Głowa ważniejsza niż mięśnie
Dwaj polscy obrońcy tytułu: Łukasz Żygadło i Michał Winiarski. W ten weekend sukces jednego, dla drugiego oznaczać będzie gorycz porażki. Ale rok temu cieszyli się wspólnie. Jak? Przed wyjazdem do Łodzi wróćmy do Pragi.
- Jest to ukoronowanie naszej ciężkiej pracy. Ten zespół był budowany po to, by zdobyć to mistrzostwo - cieszył się z pierwszego złota w Lidze Mistrzów Łukasz Żygadło. Michał Winiarski jeszcze godzinę po meczu nie dowierzał, że wreszcie spełniło się jego marzenie. - Zawsze chciałem wiedzieć, jak to jest wygrać Ligę Mistrzów. Teraz już wiem! Chyba dopiero jutro, jak będzie mnie głowa bolała, to dotrze do mnie, że jestem tym mistrzem Europy.
Ból zrozumiały i usprawiedliwiony. Bo żeby osiągnąć taki sukces głowa musiała znieść znacznie więcej. Od zmęczenia fizycznego znacznie bardziej doskwierało psychiczne. - To wszystko tak w nas siedziało.Rozmawialiśmy między sobą - wszyscy się budzili po siedem razy w nocy, patrzyli która godzina - wspomina Winiarski. - Turniej przypada na końcówkę sezonu, najważniejsze granie, najwięcej emocji. Byliśmy już wtedy bardzo zmęczeni.
- Od początku graliśmy na maksymalnych obrotach, na sto procent skoncentrowani - dodał Łukasz Żygadło, który sam jednak grał niewiele. Mimo nie najmłodszego wieku przy ówczesnym rozgrywającym Trentino - Nikoli Grbicu - był ciągle uczniem. Mimo to zawsze czuł się silny a pierś z zawieszonym na niej złotym medalem wypinał dumnie. - Wychodziłem na boisko w meczach, które pozwoliły nam dojść do tego finału. Jestem częścią drużyny, która tak samo pracowała na ten sukces. Czuję się pełnowartościowym mistrzem Europy - komentował świeżo po finale.
Równie kategorycznie ucinał dyskusje o łatwej drodze ówczesnych mistrzów Włoch do Final Four. - To my zrobiliśmy sobie tę drogę łatwą. Nie odpuściliśmy ani jednego meczu, a to też miało wpływ na późniejsze losowania. My ją sobie taką wywalczyliśmy. Jesteśmy mistrzami Europy i z tego się bardzo cieszę.
Żygadło może znowu cieszyć się już w ten weekend. O ile jego zespół wytrzyma psychicznie. W ubiegłorocznym finale z Iraklisem Saloniki Włosi nie uniknęli chwili słabości. - W czwartym secie [Trento prowadziło 2:1] wiedzieliśmy, że od zwycięstwa dzieli nas już bardzo mało. I nagle to my przegrywaliśmy w końcówce. Cały czas trzeba było trzymać nerwy na wodzy. Ostatecznie okazaliśmy się zespołem bardzo dojrzałym, mimo, że większość z nas była bardzo młodych. Ale też zespół jako grupa był "świeży" - sami z siebie stanowimy jego siłę. To połączone z Nikolą, który tym wszystkim kierował, dało nam niezwykłą moc.
Serbskiego wirtuoza już w drużynie nie ma, Winiarskiego też - siła jest dalej. Ale nawet taki dream team można pokonać. - Sport już nie raz pokazał, że nie wygrywa się nie budżetem czy nazwiskami, ale chęcią i walką na boisku - stwierdził przyjmujący Skry.Stąd jedyne nadzieje na wygraną słoweńskiego Volley Bled - półfinałowego rywala Trentino. Nadzieje mimo wszystko minimalne. Awans Włochów wydaje się pewny. Idąc dalej - bardzo prawdopodobny jest sukces któregoś z Polaków. Sukces polskiego zespołu zaś bardzo pożądany.