Ivan Miljković: to we Włoszech są kibice?
Jeden z najlepszych atakujących na świecie. Mistrz olimpijski z Sydney i zdobywca Pucharu CEV sprzed roku Ivan Miljković gościł niedawno na Śląsku i wspólnie z kolegami z Olympiakosu Pireus dał srogą lekcję siatkówki zawodnikom Jastrzębskiego Węgla.
PlusLiga: Grał pan kiedyś złotego seta? Ivan Miljkovic: Nie i dobrze, że nie zaszła potrzeba by grać go w pojedynku z Jastrzębiem, gdyż osobiście nie jestem zwolennikiem takiego rozwiązania. Uważam, że ta zmiana regulaminowa nie wpływa korzystnie na rywalizację, bo po zwycięstwie 3:0 w pierwszym meczu, można w kolejnym wygrać seta i potem grać już rezerwami. Jeśli przemierza się pół Europy, by walczyć w rozgrywkach pucharowych, to bieg rywalizacji powinien być bardziej przemyślany. Najbardziej cierpią na tym kibice, którzy przychodzą obejrzeć wspaniałe siatkarskie widowisko, a nie grę pełną kalkulacji. - Rok temu Roma Volley z Miljkovićem zdobyła Puchar CEV. W meczu z Jastrzębskim Węglem znów najlepszy był Miljković... - Moim zdaniem najlepszym zawodnikiem w naszej drużynie był libero, który podbił niesamowitą ilość piłek, dzięki czemu mogliśmy wyprowadzać kontry. Taktyka była podobna, jak w inauguracyjnym spotkaniu i jak w każdym innym, czyli większość piłek do mnie. Nasz rozgrywający zauważył jednak, że Jose Rivera jest w doskonałej formie i uruchamiał go częściej, niż zazwyczaj. To jednak nie mogło zaskoczyć rywali, bo znają go doskonale. Jastrzębski Węgiel przegrał mecz nie dlatego, że my graliśmy tak rewelacyjnie, ale ze względu na swoją słabą grę. Oczekiwałem od polskiego zespołu czegoś więcej. W pierwszym spotkaniu, w Atenach zagrali bardzo dobrze i byli bliscy zwycięstwa. - Co dla Olympiakosu jest ważniejsze - Puchar CEV czy liga? - Od pięciu lat Olympiakos nic właściwie nie wygrał. Teraz zbudowano tutaj bardzo mocny zespół, więc nie może być innych oczekiwań, jak walka o mistrzostwo kraju i wygranie europejskich pucharów. Czy uda się przerwać hegemonię Panathinaikosu i Iraklisu Saloniki w lidze? Nie wiem, ale mam nadzieję, że tak. Liga jest najważniejsza. Jeśli natomiast nie zdetronizujemy Iraklisu, ale wygramy CEV, to nikt nie będzie narzekał. - Pierwsze wrażenia z pobytu w Grecji? - Organizacja rozgrywek i poziom zespołów są na nieco niższym poziomie, niż we Włoszech. Sytuacja kadrowa nieco się poprawiła, bo w tym sezonie grecką ligę zasiliła spora grupa zawodników z zagranicy, zwłaszcza z mojego byłego klubu. Koledzy z Olympiakosu czasami żartują, że przez nas muszą teraz bardziej się wysilać. Wszyscy jednak podkreślają, że liga jest silniejsza i nabiera właściwego kolorytu. - Jak pan się czuje w Atenach? - Jeśli chodzi o samo miasto, to trochę dokucza mi spiekota, która na szczęście już trochę ustępuje. Poza tym, jestem bardzo pozytywnie zaskoczony Grekami, ich ciepłymi sercami i niezwykle pogodnym, nieskomplikowanym stylem życia. Jedzenie nie jest dla mnie nowością, ponieważ na całych Bałkanach kuchnia jest podobna. Zaskoczyć natomiast może sposób spożywania posiłków i ich ogromne ilości, zwłaszcza późnym wieczorem. Aby lepiej poznać kraj, uczę się greckiego. Wydawałoby się, że jako język bałkański powinien być zbliżony do serbskiego, ale nic z tych rzeczy. Grecki alfabet jest znacznie bardziej skomplikowany, niż tradycyjna cyrylica. Mówiąc o klubie, czuję się równie dobrze. Na razie gramy na niezłym poziomie, mamy mnóstwo wspaniałych fanów i wreszcie mogę poczuć na co dzień co znaczy mieć prawdziwych kibiców. Wprawdzie większość z nich to wielbiciele piłki nożnej, ale kiedy trzeba wspierają również nas. - Chce pan powiedzieć, że włoscy kibice was nie wspierali? - A we Włoszech są w ogóle kibice? Owszem, czasami przychodzi na mecze nawet sporo ludzi, ale to nie są kibice. Przychodzą spędzić w jakiś sposób wieczór, czasami biją brawo, ale nie ma w nich pasji i miłości do sportu, jak na przykład w polskich czy greckich fanach. Nawet jeśli rzucają w sportowców monetami czy czymkolwiek innym (choć na siatkówce zdarza się to bardzo rzadko), to wyrażają w ten sposób emocje. Włoscy kibice nie posiadają emocji. - Czyli nie żałuje pan decyzji o przenosinach pod Akropol? - Nigdy nie żałuję decyzji, które podejmuję, bo wtedy większość czasu musiałbym spędzać rozpamiętując przeszłość. Taka filozofia prowadzi donikąd. Zdarza mi się popełniać błędy i wtedy staram się wyciągać jak najwięcej konstruktywnych wniosków dla siebie. Każda decyzja czegoś uczy, zwłaszcza ta zła i powoduje, że następnym razem, zanim coś postanowię, myślę o tym trzy razy dłużej. Kiedy działacze Romy tuż przed startem sezonu postanowili , że klub nie przystąpi do rozgrywek, dziewięćdziesiąt procent klubów we Włoszech miało już skompletowane składy i nie potrzebowali atakującego. Pozostał mi więc wybór między Rosją a Grecją. Miałem też oferty z Włoch, ale były mało konkretne, podobnie zresztą jak ta z Rosji. - Wysokość kontraktu miała znaczenie (ok. 550 tyś euro - przyp. red.)? - Wszystko co mogę i chcę powiedzieć o sumie mojego kontraktu, to że jest on bardzo satysfakcjonujący dla mnie i mojej rodziny. - A to, że na wyjazd do Grecji zdecydował się również Andrija Gerić? - Andrija Gerić przymierzał się do przeprowadzki na Bałkany już dwa, a nawet trzy lata temu, kiedy jeszcze razem broniliśmy barw Maceraty. Jesteśmy od dawna przyjaciółmi i dobrze nam się razem gra. Szkoda, że tym razem walczymy w różnych klubach. - Rozumiem, że nie żałuje pan również wcześniejszej przeprowadzki, z Maceraty do Rzymu? - W Maceracie grałem siedem lat. To był wspaniały okres w mojej karierze, uwieńczony zdobyciem scudetto w 2006 roku. Potrzebowałem jednak jakiejś zmiany - ludzi, otoczenia, stylu gry czy trenowania, bo czułem że powoli popadam w rutynę. Nie ma nic gorszego dla sportowca, niż stagnacja. Nie jestem zawodnikiem, który potrafiłby spędzić całą karierę w jednym klubie. Potrzebuję zmian, nowych wyzwań i zadań do wykonania. To mnie nakręca oraz dodaje energii do pracy i do życia. - Dlaczego właściwie Roma wycofała się z rozgrywek? - Jeśli klub pakuje w zespół milion euro, to jedynym celem jaki sobie stawia jest zdobycie mistrzostwa kraju. Myślę jednak, że działacze w Rzymie trochę się przeliczyli. Klub był dopiero drugi sezon w Serie A1 i przede wszystkim potrzebował czasu, by zaaklimatyzować się w ekstraklasie. Mam na myśli nie tylko jakość gry, ale również wszelkie sprawy organizacyjne. Oni natomiast myśleli, że jak wyłożą ogromną kasę na graczy, to mistrzostwo wygra się samo. Na pewno nie we Włoszech, gdzie rozgrywki są niezwykle trudne. Wygraliśmy Puchar CEV i awansowaliśmy do półfinałów w lidze. Myślę, że na ten moment to było maksimum naszych możliwości. Tym bardziej, że półfinał przegraliśmy z późniejszym mistrzem Włoch. Uważam też, że to nie rozczarowanie wynikiem sportowym pchnęło włodarzy klubu do tak radykalnej decyzji, jak wycofanie się z rozgrywek. - Więc co? - Z tego co wiem, mieli sporo problemów zupełnie innej natury. Nam jednak nikt otwarcie tego nie powiedział. Właściwie nie podali żadnego powodu, ani wyjaśnienia swojej decyzji. Zadzwonili do menadżerów, żeby szukali dla swoich podopiecznych nowych klubów, bo w Rzymie siatkówka się skończyła. Mieliśmy dobry zespół i ten sezon, którego nie rozpoczęliśmy mógł być przełomowy. Byłem zaskoczony, że w uważanej za najbardziej profesjonalną lidze na świecie, można tak z dnia na dzień wyrzucić zawodnika z pracy - bo tak to trzeba nazwać. - Teraz za to może pan poświęcić trochę czasu na rozwijanie swoich zainteresowań historycznych - nie ma chyba lepszego miejsca, niż Ateny? - Szczerze mówiąc, interesuję się historią Bałkanów, ale raczej tą polityczną, związaną z przemianami ustrojowymi i kulturowymi. Historia z punktu widzenia architektury interesuje mnie trochę mniej, ale oczywiście Akropol już zdążyłem zobaczyć. Myślę, że jeśli przydarzy mi się kilka dni wolnego, to nie omieszkam zwiedzić także innych historycznych miejsc, jak Delfy czy Meteory. To powinien zobaczyć każdy, nie tylko miłośnik historii czy starożytnej kultury.. Powrót do listy