Guillaume Samica: Niektórzy bardzo nie lubią Jastrzębskiego Węgla
Po powrocie do Francji od razu poszedł do restauracji, żeby zjeść kawałek porządnego mięsa i napić się dobrego wina. W Polsce miał z tym problem. Kilka dni spędził w gronie rodzinnym, a następnie przywdział trójkolorowy, reprezentacyjny trykot. W międzyczasie opowiedział nam jak wspomina swoją przygodę z PlusLigą.
PlusLiga: - Dlaczego nie został pan w Jastrzębskim Węglu?
Guillaume Samica: - Zawsze byłem otwarty na nowe propozycje, doświadczenia i przede wszystkim wyzwania. Długo czekałem na rozwój sytuacji w Jastrzębiu. Ostatecznie zdecydowałem się przyjąć ofertę Panathinaikosu z kilku powodów, ale na pewno nie ze względu na warunki finansowe - tyle mogę powiedzieć.
- Nie czuł się pan dobrze w Polsce?
- Wręcz przeciwnie. To był bardzo udany rok i o swoim pobycie w Polsce mogę mówić wyłącznie w superlatywach. Na początku miałem trochę "problemów” z dziennikarzami, którzy poddali mnie srogiej krytyce. Ale właściwie powinienem im za to podziękować, bo obudzili we mnie jeszcze większego ducha walki i chęć udowodnienia, że się mylą.
- Robert Prygiel w jednym z wywiadów zwrócił uwagę na naganne zachowanie jastrzębskich działaczy po meczu w Bełchatowie - może to pana zraziło?
- Nie chcę tego komentować.
- Proszę zatem powiedzieć jak dziś, z perspektywy kilku tygodni wspomina pan Polskę?
- Jednym z najprzyjemniejszych momentów jakie zapamiętałem była pierwsza wspólna impreza z kolegami z drużyny. Nie dlatego, że piliśmy alkohol i było wesoło, ale ponieważ wtedy poczułem, że stanowimy zgrany, świetnie rozumiejący się zespół. W drużynie, niemal od samego początku panował wyjątkowy "spirit”, czułem się w niej świetnie i tej atmosfery będzie mi bardzo brakowało.
- Co powiedział pan francuskim kolegom, gdy spytali o wrażenia z Polski?
- Powiedziałem, że w Polsce jest strasznie mokro...wylewa się tam niesamowite ilości płynów.
- A pod względem siatkarskim?
- Również tylko dobre słowa. Przede wszystkim, zdobyłem kolejne, cenne doświadczenia. Może nie zawsze poziom prezentowany przez Jastrzębski Węgiel był najwyższy, ale uważam, że pokazaliśmy kawał dobrej siatkówki. Grało mi się w Polsce wspaniale, bo nawet jak miałem gorszy dzień, to wychodząc na boisko i widząc halę wypełnioną pełnymi entuzjazmu kibicami, od razu nabierałem energii i chęci do walki. O tym, że macie w Polsce fantastycznych fanów mówił mi wcześniej Kadziu, ale co innego słyszeć, a co innego grać dla nich na co dzień.
- Nauczył się pan czegoś nowego, cennego?
- Nauczyłem się odpowiedzialności. Byłem jednym z liderów drużyny. Wiedziałem, że oczekiwania wobec mojej osoby są wysokie. Niektórzy liczyli, że będę zdobywał najwięcej punktów, wszyscy natomiast oczekiwali, że będę tym siatkarzem, który w trudnych momentach potrafi wpłynąć na jakość gry, a nawet na wynik meczu. Uczyłem się nowej dla siebie roli lidera, czasami wywiązywałem się z niej lepiej, a czasami gorzej. Myślę, że znacznie poprawiłem też zagrywkę. Trener dał mi wolną rękę, prosił tylko żebym za dużo nie psuł. Mogłem więc spokojnie eksperymentować i uważam, że to był jeden z lepszych moich sezonów w tym elemencie. Pierwszy raz w życiu zagrałem w finale pucharu europejskiego. Był to wprawdzie tylko Challenge, ale uważam, że zaprezentowaliśmy się godnie, a srebrny medal wstydu nam nie przynosi. Wiem, że niektórzy polscy eksperci narzekali, że to tylko srebro, podobnie jak tylko brąz PlusLigi.
- Może dlatego, że śląscy działacze mówili przed sezonem o zdobyciu Pucharu Polski i awansie do finału PlusLigi.
- Cóż, ja chciałbym mieć Ferrari i dom w Nowym Yorku... Chętnych do ligowego podium było kilku - Resovia, Kędzierzyn, Olsztyn, Częstochowa. Uważam, że zdobyliśmy tyle, na ile było nas stać. Czy mogliśmy wygrać złoto? Myślę, że ani Jastrzębie, ani żaden inny polski zespół nie był w stanie dorównać Skrze. Można było wygrać z nimi jeden mecz, ale nie trzy. Puchar Polski przegraliśmy zajmując piąte miejsce po fazie zasadniczej i skazując się na rywalizację ze Skrą.
- Zastanawiał się pan czasem co by było, gdyby Grzegorz Łomacz wcześniej wskoczył do szóstki?
- Być może nasze losy potoczyłyby się inaczej. Wiem jedno i każdy to chyba potwierdzi, że odkąd naszą grą zaczął kierować on, byliśmy zupełnie innym zespołem, graliśmy inną siatkówkę. Nie tylko ja zacząłem grać na swoim normalnym poziomie, również Benjamin Hardy, Igor Yudin, o środkowych nawet nie wspomnę.
- Czemu zmiana nastąpiła tak późno?
- Rozmawiałem o tym z Roberto i usłyszałem, że Łomacz wcześniej nie był gotowy. Czy tak było naprawdę? Może tak, może nie. Nie jestem trenerem ani członkiem zarządu, nie do mnie należy ocena. Ale gdy ja grałem gorzej, to od razu lądowałem na ławce. Uważam, że dla trenera nie powinno mieć znaczenia co wcześniej zawodnik osiągnął, jakie trofea ma na koncie i jak sławne ma nazwisko - jeśli gra dobrze, powinien być na boisku, a jeśli są lepsi od niego, to oni powinni grać. Wszyscy pracowaliśmy ciężko na treningach i każdy z nas jednakowo zasługiwał na swoją szansę.
- Co było nie tak z Nico Freriksem?
- Na początku bardzo się cieszyłem, że będę miał możliwość walczyć w jednym teamie z Nico, bo znałem go z europejskich boisk. Dzień po dniu, tydzień po tygodniu harowaliśmy na treningach, by się zgrać, by Nico nabrał pewności. Pomagaliśmy mu wszyscy jednakowo, ale efektów nie było. Miał mnóstwo problemów z samym sobą, pogubił się mentalnie. Rozmawialiśmy o tym wiele razy i sam przyznał, że coś jest nie tak. Rzeczywiście, nie mogliśmy się dogadać na boisku.
- Z Łomaczem pan się przyjaźnił, może dlatego poszło łatwiej?
- Odpowiedź na to pytanie chciałbym skierować do Roberta Prygla. Przyjaźnię się także z Gibą, ale niestety nie gram tak, jak on. Moja przyjaźń z Grześkiem nie miała większego wpływu na nasze boiskowe relacje. W równym stopniu, jak z nim lubiłem grać z Igorem Yudinem czy Robertem Pryglem.
- W minionym sezonie sporo krytycznych słów zebrał też Roberto Santilli - słusznie?
- Moim zdaniem niesłusznie. Roberto Santilli wykonał w Jastrzębiu sporo dobrej pracy i miał pozytywny wpływ na drużynę. Czasami jednak za bardzo dawał się ponosić emocjom, wdawał się w dyskusje z sędziami i wtedy nam nie pomagał. Jest Włochem o gorącym temperamencie, nie wszystkim w Polsce to się podoba, dlatego był tak często krytykowany.
- Często też był upominany przez arbitrów żółtym kartonikiem.
- Polscy sędziowie to odrębna historia. Nie rozumiem ich i moim zdaniem zachowują się, ujmę to delikatnie, dziwnie. Ich decyzje zależą od tego kto gra, którego trenera czy zawodnika oceniają. Grając w Jastrzębskim Węglu nieustannie miałem poczucie, że niektórzy sędziowie, po prostu nie lubią śląskiego klubu. Podobnie przedstawiciele federacji. Przykład z rozgrywaniem meczów na lodowisku niech będzie potwierdzeniem moich słów - dlaczego w fazie zasadniczej hala w Szerokiej była odpowiednia, a w play - offach nie? Nie zdołałem tego pojąć.