Grzegorz Wagner: doświadczony nie zawsze znaczy lepszy
Konkretny, rzetelny i konsekwentny. Nie bojący się wyzwań i rozmów na najtrudniejsze tematy. Grzegorz Wagner - szkoleniowiec BBTS Bielsko-Biała i jeden z trzech kandydatów na trenera kadry narodowej, którzy pozostali na placu boju przekonuje, że reprezentacja Polski może być jedną z najlepszych na świecie.
PlusLiga: Po tym, jak Siatkarz Wieluń pokonał Domex Tytan AZS Częstochowę, miał pan nadzieję na niespodziankę w pucharowym meczu z Jastrzębiem?
Grzegorz Wagner: Wynik z Częstochowy specjalnie mnie nie zaskoczył, bo uważam, że pięć ostatnich drużyn PlusLigi jest w zasięgu zespołów pierwszoligowych, tym bardziej jeśli rywale nas zlekceważą. Zdziwił mnie natomiast rozmiar porażki Domexu. Natomiast pierwsza piątka PlusLigi to już zupełnie inna bajka i przyjeżdżając do Jastrzębia miałem pełną świadomość potencjału, jakim dysponuje ten zespół. Łudziliśmy się na wygranie chociażby seta, ale niestety - może w rewanżu będzie łatwiej.
- Jak pan ocenia postawę swoich podopiecznych w konfrontacji z Jastrzębskim Węglem?
- Uważam, że dwie odsłony zagraliśmy w miarę przyzwoicie, potrafiliśmy nawiązać kontakt z rywalem. Na gorszy obraz mojej drużyny rzutował z pewnością set drugi, w którym Robert Prygiel rozbił nas zagrywką i ze stanu 5:5 zrobiło się 14:5. Udział w Pucharze Polski i możliwość konfrontacji z takimi tuzami, jak Jastrzębski Węgiel traktujemy jako nagrodę za dobrą postawę w rozgrywkach I ligi, coś co dzieje się przy okazji. Dla nas najważniejsza jest rywalizacja w rozgrywkach I-ligowych.
- Nie marzy się panu awans do ekstraklasy?
- Szanse na awans do PlusLigi ma pięć, sześć zespołów. Nie wiem, czy któryś z nich jest na to przygotowany finansowo, bo ta sfera stanowi najpoważniejszy problem. My na pewno nie. Choć w PlusLidze nie jest super różowo, to w porównaniu z pierwszą ligą, jest to zupełnie inny świat. Przeskok organizacyjny jest kolosalny i nie wiem czy którakolwiek z drużyn jest na to przygotowana na tyle, by spokojnie myśleć o awansie do wyższej klasy.
- Jak pan się czuje w tym "innym" świecie?
- Dobrze. Nie mam żadnej presji, ani prezesów - znawców, którzy wszystko wiedzą lepiej ode mnie i mogę spokojnie skupiać się na swojej pracy. Każdy w klubie robi to, co powinien, na czym zna się najlepiej i dlatego sprawy zmierzają w dobrym kierunku, owocującym pierwszym miejscem w tabeli. Należy tylko mieć nadzieję, że znajdzie się jakiś "dobry wujek", chętny do inwestowania i wtedy z małego, niepozornego klubu zrobimy się mocnym i stabilnym finansowo.
- Czyli nie tęskni pan za rywalizacją o medale?
- Skłamałbym mówiąc, że nie. Najbardziej brakuje tej adrenaliny meczowej związanej z rywalizacją o najwyższe cele. Z drugiej strony jednak mam spokój i wolną rękę w prowadzeniu zespołu, nikt nie burzy mi harmonogramu.
- Skoro tak bardzo ceni pan spokój, to skąd pomysł by prowadzić reprezentację - tam raczej spokoju nie będzie.
- Miałem na myśli spokój w pracy - taki, jaki mają chociażby zagraniczni trenerzy PlusLigi. Niektórzy z nich osiągają słabsze wyniki od polskich szkoleniowców, a mimo to utrzymują się na stanowiskach. Mam nadzieję, że również Polacy dostaną wreszcie podobny komfort pracy i po kilku przegranych meczach nie będą musieli drżeć o posadę. Wyniku nie da się zrobić w miesiąc, bo zawodnicy to nie maszyny i aby osiągnąć właściwe efekty, czasami trzeba nawet dwóch, trzech lat. O tym powinni pamiętać możni naszych klubów. Choć w tym sezonie ponownie przydarzyła się seria zwolnień, to myślę, że mimo wszystko zmierzamy w coraz bardziej cywilizowanym kierunku.
- Uciekł pan od odpowiedzi na pytanie o reprezentację....
- Lubię wyzwania. Ktoś, kto poważnie traktuje zawód trenera, prędzej czy później chciałby prowadzić reprezentację, zwłaszcza reprezentację swojego kraju. Ja mam konkretną wizję funkcjonowania kadry narodowej. Uważam, że może grać znacznie lepiej, niż dotąd. Powiem więcej - może być jedną z najlepszych na świecie. Dlaczego więc mam nie spróbować swoich sił?
- Odetchnął pan po ogłoszeniu trójki wybrańców?
- Nie tyle odetchnąłem, ile poczułem radość i jakąś drobną satysfakcję. Sama nominacja do tej trójki oczywiście nic nie znaczy, ale cieszę się, że w jakiś sposób moja praca została zauważona.
- Nawet jeśli konkurs nazywany jest farsą?
- Gdyby nie było konkursu, to wszyscy pytaliby dlaczego go nie ma. Takim już jesteśmy narodem, że cokolwiek się dzieje - źle lub dobrze - zawsze mamy jakieś "ale". Nie wiem czy konkurs jest farsą, jak do tej pory nie mam takich odczuć. Każdy mógł złożyć swoją pracę i wziąć udział w rywalizacji. Niestety, nie wszyscy skorzystali z tej opcji, a teraz próbują z boku deprecjonować jego wartość. To typowo polskie.
- Ale przyzna pan, że opowiadanie na obecnym etapie o tajnych kandydatach, których nazwisk nie można ujawniać burzy nieco powagę konkursu?
- Nie wiem czy to związek, członkowie komisji do spraw wyboru czy też wyłącznie media spekulują na temat tajnych kandydatów, których nazwisk nie ujawniono. Tak czy inaczej, moim zdaniem są to wyłącznie spekulacje i takie działania, jak mówiłem wcześniej, są naszą narodową specjalnością. Kilka dni temu wielcy znawcy mówili, że Daniele Bagnoli nie przyjedzie na rozmowy do Polski. Przyjechał i to znaczy, że poważnie traktuje walkę o tą posadę. Konkurs jest otwarty i każdy szkoleniowiec ma prawo składać swoje prace w kilku, a nawet kilkunastu federacjach. Nie ma w tym nic zdrożnego. Każdy chce pracować i ma prawo szukać swojego miejsca w Polsce, Rosji, Kazachstanie czy gdziekolwiek.
- Pan również ma już za sobą spotkanie z komisją. Jak przebiegały rozmowy?
- Napisałem długą pracę, w której wszystkiego nie dało się ująć. Pytania dotyczyły szczegółów dotyczących prowadzenie reprezentacji przez najbliższe lata, poruszaliśmy również aspekty kadrowe.
- Trenerzy Castellani i Bagnoli mają nad panem przewagę doświadczenia. W czym pan jest lepszy od nich?
- Moim atutem jest kwestia komunikacji. Doświadczenie jest ważne, ale bardziej doświadczony wcale nie oznacza lepszy. Świeże spojrzenie może być równie istotne.
- Często uczestniczył pan w kursokonferencjach prowadzonych przez Raula Lozano. Jest pan zwolennikiem jego myśli szkoleniowej?
- Nie do końca. Szkoła włoska - oczywiście, ale trzeba pamiętać, że ona poniekąd wywodzi się z Polski. Uważam, że czas wrócić do polskiej koncepcji szkoleniowej, opartej na bardzo dobrej technice, czego niestety zaniechano przez ostatnie lata. Pewne elementy gry Brazylijczyków, Włochów czy Rosjan jak najbardziej można zaadaptować dla rodzimych potrzeb, ale nie należy ślepo brnąć w obcą szkołę. Przy polskich warunkach i polskiej mentalności to po prostu nie ma sensu. Trzeba znaleźć najodpowiedniejsze dla polskiej reprezentacji optimum.
- Jest pan również orędownikiem zatrudnienia psychologa w kadrze, ale to już przecież przerabialiśmy...
- Przerabialiśmy psychologa w reprezentacji, ale nie był on integralną częścią sztabu szkoleniowego. Powinien być na co dzień z zawodnikami, dogłębnie poznać ich oraz problemy mentalne, z jakimi się borykają. Może to często powtarzane pojęcie "mentalności zwycięzcy" staje się trochę wyświechtane, ale moim zdaniem ma ogromny sens. Uważam, że sztab szkoleniowy powinien liczyć 8, 10 osób - specjalistów z możliwie najwyższej półki, bo czasy, w których jeden człowiek znał się na wszystkim dawno już minęły. Przy postępie, jaki zrobiła psychologia i trening mentalny czy relaksacyjny, uważam, że zatrudnienie dobrego fachowca jest dla kadry narodowej rzeczą niezbędną.