Ivan Miljkovic dalej ma frajdę z grania
W tegorocznym turnieju im. Jana Strzelczyka w Rzeszowie zagrał Ivan Miljkovic, jeden z największych gwiazdorów światowej siatkówki. Mistrz olimpijski z Sydney, wielokrotny medalista mistrzostw świata i Europy oraz Ligi Światowej, zdobywca siatkarskiej Ligi Mistrzów oraz Pucharu CEV zakończył w tym roku karierę reprezentacyjną. Na poziomie klubowym zamierza jednak grać nadal. W czasie pobytu w Polsce udzielił wywiadu "Magii siatkówki."
Marcin Fejkiel: Dlaczego występ w Turnieju im. Jana Strzelczyka zupełnie wam nie wyszedł [Fenerbahce Stambuł przegrało wszystkie trzy spotkania – przyp.red.]?
Ivan Miljković: Przyjechaliśmy do Rzeszowa tylko i wyłącznie dlatego, że obiecaliśmy to włodarzom Resovii i nie chcieliśmy łamać danego wcześniej słowa. W naszym zespole było kilka kontuzji, z urazem zmaga się między innymi nasz podstawowy rozgrywający Arslan Eksi, przez co w ogóle nie pojawił się w Polsce. Dlatego trener dał szansę gry tutaj kilku młodym zawodnikom w większym wymiarze czasu.
- W rzeszowskim memoriale uczestniczyliście po raz drugi. Co sądzisz o tej imprezie?
- Na pewno warto było się w Rzeszowie pojawić. Mieliśmy okazję zmierzyć się z zespołami aspirującymi do mistrzostwa Polski, jak Resovia czy Jastrzebski Węgiel.
- Trzy lata temu grałeś przeciwko Jastrzębskiemu Węglowi w 1/16 Pucharu CEV w barwach Olympiakosu Pireus. Grecki zespół wygrał oba mecze i awansował do następnej rundy. Jak wspominasz tamte konfrontacje?
- Przykro mi, ale niewiele pamiętami z tamtego czasu. Natomiast mogę powiedzieć, że z obecnej ekipy Jastrzebskiego Węgla dobre wrażenie zrobił na mnie Martino. To naprawdę obiecujący gracz. Moim zdaniem dwóch-trzech zawodników z tej drużyny zaprezentowało spore możliwości. Zespół ma trenera, który przez lata gry zyskał ogromne doświadczenie. Jeśli Bernardi zdoła przełożyć je na drużynę, powinno dać to odpowiednie efekty. Pamiętajmy, że sezon jest długi, trzeba być przygotowanym jak najlepiej w jego kluczowym momencie.
- Po marcowym meczu ze Stanami Zjednoczonymi w Pucharze Świata postanowiłeś zakończyć reprezentacyjną karierę. Co zapamiętasz najlepiej z czternastu wspaniałych lat w kadrze Serbii?
- Mogę czuć się szczęśliwcem, bo nie każdemu dane było zadebiutować w Igrzyskach Olimpijskich mając 20 lat i do tego od razu wygrać olimpijskie złoto. Wielką rzeczą było dla mnie móc grać przez lata w jednej z najlepszych drużyn na świecie i osiągać z nią sukcesy na miarę mistrzostw Europy, medali mistrzostw świata oraz Ligi Światowej.
- A kiedy masz zamiar definitywnie zakończyć swoją karierę ?
- Na poziomie klubowym będę grał w siatkówkę tak długo, jak będę chciał. Zdrowie dopisuje, wciąż mam wielką frajdę z grania, chęć do gry mi nie przechodzi, więc nie widzę powodów, by ten moment miał nastąpić jakoś szybko. I nie jest tak, że teraz traktuję już swoją robotę na pół gwizdka. Za każdym razem wychodząc na boisko, staram się dawać z siebie maksimum. I nie zamierzam odpuszczać.
- Nadchodzący sezon będzie już twoim trzecim spędzonym w Fenerbahce Stambuł. Liga turecka to właściwy dla ciebie kierunek?
- W Turcji czuję się znakomicie. Mamy z moją rodziną w Stambule naprawdę dobre życie. Klub z roku na rok inwestuje w siatkówkę coraz to większe pieniądze, więc chyba nie mam powodów do narzekania. Poziom ligi nie jest najwyższy. Grają w niej klasowi obcokrajowcy, ale tureccy zawodnicy nie są w stanie im dorównać poziomem gry.
- Na koniec muszę zapytać cię jeszcze o to, czy jesteś spokojny o najbliższą przyszłość reprezentacji Serbii po twoim odejściu?
- Jeśli spojrzeć na wyniki naszej kadry z tego roku, to praktycznie rzecz biorąc nie osiągnęła ona żadnego sukcesu. Jedynym godnym uwagi rezultatem był sam awans na Igrzyska w Londynie. Po 17 latach ciągłego bycia w światowej czołówce chyba musiał przyjść słabszy moment. Prędzej czy później musiało się to stać. Widać, każdy ma swój czas. Przyznam się, że nawet nie oglądałem występów naszej reprezentacji podczas ostatnich Igrzysk. Dlaczego? Zwyczajnie nie miałem na to ochoty.