Gościniak: w AZS-ie mogłem rozwijać mój program
Z AZS-em Częstochowa zdobył m.in. cztery mistrzostwa Polski, trzykrotnie wicemistrzostwo, Puchar Polski, Super Puchar. - Nie ukrywam, że gdy decydowałem się na pracę w Częstochowie, o czym może nikt nie wie chciałem, żeby był to klub przede wszystkim akademicki - wspomina Stanisław Gościniak, były trener AZS-u Częstochowa.
PlusLiga: 22 grudnia br. odbędzie w Częstochowie mecz Złotej Dekady 1990-99. W dużej mierze to Pan jako trener przyczynił się do tego, że w tym czasie AZS Częstochowa był jedną z najlepszych drużyn w kraju.
Stanisław Gościniak: Zawsze powtarzam, że mam dużo szczęścia w życiu. W swojej pracy zawsze sobie wyznaczałem cele do których dążyłem. Gdy przychodziłem do klubu w Częstochowie rozpocząłem pracę od gry w II lidze. W tym czasie trzeba było wszystkie osoby związane z klubem, działaczy i tych, których interesowała siatkówka trochę prosić, uczyć i mówić jak powinno to wszystko funkcjonować. Co jest istotne to fakt, że zawsze trafiałem na ludzi, którzy ze mną jako trenerem bardzo dobrze współpracowali. Dzięki temu mogliśmy rozwijać mój program. Udało nam się z II ligi awansować do I, potem spadliśmy, ale po pewnym czasie znowu awansowaliśmy. Nie ukrywam, że gdy decydowałem się na pracę w Częstochowie, o czym może nikt nie wie chciałem, żeby był to klub przede wszystkim akademicki. Aby siatkarze nie tylko grali w siatkówkę, ale także kończyli studia i mieli zapewnioną jakąś przyszłość. To była taka pozasportowa inicjatywa. W swojej pracy zawsze stawiałem na młodzież. Trzeba sobie otwarcie powiedzieć, że AZS nie był klubem, w którym kupowało się zawodników gotowych, z nazwiskami. Był to klub do którego przychodziła zdolna, pracowita młodzież. A ja jako trener starałem się pomagać, a nie przeszkadzać. Zawsze czułem satysfakcję, że to wszystko dawało fajny efekt.
- Efekty pracy były widoczne. Zdobył Pan z drużyną m.in. cztery mistrzostwa Polski, trzy krotnie wicemistrzostwo, Puchar Polski, Superpuchar. Ponadto do dnia dzisiejszego grają jeszcze zawodnicy w PlusLidze, którzy swoje pierwsze profesjonalne szlify rzemiosła siatkarskiego zdobywali pod Pana okiem.
- Po pierwsze nie pracowałem w klubie, który płaci zawodnikom wielkie pieniądze, więc satysfakcje finansowe nie wchodziły w grę. Cieszy mnie to co robię i to jest dla mnie wystarczającą nagrodą. Nagrodą, że chłopcy się rozwijali, zdobywali po drodze jakieś mistrzostwa. Zawsze liczyliśmy się w tej Złotej Dekadzie. Z tym młodym zespołem zawsze walczyliśmy. Dla mnie był to okres satysfakcji z własnej pracy.
- Po tylu latach pracy z młodzieżą widać, że dalej daje Panu dużo satysfakcji?
- Siatkówka to moja miłość, miłość na całe życie. Póki mnie to bawi i mogę jeszcze pracować z młodymi zawodnikami to będę to robił. Obecnie pracuje z zawodnikami z IX LO im. C.K. Norwida. Czuję duże zadowolenie, że uczę młodych adeptów siatkówki.
- Który zdobyty medal z okresu Złotej Dekady smakował najlepiej?
- Pewnie powtórzę to co mówią inni trenerzy i zawodnicy, że pierwszy medal jest wspaniały. Jednak później każdy sezon, kiedy go broniliśmy dawał nam ogromne zadowolenie. Naprawdę trudno jest bronić zdobytego wcześniej tytułu, bo wszyscy oczekują od ciebie, że cały czas będziesz grać najlepiej, a przecież nie zawsze się to udaje. Dla mnie i myślę, że również dla zawodników każdy medal, tytuł był tak samo ważny.
- Od końca lat 90. wiele się zmieniło. Nie da się ukryć, że pieniądze odgrywają dużo rolę.
- To były inne czasy. Wówczas młodzi zawodnicy nie grali za wielkie pieniądze. Oni grali po prostu dlatego, że polubili ten klub i kochali siatkówkę. A ponieważ były wyniki młodzież chętnie do nas przychodziła. Była to realizacja mojego planu, który przygotowałem, kiedy to przychodziłem do klubu. Będąc w II lidze krok po kroku rozwijaliśmy się, a że będzie, aż tak dobrze to tego nie przewidziałem.
- Czy z tego okresu pracy w AZS-ie Częstochowa utkwił Panu w pamięci jakiś szczególny mecz, wydarzenie, które wspomina Pan do dziś?
- Mnie cieszył każdy sezon. Trzeba to powiedzieć, że kibice uczyli się sportowego, fajnego dopingu, a działacze zmieniali organizację klubu. Z roku na rok podnosił się poziom. Każdy rok był dla nas wszystkich "kopem" w górę. Miałem taką filozofię - co roku róbmy postępy, starajmy się choć trochę organizacyjnie, a także umiejętnościami iść do przodu, a nie cofajmy się i nie stójmy w miejscu.
- Wielu kibiców życzyłoby sobie, żeby AZS Częstochowa ponownie zaliczany był do czołówki najlepszych klubów w Polsce. Niech powróci ten czas Złotej Dekady.
- Niestety tak bywa. Są utytułowane kluby, które z różnych względów przestały istnieć. Na przykład, gdy zasypano kopalnie w Milowicach przestał istnieć tamtejszy Płomień. Były inne kluby, które przez pewien okres czasu były mocne, a potem brakowało mądrych działaczy, którzy zapewniliby odpowiednie warunki na miarę danych lat. Pozostaje mieć nadzieję, że AZS Częstochowa jeszcze nie raz pokaże, że jest świetnym klubem.