Jakub Popiwczak: mam nadzieję, że z ZAKSĄ jeszcze się w tym sezonie spotkamy
Libero Jastrzębskiego Węgla rozgrywa bardzo dobry sezon. Co rusz popisuje się spektakularnymi obronami i nietuzinkowymi wystawami na skrzydła, po których zazwyczaj padają punkty dla jego zespołu. O czym marzy siatkarz, który w wieku 20 lat ma już na koncie dwa medale wywalczone w PlusLidze? O trzecim, tym z najcenniejszego kruszcu…
PLUSLIGA.PL: Jastrzębski Węgiel powinien chyba postulować o likwidację 10-cio minutowej przerwy po drugim secie, bo ona zdecydowanie nie jest waszym sprzymierzeńcem.
JAKUB POPIWCZAK: Najbardziej zapadł mi chyba w pamięci mecz z LOTOSEM, w którym głupio zgubiliśmy punkty. Wtedy wyglądało to inaczej, bo wychodziliśmy mocno naładowani, a potem zdarzyła się jedna seria i się posypało. Choć faktycznie, w pierwszej części sezonu coś było na rzeczy. W piątkowym spotkaniu z ZAKSĄ też byliśmy pozytywnie naładowani, mieliśmy mistrzów Polski na widelcu, ale w trzecim secie coś uciekło. Zabrakło agresji, żeby na nich naskoczyć i „dobić”. Szkoda, bo wygrana za trzy punkty była naprawdę realna.
Zwycięstwo nad ZAKSĄ miałoby niebagatelne znaczenie przed ewentualnymi play - offami? Dodałoby wam pewności i spokoju.
JAKUB POPIWCZAK: W piątek rano, przed starciem z Kędzierzynem pomyślałem sobie, że do trzech razy sztuka. Niestety, z ZAKSĄ ta magia nie zadziałała. Osobiście mam nadzieję, że w tym roku dostaniemy jeszcze jedną szansę, na przykład w finale PlusLigi….
To piątkowe spotkanie z mistrzem Polski było dość dziwne. W pierwszych dwóch setach Jastrzębie miało słabe przyjęcie, ale wysoką skuteczność w ataku. ZAKSA z kolei dobrze przyjmowała, ale miała problemy na siatce.
JAKUB POPIWCZAK: Powiem jak to wygląda z naszego punktu widzenia. Mając trzy takie armaty, jak Salvador Oliva, Jason DeRocco i Maciek Muzaj, jeśli tylko utrzymamyy piłkę w okolicach środka boiska, dostarczymy ją Lukasowi Kampie i stworzymy mu szansę rozegrania chociaż na dwie strony siatki, to wtedy jesteśmy w stanie radzić sobie nawet na podwójnym bloku. Przez dwa sety piątkowego meczu wyglądało to niesamowicie, to była kosmiczna siatkówka z naszej strony. Natomiast od trzeciej partii nie dawaliśmy sobie szansy, bo było mnóstwo przyjęć na drugą stronę, albo takich, z których nasz rozgrywający nie mógł wystawiać. Zacięliśmy się i nawet nie jestem w stanie powiedzieć dlaczego.
Ten jeden punkt ugrany na mistrzach Polski pana nie satysfakcjonuje?
JAKUB POPIWCZAK: Patrzę na to z zupełnie innej perspektyw i moim zdaniem, jakkolwiek to nie brzmi, uważam, że niepotrzebnie straciliśmy punkty z mistrzem Polski. Mam nadzieję, że w końcowym rozrachunku nie będziemy tego żałować, bo załapiemy się do najlepszej czwórki.
Po odejściu Touzinskiego brakuje kogoś, kto dałby choć krótką zmianę Olivie lub DeRocco? W piątek grali dobrze, ale w pewnym momencie obydwaj się zacięli.
JAKUB POPIWCZAK: Patrząc na nasz kwadrat rezerwowych, są tam praktycznie sami młodzi chłopcy. Ja w sumie też najstarszy nie jestem…ale mówiąc poważnie, jeśli chodzi o treningi, wszystko wygląda bardzo dobrze. Oni naprawdę pomagają, każdy z nich wkłada całe swoje serce. W pierwszych dwóch setach pokazaliśmy, że możemy grać z najlepszymi na równym poziomie. Wygraliśmy z ZAKSĄ dwa sety, a na przykład wielkie Dynamo Moskwa tylko jeden. Nie uważam, że Patryk Czarniański, który zastąpił Scotta Tuzinskiego jest jakimś brakującym elementem układanki. Sądzę, że w obecnym zestawie zawodników jesteśmy w stanie realizować cele, jakie przed nami postawiono.
Pytam, bo sami cały czas powtarzaliście, łącznie z trenerem, że Scott był niezwykle ważną postacią w Jastrzębskim Węglu. Co panu dała współpraca z Amerykaninem?
JAKUB POPIWCZAK: Przede wszystkim, zmieniło się moje spojrzenia na sferę mentalną. Zrozumiałem, że zespół można wesprzeć nie tylko typowo siatkarskimi elementami, że sporo można wnieść także swoją osobowością, rzeczami, których z boku nie widać, a gdy jest się w środku grupy, to dostrzega się ich ogromne znaczenie. Gdyby był z nami Scott, byłoby super i na pewno jakiś tam akcent byłby na trochę wyższym poziomie. Niemniej dobra atmosfera, waleczność i boiskowa agresja wciąż w nas zostały, tego na pewno nie brakuje.
Przybyło panu obowiązków na boisku?
JAKUB POPIWCZAK: Na pewno muszę trochę bardziej pilnować kolegów, jeśli chodzi o organizację przyjęcia i ustawianie linii defensywnej. Czasami wychodzi to lepiej, czasami mniej okazale. Trochę zmieniła się też specyfika naszej gry, bo Jason przyjmuje trochę gorzej niż Scott, choć akurat w piątek przez dwa sety w ogóle nie było tego widać. Z kolei znacznie więcej daje w ofensywie i dlatego ogólny poziom naszej gry nie ucierpiał prawie w ogóle.
Ale odkąd zabrakło Touzinskiego, pana statystyki w przyjęciu spadły i moim zdaniem, wynika to właśnie z tego, że musi pan bardziej kryć kolegów.
JAKUB POPIWCZAK: OK, może mam teraz trochę więcej pola do pokrycia, staram się brać więcej odpowiedzialności na siebie, zrzucić z Jasona i Salvadora brzemię przyjęcia, żeby mogli bardziej skupić się na ataku, czyli na tym co wychodzi im najlepiej. Bo muszą punktować. Zdarza się, i tak było w konfrontacji z ZAKSĄ, że nie zawsze to się udaje. Kędzierzyn jest zespołem tak dobrze poukładanym taktycznie, że ja przez pięć setów przyjąłem zaledwie dziesięć piłek. Udało im się wyłączyć mnie z odbioru zagrywki, nie dali mi szansy pomóc kolegom. Moje statystki rzeczywiście poszły w dół, ale to jest mało ważne, jeśli wygrywamy. Statystki to fajny dodatek dla dziennikarzy.
Powiedział pan, że „rządzi” teraz w przyjęciu. Starsi koledzy nie kręcą nosami?
JAKUB POPIWCZAK: Przede wszystkim, Mark Lebedew obdarzył mnie dużym zaufaniem i uczy mnie jak mam się zachowywać, jak budować zaufanie kolegów. Ale też i ja muszę sobie to wypracować. Nie może być tak, że tylko dużo krzyczę, a koledzy mają mnie słuchać. Przede wszystkim, muszę pokazać na boisku, że się sprawdzam, że robię to co mówię, a to co mam wziąć, to biorę. Musimy mieć wypracowany ten przysłowiowy „feeling” pomiędzy przyjmującymi. Ze Scottem wszystko rozkładało się trochę inaczej, bo był najbardziej doświadczonym zawodnikiem i to on miał decydujący głos - układał, podpowiadał. Teraz to ja jestem „szefem” w strefie defensywnej i wydaje mi się, że tak powinno to wyglądać. Po to gram w siatkówkę, żeby jako libero plątać się gdzieś tam z tyłu, pomagać w przyjęciu i nie przeszkadzać w ataku.
Mam wrażenie że całkiem dobrze czuje się pan z tym „szefowaniem”, bo poza rutynowymi obowiązkami na boisku, wspólnie z Olivą pełni pan rolę showmana? Bardzo się pan otworzył…
JAKUB POPIWCZAK: Showmana? Aż tak raczej nie. Ale na pewno jest inaczej, gdy złapie się trochę pewności siebie, a przede wszystkim, gdy gra się od dechy do dechy i czasem coś fajnie wyjdzie. Wtedy łatwiej jest okazywać emocje, napędzać siebie i drużynę. Poza tym, jestem raczej ekspresyjnym człowiekiem. Z drugiej strony, wydaje mi się, że nauczyłem się już tłumić w sobie emocje, szczególnie w tych negatywnych momentach.
Dość często wystawia pan sytuacyjne piłki, głównie do Olivy, co wygląda bardzo efektownie. To element widowiska czy taktyki?
JAKUB POPIWCZAK: Mamy to wypracowane i zazwyczaj to działa. Są w drużynie gracze, którzy potrafią i lubią atakować z takich piłek, jak Salvador i Jason. Oni preferują szybką grę i ja jestem w stanie dogrywać im w ten sposób. A że czasami wygląda to efektownie - super. Czemu z tego nie korzystać? Trzeba sobie upraszczać grę, a nie ją komplikować i to zagranie ma w tym pomóc.
Ma pan niespełna 21 lat. To wiek, w którym ciągle trzeba się uczyć, pracować. Który element szlifuje pan teraz bardziej - obronę czy przyjęcie?
JAKUB POPIWCZAK: Trzeba pracować całe życie, nad wszystkim. Wiadomo, że z czasem na pewne siatkarskie aspekty patrzy się inaczej, przychodzi trochę doświadczenia, obycia. Ale tylko nieustanna praca pozwala się rozwijać. Trzeba słuchać rad trenerów i tych, którzy mają coś do powiedzenia. Na razie przy każdym moim elemencie pojawiają się jakieś uwagi i ciężko byłoby stwierdzić nad czym najwięcej pracuję. Generalnie, nie ma żadnego odpuszczania.
Spytam inaczej - lepiej czuje się pan w przyjęciu czy obronie?
JAKUB POPIWCZAK: Chyba nie ma na świcie libero, który byłby w stanie to określić. Częściej rozgraniczają to komentatorzy, eksperci czy trenerzy. Ja staram się pomóc zespołowi we wszystkim, a jak to później wychodzi, to już oddzielna historia. W poprzednim sezonie grywaliśmy na dwóch libero i to ja przyjmowałem, czułem się z tym bardzo dobrze. Za to bardzo mało broniłem. W tym roku zagrałem dwa - trzy mecze, w których podbiłem dużo piłek, także w miniony piątek, w omawianym spotkaniu z ZAKSĄ. Czasami zdarza się taki dzień, że piłka mnie szuka i mam mnóstwo kontaktów w obronie, a innego dnia po prostu zero. Wtedy bardziej koncentruję się na przyjęciu.
Kąśliwe floaty Bieńka czy Kłosa czasem śnią się panu po nocach?
JAKUB POPIWCZAK: Nie, nie, ten etap na szczęście mam już za sobą. Gdzieś tam oczywiście pamiętam, że na przykład rywal upolował mnie w końcówce seta, ale też mam świadomość, że jeśli chce się grać na poważnie w siatkówkę, to takich sytuacji nie można rozpamiętywać, bo to tylko człowieka dobija, nie pomaga.
Jak na swoje niespełna 21 lat, ma pan bardzo dojrzały stosunek do siebie i swojej pracy. Dlatego, że bardzo wcześnie trafił pan do PlusLigi?
JAKUB POPIWCZAK: Na pewno ze mną jest trochę inaczej, bo mimo młodego wieku, to już mój piąty sezon w najwyższej klasie rozgrywkowej, w tym drugi w roli podstawowego libero. Dlatego jest mi łatwiej niż kolegom w podobnym wieku, bo nazbierałem już sporo doświadczenia. Mnóstwo treningów pod okiem bardzo dobrych szkoleniowców i przy bardzo dobrych zawodnikach zrobiło swoje. Z pewnością również moje spojrzenie na siatkówkę jest trochę inne niż moich rówieśników, którzy nie mają podobnego doświadczenia. Pewnie ktoś mógłby spytać jakie ja mogę mieć doświadczenie? Po prostu uważam, że praca z tymi najlepszymi gdzieś tam procentuje.
To pana piąty sezon w Jastrzębskim Węglu. Proszę powiedzieć co pan sobie myślał w swoim pierwszym roku, gdy trener Bernardi wpuszczał pana na boisko głównie na zagrywkę - „co ja tutaj robię” czy raczej „fajnie, że jestem”?
JAKUB POPIWCZAK: Znałem swoje miejsce w szeregu i wiedziałem po co jestem w drużynie - żeby pełnić rolę drugiego libero, jak najwięcej czerpać z treningów i uczyć się. To, że wchodziłem na zagrywkę i mogłem podbić kilka piłek w drugiej linii, traktowałem raczej jako nagrodę i możliwość wsparcia zespołu. Byłem szczęśliwy, że mogłem spędzać czas na boisku, bo to zawsze pomaga, nawet jeśli robi się to na trochę innej pozycji, czy w innej roli. W międzyczasie, jak tylko mogłem grałem w Akademii Talentów czy w Młodej Lidze i cały czas się szkoliłem pod kątem bycie libero.
Był pan chyba jedynym graczem JW, który dobrze wyszedł na problemach finansowych klubu, bo m.in. dzięki temu wskoczył pan do podstawowego składu?
JAKUB POPIWCZAK: Nie ukrywam, że w pewnym sensie była to dla mnie dobra wiadomość. Często tak się dzieje, ż problemy finansowe otwierają szansę tym zawodnikom, którzy wcześniej jej nie mieli. Damian Wojtaszek był bardzo bliski zostania w Jastrzębiu, ale koniec końców odszedł do Rzeszowa. Zaufano mi, dostałem szansę, staram się ją wykorzystywać i bardzo się cieszę, że klub postawił na „swojego”. Wprawdzie nie urodziłem się na Śląsku, ale wychowywałem się w tutejszej Akademii Talentów. Znam w Jastrzębiu bardzo dużo ludzi, kibice mnie kojarzą i myślę, że także lubią i szanują. Tak przynajmniej mi się wydaje i taką mam nadzieję. Klub daje szansę młodym siatkarzom i to cieszy. Tak jak nadmieniłem wcześniej, wystarczy popatrzeć na nasz kwadrat - bardzo dużo młodzież, dużo wychowanków i miejmy nadzieję, że to zaowocuje w przyszłości.
Pięć lat to szmat czasu. Niedawno Bartek Grzechnik powiedział mi, że potrzebował zmiany otoczenia, bo miał dosyć ciągle tych samych miejsc. Jak to wygląda u pana?
JAKUB POPIWCZAK: Nie mam podobnych odczuć, bo ja cały czas idę do przodu, podobnie jak klub. W zeszłym roku zespół miał małe problemy, tułaliśmy się gdzieś po środku tabeli, nie wygrywaliśmy zbyt dużo spotkań, byliśmy, że tak powiem, ligowym średniakiem z aspiracjami na trochę lepsze granie. W tym roku wskoczyliśmy trochę wyżej, walczymy o najlepszą czwórkę, ocieramy się o górę tabeli, mocno bijemy się z tymi najlepszymi. To jest zupełnie inne granie, a słysząc o perspektywach klubu, powinno być tylko lepiej. Mam nadzieję, że ten progres zostanie zachowany, że ja wciąż będę się rozwijał i w najbliższej przyszłości uda nam się wywalczyć złoty medal. Bardzo chcę zdobyć swój trzeci krążek z Jastrzębskim Węglem, teraz już jako pierwszy libero. W przyszłym sezonie na pewno zostanę w Jastrzębiu, bo bardzo dobrze się tutaj czuję.