzo stara się wykrzesać z nas energię, robi co może. Wiem, ja też nie zawsze okazuję radość, też potrzebuję więcej czasu. Musimy po prostu dużo ze sobą rozmawiać. Wierzę, że do play off-ów drużyna "zaskoczy”.
- To prawda, że po porażce w Lidze Mistrzów mieliście rozmowę motywacyjną także z panią prezes Nowosielską?
- To była zwyczajna rozmowa. Spytała jak to się stało, że przegraliśmy z Turkami, co jest nie tak. Powiedziała to samo, co trener - że chce widzieć na boisku emocje. To była rozmowa bardziej wspierająca, nie reprymenda.