Grzegorz Kosok: będziemy walczyć o najwyższe laury
PLUSLIGA: Kibice w Rzeszowie na pewno wiążą z pana powrotem duże nadzieje, tym bardziej, że Grzegorz Kosok przyciąga medale. Pięć poprzednich sezonów w Asseco Resovii kończył pan zawsze z krążkiem na szyi…
GRZEGORZ KOSOK (środkowy Asseco Resovii Rzeszów): No tak, każdy sezon jaki spędziłem w Rzeszowie kończył się medalem i oby tak było, żeby ta passa trwała, aczkolwiek to jest sport i wszystko zdobywa się swoją pracą. Na pewno każdy z nas wie po co tutaj jest i jakie mamy cele. Zanim złożyliśmy podpisy pod kontraktami, to każdy zdawał sobie sprawę, że będziemy walczyć o najwyższe laury. Tego od nas wymaga klub i przede wszystkim kibice. Po minionym nieco słabszym sezonie na pewno będzie to drużyna troszeczkę odświeżona. Mam nadzieję, że będziemy krążyć w okolicach podium. Drużyny się wzmacniają, PlusLiga idzie do przodu, jest coraz bardziej wyrównana i teraz tak naprawdę kandydatów do pierwszej czwórki jest sporo. Zwłaszcza, że układ play-off, gdzie pierwszym meczem można de facto troszeczkę ustawić kolejne spotkanie, pokazuje, że liczy się tutaj naprawdę intuicja całego sztabu szkoleniowego, a my jako zawodnicy mamy się wspierać. Każdy z nas ma spełniać swoją rolę w zespole, jakakolwiek ona by była jak najlepiej. Tak się zdobywa medale. Jak byłem przez te pięć lat w Rzeszowie, to nie było człowieka, który przyszedłby na trening i narzekał. Wydaje mi się więc, że w ten sposób buduje się drużynę i realizuje cele.
- Gdy zadzwonił prezes Krzystzof Ignaczak z propozycją gry w Asseco Resovii, długo się pan nad nią zastanawiał?
- Pierwszy zadzwonił do mnie mój menadżer i powiedział mi jakie kluby byłyby mną zainteresowane. Od razu usłyszał informację, że raczej nie chcę zmieniać otoczenia, bo w Jastrzębiu czuję się naprawdę świetnie. Zbudowałem tam to co chciałem, tam jest mój dom. Wiele rzeczy przemawiało za Jastrzębskim Węglem. Później zadzwonił do mnie prezes Krzysztof Ignaczak i powiedział wprost swoją wizję klubu, używając każdego rodzaju słów (śmiech). Spodobała mi się ta jego propozycja. Poczułem coś takiego, że chętnie bym podjął się tego kolejnego wyzwania i wrócił do Rzeszowa. Czasami takie stanie w miejscu nie wychodzi dobrze i jeżeli coś chce się zbudować, to zaczyna się od zera. Tak więc wizja klubu, trenera jak to wszystko wygląda i jakie mamy przed sobą cele i moja rola w tym się zgrała. Jak już dostałem propozycję kontraktu, to trwało to zaledwie dwa dni. Prowadząc rozmowy z Asseco Resovią znałem personalia, jakie mają tu grać. Wiem doskonale, że nikt z tych zawodników się nie podda. Lubię takich ludzi, którzy poza boiskiem nie muszą się kochać, ale na placu gry daliby wszystko jeden za drugiego i poszliby za sobą w ogień. Tak naprawdę klimat w drużynie buduje wynik i to jest naszym głównym celem. Trzeba położyć serce na boisku i pokazać wszystkim kibicom, że Asseco Resovia to siła.
- Z Asseco Resovią związał się pan dwuletnim kontraktem…
- Tak. Nie chciałem się na krócej wiązać, bo nie lubię częstych zmian. Wiadomo, życie różnie się układa, ale ja jestem raczej człowiekiem, który chce zostać na dłużej w jednym miejscu niż rok. Takie są przeważnie umowy. W moim poprzednim klubie otrzymałem propozycję dwuletniego kontraktu i z racji tego, że cenię sobie spokój, to w Rzeszowie musiałoby być tyle samo lat.
- Czy to była pierwsza propozycja z klubu z Rzeszowa po tym jak odszedł pan z Asseco Resovii w 2014 roku? Czy może pojawiały się przez ten czas oferty?
- To była pierwsza, przez te pięć lat gdy mnie nie było w Rzeszowie. Odchodziłem z Asseco Resovii, żeby nauczyć się czegoś nowego; coś jeszcze zmienić w doświadczeniu i mojej grze. Myślę, że osiągnąłem ten cel.
- Zna pan doskonale Krzysztofa Ignaczaka, z który grał pan wspólnie na boisku. Czy po objęciu przez niego funkcji prezesa Asseco Resovii jest innym człowiekiem?
- Na pewno ma władzę (śmiech). A tak na poważnie, to widzę różnicę. Mimo tego, że spotkaliśmy się z Krzyśkiem teraz, porozmawialiśmy jak kumple. Ale jak tylko usiedliśmy przy zamkniętymi drzwiami przy biurku, to zobaczyłem, że jest to prezes klubu. Bardzo mi się podoba ten dystans podczas pracy. Cieszę się, że na takiej stopie wygląda ta współpraca, ponieważ każdy musi znać swoje miejsce w klubie, swoją rolę. Każdy musi zająć się dobrze swoją pracą, a po niej czy w międzyczasie możemy być kumplami, porozmawiać, pośmiać się itd. Wcale się nie zdziwię, jeśli zagramy słaby mecz, że prezes powie nam parę „ciepłych słów”. Nikt nie ma prawa się wtedy obrażać na prezesa jako na kumpla, bo taka jest jego rola. Każdy ma swoje miejsce w klubie.
- Jak z pana zdrowiem, bo pod koniec sezonu było trochę problemów, które wykluczyły pana z gry?
- Naderwałem mięsień obły większy. Po konsultacji z doktorem Sokalem wiem, że wszystko jest już w porządku. Miałem trzy tygodnie przerwy i wszystko jest jak trzeba. Ćwiczę na siłowni i czekam z niecierpliwością na pierwszy trening w klubie.
Powrót do listy