Jakub Bednaruk, czyli trener z czasów Facebooka
Selekcjoner reprezentacji Polski juniorów opowiada nam o tym, jak czuje się w roli wychowawcy młodzieży, zdradza tajemnice życia na zgrupowaniu, wspomina Radostina Stojczewa i mówi o wyrzeczeniach, które są konieczne, by odnieść sukces.
PLUSLIGA.PL: Spodziewał się pan, że zostanie wychowawcą młodzieży?
JAKUB BEDNARUK: Gdyby ktoś powiedział mi, jako 25-latkowi, że będę młodzież wychowywał to stuknąłbym się w czoło. Ja raczej nie uczyłem się jak wychowywać, tylko wiem z doświadczenia, czego tym chłopakom robić nie wolno.
Czyli ma pan na koncie sporo rzeczy, których chłopakom dzisiaj zabrania?
JAKUB BEDNARUK: Mnóstwo. I dziś jest mi wstyd za pewne rzeczy, które wtedy wyrabiałem. OK, można się próbować tłumaczyć tym, że wtedy była inna kultura, że nikt mi nie mówił, że tak nie wolno, ale to tylko słowa. Ile razy były dobre imprezy np. w środę, a w sobotę mecz. Tuż przed spotkaniem nie balowałem, ale i tak było tego za dużo. Jedzenie? Fast food to norma, sporo kiełbaski, bo tak zresztą nas żywili na zgrupowaniach, pochłanialiśmy np. przed meczem schabowego z kapustą. Robiłem, co robiłem, bo nikt mi za młodu nie zwrócił na to uwagi. Dlatego ja teraz powtarzam to młodzieży dwa razy głośniej i może dwa razy częściej niż potrzeba. Jestem ostry po to, by później było im łatwiej.
Jaka jest dzisiejsza młodzież?
JAKUB BEDNARUK: Na ten temat można książkę napisać. Dzisiejsza młodzież jest może trochę bardziej wygodnicka, niż to było za moich czasów. Nie wyobrażam sobie, żebym po szkole siedział w domu. Myśmy byli sprawni, bo graliśmy po trzepakach i klepiskach, może też mieliśmy częściej zadziorne charaktery. Teraz młodemu żyje się wygodniej, szczególnie w większych miastach. Wszystko masz podstawione pod nos. I potem trenerzy młodzieżowych grup skarżą się, że brakuje chłopakom zadziorności, jakby miało jakieś znaczenie, czy grają w świecących butach czy strojach Realu Madryt? Gdy wysłałem syna na treningi piłkarskie, to przyglądałem się gdzieś z boku i potem poszedłem pogadać z trenerem. Ale wcale nie pytałem o to, czy robi postępy, czy będzie grał czy coś w tym stylu. Pytałem tylko o to, czy słuchał, czy pyskował, czy jest zdyscyplinowany?
Dlaczego?
JAKUB BEDNARUK: Bo sport uczy obowiązkowości, pracowitości, radzenia sobie poza domem. To oczywiście nie jest tak, że musisz być sportowcem, żeby zostać wychowanym, jednak to wiele spraw ułatwia. Mój synek mówi, że zabolał go brzuch, to przestał trenować. Ja się go pytam, dlaczego, ja bym na pewno w jego wieku nie przestał. Poszedł teraz do szkoły z obowiązkową nauką pływania i trafiła się nauczycielka pływania, która jest taką rzeźniczką, że sam się jej boję. Nawet ja stoję przy niej na baczność... I to mi się podoba, że uczy się chłopak dyscypliny, a guzik mnie obchodzi czy będzie kolejnym Ianem Thorpem.
Łatwo panu przychodzi nawiązywanie kontaktu z młodzieżą?
JAKUB BEDNARUK: Bardzo łatwo, mimo tego że to mogłyby być moje dzieci, ale darujcie nie będę opowiadał o mojej inicjacji. Słucham podobnej muzyki, co oni – nie licząc dwóch, którzy słuchają głupiego techno albo chorego hip-hopu. Nie znaczy, że cały hip-hop jest do bani, ale oni wybrali tą głupszą część. Resztę ich muzyki znam, często czytamy książki tych samych autorów, gramy w te same gry komputerowe, albo w które grałem. Mam do tego młodzieżowe podejście, bo w ogóle czuję się młodo. Nie czuję bariery, pewnie mógłbym iść z nimi na imprezę, myślę jednak, że żona by mnie raczej nie puściła.
Czy to standardowa praktyka, że komunikujecie się z drużyną poprzez waszą grupę na Facebooku, a nie chodząc do pokojów lub poprzez drukowane ogłoszenia?
JAKUB BEDNARUK: Wszyscy chłopcy tego Facebooka mają, wszyscy używają. Zresztą robiłem już tak wcześniej w Politechnice.
Kontakt poprzez Facebooka polubili też starsi zawodnicy?
JAKUB BEDNARUK: Tak, choć część z nich ma ukryte profile, wiadomo nie chcą się z nimi afiszować, zresztą ja też ukrywam mój profil. To zresztą nieistotne, ważne jest co innego. Dawniej było tak, że gdy wypadało ci coś pilnego, niespodziewanego, to kierownik drużyny dzwonił do wszystkich, szukał, sprawdzał, biegał. A teraz wysyłasz wiadomość i każdy wie, że doszło do nagłej zmiany, np. stroju, czy wypadło coś innego. Wszyscy są podłączeni do Internetu, a na naszej specjalnej grupie umieszczamy wszystkie informacje. W juniorach w tym momencie chłopaki kontaktują się poprzez Facebooka także z PZPS, np. w sprawie paszportów. To, co wcześniej zajmowało dzień czy dwa, teraz załatwiamy w dziesięć minut.
Wszyscy macie Facebooka, nie ma żadnego wyjątku?
JAKUB BEDNARUK: Tylko jeden z nas nie ma profilu, lecz on zawsze się dowiaduje i nigdy nie było żadnego problemu. Chłopaki już się przyzwyczaili, że ja nie chodzę od pokoju do pokoju z informacjami, a wszystko dostają w Internecie. Zresztą używam tej naszej grupy nie tylko do komunikatów, ale także i kar.
Kar? Jakich?
JAKUB BEDNARUK: Bardzo lubię po kontrolować po treningach, czy wszyscy po sobie posprzątali, np. butelki. Jeśli nie, to robię fotkę, od razu wrzucam na Facebooka i wymyślam karę. Z reguły taki delikwent zostaje dyżurnym, czyli wykonuje wszystkie tradycyjne czynności przygotowujące trening. Zakłada siatkę, zbiera piłki, zbiera pranie. Pierwszych dyżurnych na zgrupowaniu w Kleszczowie wybrały umiejętności piłkarskie. Strzelali do bramki z dwudziestu metrów, piłka musiała wpaść bez kozła. Trzech ostatnich zostało dyżurnymi.
W rozmowach z dziennikarzami jest pan bardzo swobodny. Na zgrupowaniu jest tak samo?
JAKUB BEDNARUK: Nie stwarzam żadnej sztucznej granicy, lubię sobie z chłopakami pożartować, pogadać. Chętnie rozmawiam o ich życiu prywatnym, choć jedni są bardziej skryci, inni potrzebują więcej czasu, niektórzy z kolei przylatują z opowieścią o nowej dziewczynie, chcą się pochwalić. Nie mam z nimi problemów, ale w hali jest troszkę inaczej. To nie oznacza, że w trakcie treningu jestem innym człowiekiem. Nie robię tak, że w hali jestem panem trenerem, a poza nią ziomalem-Kubą. Zawsze staram się trzymać pewien dystans, lecz nie odgradzać murem. Nie lubiłem, gdy trener stawał się nagle panem trenerem, czyli facetem którego spotykam w hali i który jest głównie po to, by mnie ochrzaniać. Jestem osobą, która lubi kontakt z ludźmi, a ci młodzi ludzie chcą wiedzieć, co i jak.
Kiedyś nikt nie lubił pogawędek z trenerem.
JAKUB BEDNARUK: Tak, czasy się zmieniły, za mojej młodości najwięksi kozacy w ogóle z trenerem nie rozmawiali, a jeśli już któryś tak robił, to mówiono, że włazi do tyłka. W grupie w szatni doceniali wtedy takich „kozaków”.
Miał pan kiedyś problem z trenerem? Może we Włoszech z Radostinem Stojczewem?
JAKUB BEDNARUK: Na początku nie wiedziałem za bardzo, dlaczego on się mnie czepia? Miałem problem, bo zwyczajnie nigdy wcześniej w życiu tak nie trenowałem! Nie mogłem spać w nocy! Takiej ilości treningu i o takiej intensywności nigdy wcześniej nie przeżyłem, w Polsce okres przygotowawczy trwał 8-12 tygodni, a w Italii 5. Dostaliśmy takiego łupnia, że przez trzy tygodnie nie miałem siły chodzić, spać, wstawać, krótko mówiąc byłem zombie.
I co on wtedy robił?
JAKUB BEDNARUK: Nie głaskał, lecz widział że nie wyrabiałem. W końcu powiedziałem mu o tym, dodałem że żona pierwszy raz wyjechała z domu i nie czuje się najlepiej. Dlatego właśnie ja chcę wiedzieć więcej o swoich zawodnikach. Bo to są rzeczy, na które trzeba zwracać uwagę. Wychodzę z założenia, że jako trener muszę wiedzieć, czy mój gracz ma dzieci, a jeśli tak to czy idą do przedszkola, czy ono jest fajne. Czy jeśli jakiś delikwent nie ma dziewczyny to szuka co weekend na Mazowieckiej w Warszawie, a może siedzi na Tinderze, jak jeden z moich zawodników. Chcę to wiedzieć, ale nie dlatego że jestem wścibski, tylko nie chcę o kimś wyrobić sobie mylnej opinii. Bo łatwo kogoś ocenić w tydzień, a później ta ocena będzie się za nim ciągnąć, nawet jeśli zagra super. Staram się być obiektywnym.
Bywa pan surowy?
JAKUB BEDNARUK: Miałem już pogadankę z jednym z młodych reprezentantów, bo nie widziałem po nim jakiegoś wielkiego zaangażowania. On przyznał, że po prostu jest takim cichym typem i nie umie inaczej. Powiedziałem mu, by może nawet coś zagrał, jak aktor, bo przecież mam w tej chwili w sumie 20 graczy, a do Meksyku poleci tylko 12. To będzie trudna część tej pracy, będę musiał odbierać niektórym marzenia.
Brzmi mało przyjemnie.
JAKUB BEDNARUK: Wybieranie kadry na turniej to jest rzecz, której się dopiero uczę, bo w klubie takiego kłopotu nie ma. A wybory są czasami trudne. Niektórzy się dziwią, po co trener bierze danego zawodnika, jak np. inni lepiej od niego atakują. Tyle tylko, że czasami potrzebujesz nie gracza do szóstki, lecz trzeciego czy czwartego przyjmującego, który świetnie odbiera, inny z kolei najlepiej mobilizuje grupę. Takie sprawy widać wewnątrz grupy.
W Internecie aż huczało od plotek, że powołał pan graczy AZS Politechniki, by się promowali. Przejmuje się pan takimi „informacjami”?
JAKUB BEDNARUK: Chętnie bym takie informacje jeszcze bardziej podkręcił, bo mnie zwyczajnie bawią. Nawet ostatnio tak zrobiłem informując, że nie powołałem Artura Szalpuka, bo odszedł z Politechniki do Radomia. Wszedłem w te niepochlebne komentarze, czego z reguły nie robię, i zobaczyłem, co się dzieje. Te wpisy, które mówiły, że powołuję chłopaków z Politechniki, dla dobra klubu, bawiły mnie, to przecież żadne argumenty. Przy powołaniach muszę być pewny swego, nigdy nie patrzę na to, gdzie ktoś gra, czy nam jego ojca, menedżera, czy ktoś kogoś lubi lub nie. To nie są czynniki, które wpłyną na mój wybór. Zdecyduje kartka, na której będę miał wnioski z ośmiu tygodni przygotowań. Nikomu nie będę chciał pokazywać, jakim to ja niby jestem wielkim trenerem.
Mówił pan o zakazach. Czy reprezentanci Polski juniorów mogą przyjechać na obóz z jedzeniem z fast-foodów?
JAKUB BEDNARUK: Nie przyjechaliby, nie ma takiej możliwości. Trwa przecież selekcja, także pod względem zachowania i dyscypliny. Od pierwszego dnia chłopaki nie mogą robić wielu rzeczy, nie mówię już nawet o „happy mealu”, im nie wolno jeść nawet białego pieczywa. Wyrzuciliśmy też np. soki z kartonów ze śniadań, biały ryż. Zresztą zakazy nie dotyczą tylko zawodników, tak samo całego sztabu. Jest zakaz picia coca-coli – to dotyczy nas wszystkich. Nie ma wyjątków od reguły. Gdybym ja złamał regulamin to pewnie też zostałbym dyżurnym i np. musiał zbierać pranie. Ostatnio ustaliliśmy też, że wyrzucamy wszystkie słodycze. Mamy dwóch chłopaków, którzy przyjechali gorzej przygotowani, więc skoro oni nie mogą, to reszta też nie. Jest przyzwolenie tylko na gorzką czekoladę i czasem loda. Przyznam się, że choć tego raczej nie praktykujemy, to jednak zrobiliśmy mały spacer po pokojach, sprawdziliśmy porządek. Musisz się nauczyć zasad, bo jak pójdziesz grać w profesjonalnym klubie to będzie ci łatwiej.
Wkrótce na www.plusliga.pl druga część wywiadu z Jakubem Bednarukiem