Gwiazdy zapraszają na PlusLigę: Aleksander Śliwka, czyli polski Ngapeth
Osiem lat temu trener reprezentacji Polski juniorów nazwał Aleksandra Śliwkę – gracza Grupy Azoty ZAKSY Kędzierzyn-Koźle „Polskim Ngapethem”. Na pewno nie jest to bezpodstawne porównanie...
W 2014 roku reprezentacja Polski juniorów zdobyła srebrny medal mistrzostw Europy. W grupie straciła tylko trzy sety, w półfinale pokonała Francję, by w walce o złoto ulec Rosji. Liderem zespołu był przyjmujący Aleksander Śliwka. Pochodzący z Jawora przyjmujący w finałowym spotkaniu zdobył 13 punktów (54 proc. skuteczności) i aż 26 razy przyjmował silne serwy rywali. 21 września - 12 dni po finale - srebrna drużyna została przedstawiona kibicom w katowickim Spodku przed meczem o trzecie miejsce mistrzostw świata, a jej trener Jacek Nawrocki nazwał Śliwkę „Polskim Ngapethem”, zaznaczając, że nasz siatkarz ma dużo lepszy charakter od niesfornego, acz słynnego Francuza.
Cztery lata później w Turynie Śliwka był bohaterem półfinałowego spotkania mistrzostw świata. Już nie jako zdolny junior, ale siatkarz, który wszedł na boisko w spotkaniu z USA i pomógł Polsce awansować do finału, w którym nasza reprezentacja pokonała Brazylię.
Minęły kolejne cztery lata i 27-letni przyjmujący był kluczowym zawodnikiem polskiej reprezentacji w rozgrywanych w naszym kraju mistrzostw świata. Krytykowany wcześniej przez kibiców udowodnił, że nie wychodził w podstawowym składzie dlatego, że Nikola Grbić zna go z ZAKSY Kędzierzyn-Koźle, lecz dlatego, że jest znakomitym zawodnikiem. Nawet ci, którzy wcześniej - nie wiadomo, dlaczego - domagali się zesłania Śliwki do kwadratu dla rezerwowych, przyznawali, że gdyby Polska zdobyła tytuł, on powinien zostać MVP turnieju. Błyszczał zwłaszcza w półfinałowym spotkaniu z Brazylią, kiedy zdobył 19 punktów, atakując z 60-procentową skutecznością i przede wszystkim kończąc najtrudniejsze piłki. Po ostatniej akcji Bartosz Kurek, kapitan drużyny, pokazywał kibicom w Spodku Śliwkę jako bohatera spotkania.
Bo Śliwka to siatkarz często mało widoczny, nie rzucający się w oczy widowiskowymi zagraniami, lecz wykonujący na boisku czarną robotę. On przyjmuje najtrudniejsze zagrywki, on dostaje piłki sytuacyjne, kiedy do zdobycia punktu bardziej od siły i pułapu, potrzebny jest spryt czy wręcz cwaniactwo. Radzi sobie znakomicie, a najlepszym dowodem są sukcesy klubowe. ZAKSA, której jest kapitanem, dwa razy była mistrzem Polski, trzykrotnie zdobywała Puchar Polski wreszcie jako pierwszy polski klub wygrała Ligę Mistrzów - dwa razy z rzędu. W ostatnim Superfinale, rozegranym w Lublanie, Śliwka został wybrany na najlepszego zawodnika, mimo że nie był najskuteczniejszy, nie zaserwował najwięcej asów, ani najczęściej nie blokował. Doceniono jednak jego ogromny wkład w zwycięstwo zespołu z Kędzierzyna-Koźla.
1 października Śliwka zacznie dziewiąty sezon w PlusLidze, a broniąca tytułu ZAKSA zmierzy się w Olsztynie z Indykpolem AZS-em. Pytany, czy czuje się "polskim Ngapethem", kapitan mistrza Polski skromnie odpowiada, że jeszcze mu trochę brakuje do słynnego Francuza. Naprawdę niewiele... Chyba tylko olimpijskiego medalu, bo w pozostałych imprezach - klubowych i reprezentacyjnych - sukcesów ma więcej.