Dominik Witczak: właśnie po to są rezerwowi
Dominik Zawisza Witczak - tak pewnie niedługo kędzierzyńscy kibice będą nazywać atakującego ZAKSY, który od czterech lat broni barw klubu i jest z nim na dobre i złe. Pokornie pełni rolę zmienika, a kiedy trzeba wchodzi i potrafi odwrócić losy meczu. W pojedynku LM z Arkasem Izmir zastępował środkowego, a swoją agresywną zagrywką raz po raz podrywał kolegów do walki.
PlusLiga: Mimo wielu przeciwności losu, pokazaliście w środę charakter i ducha walki. Zabrakło niewiele, by pokonać Arkas Izmir.
Dominik Witczak: Pomimo naszych problemów kadrowych (kontuzje trzech środkowych, Samica wrócił po urazie nie w pełni sił, a na rozgrzewce przed meczem z Arkasem problemy z Achillesem zgłosił Paweł Zagumny - przy. red.) mogliśmy to spotkanie wygrać. Parę naszych błędów w decydujących momentach, kilka spornych decyzji sędziów (bo były kontrowersje czy piłki dotknęły bloku, czy nie) w końcówkach, odgwizdanych na naszą niekorzyść - to nie pomogło. Jeszcze przed wypadnięciem Pawła ze składu rozmawialiśmy w szatni o tym, że musimy dać z siebie wszystko, pokazać walkę. Myślę, że było to widać, daliśmy z siebie tyle, ile potrafiliśmy.
- Czy ten mocno zdziesiątkowany skład ma szansę powalczyć o zwycięstwo w Izmirze?
- Mam nadzieję, że dojedzie Patryk Czarnowski i będzie nam zdecydowanie łatwiej. Musimy postawić wszystko na jedną kartę - wygrać spotkanie i doprowadzić do złotego seta. Takie mamy założenie. Chociaż pamiętamy co było dwa lata temu, gdy graliśmy w Izmirze.
- Nie wszyscy mieli okazję oglądać tamten mecz - proszę przypomnieć co się wydarzyło?
- Nie chcę skłamać, ale sędziowie zabrali nam co najmniej tie breaka, jak nie lepiej. Na szczęście wtedy to był pierwszy mecz. Do tego, oprawa spotkania bardzo negatywna dla przyjezdnych - kolumny były ustawione w stronę boiska, leciał z nich straszny hałas, całość znacznie odbiegała od europejskich standardów. Myślę, że sędziowie powinni zwracać na takie historie uwagę, ale niestety, puszczają to mimo uszu.
- W pojedynku z Arkasem wystąpił pan na środku siatki. Naskakał się pan dużo, ale otrzymał raptem trzy piłki. Szkoda, bo zanotował pan 100% skuteczności.
- Wiadomo, że nie jestem nominalnym środkowym i rywale odpuszczali mnie, żeby ustawić dokładny blok na skrzydłach. Nawet, jeśli zrobiłem te dwa, trzy punktu, to oni wkalkulowali to w ryzyko. Prawda jest taka, że w ataku ze środka nie odegram większej roli, aczkolwiek staram się przynajmniej na bloku nadążyć w odpowiednim kierunku. Nie ukrywam, że jest ciężko, szczególnie gdy przeciwnicy mają przyjęcie do siatki.
- Co jest najtrudniejsze w tej nowej boiskowej roli?
- Blok i dokonywanie wyborów. Czasem chwila zawahania i widzę, że ja podskakuję gdzieś na skrzydle, a piłka jest już obroniona lub trafiła w boisko. Muszę zdecydowanie popracować nad tym, by szybciej dochodzić do piłek i bardziej pomóc kolegom ustawiać się w obronie.
- Po raz kolejny pokazał pan, że w najcięższych momentach można na pana liczyć. Nigdy pan nie narzekai, za to kiedy trzeba pomaga wyjść z opresji.
- Po to jesteśmy na ławce, żeby w takich sytuacjach pomagać. Przerabialiśmy takie ustawienia, że Grzesiek Pilarz skakał na środku i też nie grymasił. To naturalne - drużyna i jej dobro przede wszystkim. Jeśli zespół potrzebuje pomocy w tym, nie innym elemencie, to nie ma co się obrażać czy dąsać, trzeba robić to, czego wymaga trener. Inne postępowanie świadczyłoby o patrzeniu na grę wyłącznie pod swoim kątem - nie na tym siatkówka polega. Zwycięża bądź przegrywa cała drużyna, u nas tak właśnie jest.
- Nie myśli pan czasem, żeby, wzorem kilku kolegów zamienić rolę rezerwowego w ZAKSIE na pozycję pierwszego atakującego w słabszej drużynie? Kilka chętnych klubów pewnie by się znalazło.
- Nie wiem, nie wiem... to już kluby muszą się zastanowić. Jestem w Kędzierzynie cztery lata. Były sezony, w których grałem mniej, były takie, w których miałem więcej okazji do gry. Ambicja sportowa jest, chciałbym występować cały czas na boisku, ale na razie staram się o tym nie myśleć, tylko wywiązywać z roli powierzonej przez trenera. W Kędzierzynie cały czas mam mocnych rywali na pozycji, "Antek" potwierdza równą i stabilną formę, zdobywa dużo punktów dla drużyny, więc nie mam prawa narzekać. Jeśli on ma słabszy dzień, staram się pomóc i dać mu odetchnąć.
- Pana żona Anna, także siatkarka, jest zawodniczką Gwardii Wrocław. To prawda, że dla pana zrezygnowała z gry w Muszyniance?
- Byliśmy dość długo w rozjazdach. Najpierw relacja Bełchatów - Kalisz, potem Kędzierzyn - Kalisz, Kędzierzyn - Muszyna. Miałem ważny kontrakt w ZAKSIE, więc żona, byśmy częściej mogli się widywać, zdecydowała się na przenosiny do Wrocławia.
- Korzystając z okazji, proszę powiedzieć jak przebiega rehabilitacja pani Anny, która od dłuższego czasu boryka się z kontuzją barku?
- Kontuzja była dosyć poważna, bo trzeba było leczyć kilka rzeczy w barku. Tak bywa w naszym sporcie - można wykonać tysiąc ataków i wszystko jest ok, a po jednym niefortunnym przydarza się kontuzja. Rehabilitacja przebiega zgodnie z planem, nawet lepiej. Szczerze podziwiam ją za samozaparcie, bo poświęca naprawdę mnóstwo czasu, żeby dojść z ręką do ładu. Na szczęście, już powoli zaczyna wchodzić w trening - może przyjmować, blokować, zaczyna plasować piłkę,
- Kto kogo bardziej wspiera? Żona męża, który gra o wysokie cele i jest pod ciągłą presją, czy mąż żonę, która walczy o powrót do zdrowia?
- Nauczyliśmy się wspierać nawzajem. Nie tak dawno role były odwrotne - to żona grała o mistrzostwo Polski i puchary. Ja jej kibicowałem i strasznie się denerwowałem na jej meczach. Teraz Ania jest tutaj i kibicuje mojej drużynie.
- Żona ogląda częściej mecze ZAKSY czy pan jej zespołu?
- Chyba jednak żona zobaczyła więcej spotkań w Kędzierzynie, niż ja we Wrocławiu. Ale staramy się, jeśli tylko kalendarz na to pozwala, zachować proporcje.
- W siatkarskiej rodzinie tematem wiodącym jest siatkówka, czy też po przekroczeniu progu domu zapominacie o swojej profesji?
- Czasami jakieś tematy siatkarskie wychodzą w rozmowie, ale generalnie na co dzień staramy się odpoczywać od siatkówki. Mamy jej dosyć na treningach i meczach, jest dla nas zdrowsze by po przyjściu do domu rozmawiać na zupełnie inne tematy.
- Ma pan dość siatkówki na co dzień, jednak gdy tylko kończy się sezon, od razu przenosi się pan na plażę.
- Nie wyobrażam sobie siedzenia w domu przez dwa miesiące i nic nie robienia. W klubie nie jestem tak obciążany jak szóstkowi zawodnicy i mam sporo energii do spożytkowania w wakacje. Póki co, nie mam problemów zdrowotnych. To przyjemność, która jednocześnie pozwala mi w jakimś stopniu realizować swoje ambicje, bo zawsze mam plany by walczyć o medale - czasami się udaje, czasami nie. To na pewno też jakaś odskocznia, choć przecież moja siatkarska przygoda rozpoczęła się właśnie na plaży. Mamy grono znajomych nad morzem, żona bywa ze mną praktycznie na każdym turnieju i czasami zostajemy sobie między turniejami na kilka dni, zaliczając wakacyjny wypoczynek.