Grzegorz Kosok: cieszę się z danej mi szansy
Grzegorz Kosok w meczach z USA udowodnił, że nie przypadkiem został powołany do reprezentacji Polski. W obu pojedynkach wyszedł w podstawowym składzie, ale jak sam przyznaje, wcale nie czuje się pewniakiem, ponieważ zdaje sobie sprawę, jak ciężka praca przed nim.
- Przede wszystkim cieszę się, że trener daje mi szansę gry i że mi zaufał – mówi Grzegorz Kosok i dodaje. - Wiem, że muszę się mocno przyłożyć aby go nie zawieść. Na pewno w moim przypadku, to wszystko potoczyło się bardzo szybko i zrobię co w mojej mocy żeby tak było nadal. Dam z siebie wszystko, aby grać w kadrze dłużej, niż tylko ten pierwszy rok. Jest to przecież mój debiut. Cieszę się, że miałem szansę wejść również w tych towarzyskich meczach z Rosją. Były one bardzo ważnym przetarciem.
Plusliga: - Zagraliście w Łodzi dwa różne spotkania. W czym tkwiła ta największa różnica?
Grzegorz Kosok: - W sobotę zagraliśmy dużo gorzej niż dzień wcześniej. Popełniliśmy więcej błędów, a w siatkówce, wiadomo, że kto ich popełni mniej, ten schodzi z podniesioną głową. Musimy to zmienić i wrócić do swojej gry, tak jak to miało miejsce w piątek. Wówczas byliśmy mocno skoncentrowani i każdy wiedział co ma zrobić w danej chwili. W sobotę trochę za dużo wkradło się luzu w nasze poczynania i przez to było sporo błędów. Co prawda w III secie zniwelowaliśmy straty i była ogromna szansa na przedłużenie tego meczu, ale jedna, dwie piłki w emocjonującej końcówce zadecydowały o tym, że mecz zakończył się po trzech setach.
- W dwumeczu z USA po drugiej stronie siatki stanął twój dobry znajomy z Asseco Resovii, Ryan Millar, którego w sobotnim pojedynku w jednej z akcji w spektakularny sposób zablokowałeś…
- Znamy się bardzo dobrze i wiemy kto z nas jakie kierunki ataków lubi. To pomaga, choć gra w kadrze wygląda nieco inaczej niż w lidze. Moim zdaniem w reprezentacji gramy szybciej to pierwsze tempo, ale ja wolę takie piłki. Niestety jednej, bardzo ważnej w III secie sobotniego meczu nie skończyłem i jest mi przykro, bo wówczas ten mecz trwałby znacznie dłużej i kto wie, czy nie rozstrzygnąłby się dopiero w tie-btreaku.
- Przez dwa lata pracowałeś w Rzeszowie z trenerem Ljubo Travicą. Teraz masz okazję rozwijać skrzydła w kadrze pod okiem Andrei Anastasiego. Czy te dwie włoskie trenerskie szkoły są w jakiś sposób do siebie podobne?
- Może troszeczkę, chociaż moim zdaniem tutaj więcej gramy 6 na 6. Jest to o tyle lepsze, że się szybciej zgrywamy. W reprezentacji mieliśmy mało czasu na to, żeby stworzyć drużynę i żeby każdy poczuł, jak gra kolega z boku. Ta spora ilość gry w szóstkach była dobrym rozwiązaniem w takiej sytuacji. Osobiście bardzo cienię obu trenerów, którzy przede wszystkim dali mi szansę. Na Ljubo nie mogę powiedzieć złego słowa. Przychodziłem do klubu jako ten trzeci polski środkowy, ale on postawił na mnie i dał mi szansę rozwoju, za co jestem mu bardzo wdzięczny, no a teraz staram się w to brnąć dalej. Widzę, że przede mną jeszcze bardzo dużo pracy, ponieważ moja gra nie zawsze wygląda tak, jakbym tego chciał.
Powrót do listy