Georg Grozer: zżerały mnie nerwy
- W trakcie meczu byłem strasznie nerwowy i chyba nawet teraz, tuż po jego zakończeniu nie jestem w stanie dokładnie opowiedzieć o tym, co wydarzyło się na boisku - stwierdził Georg Grozer po półfinale Ligi Mistrzów, w którym Biełgorie Biełgorod pokonało Zenit Kazań 3:1.
PlusLiga:Pana drużyna, Biełgorie Biełgorod właśnie awansowała do wielkiego Finału Ligi Mistrzów. Jak smakuje zwycięstwo nad Zenitem Kazań?
Georg Grozer: Powiem szczerze, że w trakcie meczu byłem strasznie nerwowy i chyba nawet teraz, tuż po jego zakończeniu nie jestem w stanie dokładnie opowiedzieć o tym, co wydarzyło się na boisku. Półfinał z Zenitem był jednym z najważniejszych spotkań w moim życiu, nigdy wcześniej nie grałem o tak wysoką stawkę, nie grałem jeszcze w Final Four. Dlatego przede wszystkim musiałem walczyć z samym sobą - żeby pokonać emocje i pomóc drużynie.
- Skąd te nerwy? Gra pan w świetnym zespole, ma obok siebie doświadczonych graczy.
- Tak już mam, że przed każdym spotkaniem się denerwuje i nie ma znaczenia kim jest przeciwnik. Generalnie jestem bardzo emocjonalnym zawodnikiem, a do tego strasznie nie lubię przegrywać. Dlatego ciągle kotłują się we mnie emocje. Dzisiaj osiągnęły chyba apogeum.
- Teraz kiedy pokonaliście tak silnego rywala, jak Zenit Kazań będzie już spokojniej?
- Nie sądzę. To dopiero będą emocje! Wydaje mi się, że tutaj w Ankarze spotkały się cztery drużyny o podobnym potencjale - mniej więcej oczywiście. Jeśli drugi półfinał wygrają gospodarze, dodatkowo będą pomagać im ściany i na pewno będzie to jeszcze trudniejszy pojedynek, niż ten z Zenitem. Musimy o tym pamiętać i dobrze przygotować się do tej potyczki. Bardzo chcemy wygrać ten Puchar!
- W półfinałowym spotkaniu Biełgorie z Zenitem sprawdziło się chyba stare, siatkarskie porzekadło, że kto ma zagrywkę, ten wygrywa?
- Dokładnie tak było. Różnica między nami, a drużyną z Kazania jest naprawdę minimalna, dlatego tak istotny jest dobry serwis i skuteczny blok. Nie potrzebujemy nawet zdobywać asów serwisowych, ale wystarczy choć trochę odrzucić ich od siatki - wtedy już gra się z nimi łatwiej. W sobotę popełniliśmy kilka błędów w polu serwisowym, ale w końcowym rozrachunku ryzyko i tak się opłaciło.
- Zenit też dysponuje dobą zagrywką, ale po raz kolejny to wy zagraliście lepiej w tym elemencie. Tak samo było w spotkaniach ligowych.
- Nie mam pojęcia dlaczego tak się dzieje, naprawdę. Przypuszczam, że na treningach pracujemy tak samo. Ale wiem jedno - że naszą ogromną siłą jest zespołowość. Wiem, że mamy w drużynie graczy z wielkimi nazwiskami, którzy mogą i powinni czuć się gwiazdami, ale proszę mi wierzyć, oni wszyscy, my wszyscy, jesteśmy naprawdę fajną ekipą, tworzymy świetny kolektyw. To jest coś wyjątkowego. Tę świetną atmosferę najbardziej widać w trudnych meczach, gdy nam nie idzie, wtedy potrafimy wygrywać właśnie tą siłą zespołowości.
- Poza boiskiem też jesteście tak zgraną grupą?
- Oczywiście. Jesteśmy razem na boisku i poza nim. Na tym właśnie polega budowanie ducha drużyny, przynajmniej moim zdaniem. Poza tym, spędzamy bardzo dużo czasu w podróżach, musieliśmy nauczyć się ze sobą żyć. Szczerze mówiąc, ostatnio więcej czasu spędzam z chłopakami z drużyny, niż z rodziną.
- A jaka w tym wszystkim jest rola trenera Szypulina? Obserwując go podczas meczów, mam wrażenie, że nie jest częścią tego kolektywu.
- Skądże. On jest naprawdę bardzo emocjonalnym człowiekiem, ale ma akurat taki, nieco inny styl prowadzenia meczów. Jako trener też jest bardzo poprawny, dobrze nam się razem pracuje. Tak, to prawda, że wywiera na nas ogromną presję, ale przecież jesteśmy profesjonalnymi siatkarzami i potrzebujemy takiej presji, potrzebujemy obcować z nią na co dzień. Faktycznie, na początku było dla mnie nieco dziwne, że siedzi z boku i, jak pewnie nie jeden obserwator myśli, nic nie robi. Musiałem nauczyć się z nim współpracować, zaakceptować nowe okoliczności. Ale mam do naszego trenera wiele szacunku i to ułatwiło mi zadanie.
- Na pewno nie była to jedyna rzecz, której musiał nauczyć się pan w Rosji?
- Chyba wszystkiego musiałem uczyć się na nowo. To jest inne życie, inna siatkówka. Wszystko jest jakby bardziej nasilone, mocniej zaakcentowane. Dołączyłem do zespołu, w którym nie byłem najsilniejszym ogniwem, takich jak ja, albo znacznie lepszych było kilku. Nie było łatwo wcielić się w tę nową sytuację, nową rolę jaką miałem pełnić w zespole. Jednak dziś jest naprawdę OK.