Drugie zwycięstwo PGE Projektu Warszawa w Lidze Mistrzów
PGE Projekt Warszawa wygrał na wyjeździe 3:1 z ACH Volley Lublana w 2. serii gier CEV Ligi Mistrzów. Polacy problemy mieli tylko w końcówce trzeciej partii, poza nią kontrolowali przebieg meczu i pewnie wygrali. – W tym trzecim secie, chyba pojawił się taki minimalny spadek koncentracji, bo wygrywaliśmy już pięcioma, sześcioma punktami. I chyba mieliśmy taką nadzieję, że to się troszkę samo dogra do końca, że się wygra, a oni zagrali dwie, trzy, cztery dobre akcje – podsumował trener PGE Projektu Piotr Graban.
FAktycznie w dwóch pierwszych odsłonach warszawianie wygrali wyraźnie, do 21 i 19, w trzecim prowadzili już 16:13, ale przegrali w końcówce 24:26. – Te dwa pierwsze sety były dobre, ale nie można powiedzieć, że kontrolowaliśmy je w stu procentach, rywale grał twardo i rotowali tym składem, szukali optymalnej formy – opowiada trener Graban. – My w tych pierwszych dwóch setach zawsze znaleźliśmy gdzieś dziurę, trafialiśmy i wykorzystaliśmy ich słabsze przyjęcie. Faktycznie byliśmy nieco lepsi, ale cały czas pozostawali w grze i próbowali. W końcu trybuny ich napędziły, nie mieli nic do stracenia, rzucili wszystko na szalę i udało im się wygrać. My próbowaliśmy jeszcze w końcówce gdzieś odrobić, odrobiliśmy dwa punkciki, ale niestety nie wystarczyło, więc musieliśmy wrócić do swojej gry i trochę nas to podrażniło. I fajnie, że tak zareagowaliśmy – ten czwarty set można powiedzieć, że od początku zaczęliśmy go kontrolować, z wielką agresją weszliśmy i dokończyliśmy swojego dzieła, co jest bardzo ważne.
W meczu warszawianie lekko rotowali składem, swoją szansę dostał Jurij Semeniuk zastępując Andrzeja Wronę, wszedł na boisko także Bartłomiej Bołądź czy Michał Kozłowski. – Tak naprawdę każdemu chciałoby się dać pograć. No i wiadomo, że nie wszyscy są zadowoleni, bo nie dostaną tego czasu na boisku. A z drugiej strony to jest bardzo ważne, że te osoby, które stoją gdzieś na tej ławce, w tym kwadracie, są gotowe i kiedy wchodzą na zmianę, to dają ją bardzo dobre i to jest świetna rzecz dla trenera. Więc to jest taki miks, nigdy nie można powiedzieć, że ma się coś fajnego, idealnego, bo zawsze jest ból głowy. Kogo nie skrzywdzić, komu dać trochę więcej zagrać, kogo zbudować, na kogo postawić w danym momencie – dodaje trener.
Wspomnienia z Lublany miał doświadczony Michał Kozłowski, który miał okazję reprezentować barwy klubu ze Słowenii. – Czy łezka się zakręciła? Nie wiem, tak w sumie nie czułem tego, czy się zakręciła, czy nie. Ale bardzo miło było znowu wrócić tutaj do Ljubljany, do hali Tivoli, gdzie grałem przez dwa sezony, trenowałem niemalże codziennie. Dlatego fajnie jest tutaj wrócić, bardzo dobrze się tutaj czułem, razem ze swoją żoną tutaj sobie pomieszkiwaliśmy – opowiada Michał Kozłowski. – To jest taki zespół, sam wiem ze swojego doświadczenia, jak się gra w takim klubie, że jak się złapie trochę krwi, to próbujesz jak najwięcej wyciągnąć. Dlatego trzeba uważać na Berlin, ale tak samo trzeba uważać na drużyny z Lublany czy z Masseik, ponieważ nikt się nie położy plackiem przed nami. Tylko trzeba grać o pełną pulę, trzeba z respektem podejść do przeciwnika i jak najszybciej wygrać te mecze za trzy punkty – dodaje.