Jakub Popiwczak: ZAKSA jest do „ugryzienia”
Piąty raz w historii Jastrzębski Węgiel awansował do finału Pucharu Polski. Po raz ostatni Pomarańczowi grali o to trofeum pięć lat temu, w Zielonej Górze, gdzie przegrali 1:3 z ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle. Tym razem również zmierzą się z klubem z Opolszczyzny. - Mam nadzieję, że niedzielny mecz zakończy się inaczej - śmieje się libero śląskiej ekipy, który jako jedyny pamięta tamto starcie.
PLUSLIGA.PL: Pamięta pan kiedy ostatni raz Jastrzębski Węgiel spotkał się w finale Pucharu Polski z ZAKSĄ Kędzierzyn-Koźle?
JAKUB POPIWCZAK: Oczywiście, to było w Zielonej Górze, w 2014 roku. Półfinał przebrnęliśmy dość gładko i w finale byliśmy faworytem, ale przegraliśmy 1:3. Po ich stronie siatki stali między innymi Grzesiek Bociek, Paweł Zagumny i Dick Kooy, a po naszej Michał Łasko, Michał Kubiak czy Damian Wojtaszek.
Pan również tam był i jako jedyny gracz Jastrzębia pozostał w zespole do dziś. Kiedy mieliście lepszy skład - wtedy czy teraz?
JAKUB POPIWCZAK: Bardzo podchwytliwe pytanie (śmiech). Cóż, gram w Jastrzębskim Węglu już od siedmiu lat i trochę staję się takim weteranem, który łączy pewne wydarzenia. Pamiętam tamten mecz i mam nadzieję, że tym razem rywalizacja zakończy się inaczej. Jest jedna cecha wspólna - tak wtedy, jak i teraz były ogromne apatyty na wygranie turnieju. Zespoły natomiast trochę się różnią.
- Niezmienne też jest to, że trzeba wyjść na boisko z dwustuprocentową koncentracją, bo ZAKSA to zespół, który nie wybacza nawet najmniejszych błędów i trzeba zagrać na maksimum swoich możliwości. Innej drogi nie ma, bo oni zawsze prezentują wysoki standard gry.
Półfinał z ONICO Warszawą, choć wygrany 3:0 też nie należał do łatwych. Niby mieliście sytuację pod kontrolą, ale w pierwszych dwóch setach rywale cały czas byli blisko.
JAKUB POPIWCZAK: Wiem jak czuje się zawodnik przegrywając takie właśnie mecze, gdy teoretycznie cały czas ma kontakt z przeciwnikiem, ale ostatecznie jednak ma świadomość, że jest krok z tyłu. W takiej właśnie sytuacji była w sobotę Warszawa - ciągle „dmuchali” nam po plecach, byli blisko remisu, ale to my, dzięki pewności siebie i wierze we własne możliwości potrafiliśmy każdy z setów rozstrzygnąć na swoją korzyść. Wydaje mi się, że właśnie po tym poznaje się te największe drużyny - one mogą grać z rywalem na styku punktowym, ale jak przychodzi końcówka seta, to potrafią go „dobić”.
Ta pewność siebie będzie najważniejsza w finale Pucharu Polski? Jak bardzo pomogą wam wygrane niedawno sparingi z ZAKSĄ?
JAKUB POPIWCZAK: Zdecydowanie to będzie klucz do sukcesu. Z ZAKSĄ grało nam się w ostatnich latach bardzo ciężko, ale faktycznie po tych meczach towarzyskich uwierzyliśmy, że można z nimi walczyć na równorzędnym poziomie, a nawet ich pokonać. W spotkaniach ligowych zazwyczaj nas ostatnio lali i to długo siedziało nam w głowach, ale te sparingi chyba zmieniły nasz punkt widzenia. Na pewno wyjdziemy z podniesioną przyłbicą, bo wiemy, że wicemistrzowie Polski są do ”ugryzienia”.
Brak Sama Deroo jeszcze wczoraj był osłabieniem, ale w półfinale kędzierzynianie pokazali, że potrafią zakryć ubytki w składzie?
JAKUB POPIWCZAK: Sam Deroo jest kapitalnym graczem, ale ZAKSA ma na tyle mocny, zbilansowany skład, że brak jednego zawodnika nie wpłynie na ich poziom gry. Jasne, że jeden siatkarz może czasem zrobić różnicę, ale też jego brak, przynajmniej w przypadku naszych finałowych rywali nie zmienił jakoś wyraźnie oblicza gry zespołu. Musimy być przygotowani na bardzo ciężkie warunki rywalizacji, bo poprzeczka na pewno zawiśnie wysoko.
Chyba też musicie trochę powściągnąć emocje, bo w półfinale one niepotrzebnie was poniosły, a ZAKSA raczej nie da się sprowokować, tak jak inni rywale.
JAKUB POPIWCZAK: Muszę przyznać, że ten wybuch nerwów podczas spotkania z ONICO był spowodowany jakby pobocznymi decyzjami. Cała hala widziała, że Bartosz Kurek dotknął siatki, on sam zresztą od razu się do tego przyznał, a pan sędzia stwierdził, że tej sytuacji nie da się ocenić podczas wideo weryfikacji, bo taśma zasłoniła widok. To są małe rzeczy, ale proszę mi wierzyć, że dla zawodników, którzy są w ferworze walki, biją się o finał turnieju, gubienie punktów w taki sposób jest bardzo istotne i denerwujące. Półfinał wygraliśmy i na szczęście trener Santilli w tych emocjach nie zrobił krzywdy żadnej z osób przy stoliku sędziowskim. Z tego bardzo się wszyscy cieszymy.
- Ale tak, zdajemy sobie sprawę, że ZAKSĘ trudno będzie wciągnąć w jakiekolwiek gierki i nie zamierzamy tego robić. Skoncentrujemy się wyłącznie na własnej postawie.
Od kilku spotkań opisując grę Jatsrzębskiego Węgla mówimy, że jesteście „w gazie”. Też tak czujecie?
JAKUB POPIWCZAK: Myślę, że tak. Czujemy pewność siebie i wydaje mi się, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Wygraliśmy pięć ostatnich meczów i moim zdaniem prezentujemy coraz lepszą siatkówkę. Oczywiście, zdarzają się gorsze momenty, ale ogólny obraz jest naprawdę OK. Czujemy, że jesteśmy na tyle mocni, że możemy wygrać ten puchar.
Mam wrażenie, że po zmianie trenera trochę "zeszło" z was powietrze, gracie na większym luzie, z większą radością.
JAKUB POPIWCZAK: Tak jest. Roberto to zupełnie inny typ człowieka i trenera. Nie jest taki drobiazgowy i faktycznie prowadzi zespół trochę swobodniej. Wiele rzeczy na temat "Fefe" zostało powiedzianych po tym, jak odszedł, ale chcę też zaznaczyć, że na pewno podłożył podwaliny pod tę naszą obecną dobrą grę, że jest jego ręka w tym jak aktualnie prezentuje się zespół. Zresztą trener Santilli zapowiedział na wstępie, że nie będzie robił rewolucji, bo jest ona niepotrzebna i faktycznie jej nie zrobił. Natomiast troszkę inaczej podszedł do zespołu, kilku zawodnikom dał trochę więcej swobody i widać, że teraz wszystko funkcjonuje należycie.
Powrót do listy