Jarosz: nie tak łatwo wyjść i zagrać super
Atakujący reprezentacji Polski bardzo udanie zastąpił kontuzjowanego Bartosza Kurka w meczach z Iranem. Nam opowiada o awersji do trąbek, swoim zdaniu w sprawie Leona, stylu biało-czerwonych i przekonuje, że w starciach z USA powinno być dobrze. – Każdy z nas głęboko wierzy, że w Krakowie zapewnimy sobie awans do turnieju finałowego Ligi Światowej w Rio. Po to walczyliśmy w tych wszystkich poprzednich spotkaniach, by lecieć do Brazylii.
PLUSLIGA.PL: Lubi pan słuchać pochwał na swój temat?
JAKUB JAROSZ: Nie lubię.
Jak to? Woli pan słuchać krytycznych uwag?
JAKUB JAROSZ: Nie o to chodzi. Życie mnie po prostu nauczyło, żeby nie przywiązywać zbyt dużej wagi do krytyki, która czasem nie jest konstruktywna. Z drugiej strony wiem, że nie ma sensu zbytnio się podniecać dobrymi słowami, które gdzieś usłyszysz na swój temat po jakimś jednym meczu. W Polsce mamy tendencję do wyolbrzymiania wszystkiego.
W ogóle pan nie lubi pochwał, naprawdę? Nawet po takim meczu jak ten drugi w Iranie?
JAKUB JAROSZ: Raczej cenię sobie uwagi tych, którym ufam, wiem że są ze mną na dobre i na złe. Wtedy taką osobę mogę faktycznie zapytać czy dałem ciała, bo oni mi to powie, a jak było dobrze – to pochwali.
Nie wierzę, że nie ucieszyły pana słowa trenera Antigi, który powiedział że jest z pana dumny?
JAKUB JAROSZ: Zawsze jest sympatycznie usłyszeć miłe słowa, tym bardziej od trenera. Chyba każdemu zawodnikowi byłoby miło po takiej wypowiedzi, prawda?
Był pan już w Krakowie posłuchać hejnału? A może po Teheranie ma pan dosyć trąbek?
JAKUB JAROSZ: Nie miałem jeszcze okazji, bo mam trochę innych zajęć (śmiech). Aż tak źle nie jest po tej przygodzie w Iranie, żebym znienawidził każdą trąbkę, jednak przyznaję, że po pierwszym meczu miałem swoje problemy, bo się na nie nie przygotowałem. Po meczu buczało mi w głowie, non stop. Powiedzmy że przypominało to stan, jak to się czasem dzieje, gdy człowiek jest na koncercie i stanie zbyt blisko głośników. Niestety, pisk w głowie miałem bez przerwy, zagłuszał mi wszystko, słabiej z tego powodu słyszałem, miałem nawet kłopoty z zaśnięciem. To był taki przeszywający pisk w głowie, który nie daje ci spokoju. Nie polecam...
Jednak przed drugim meczem znalazł pan na to receptę.
JAKUB JAROSZ: W drugim spotkaniu uratowały mnie prowizoryczne zatyczki z waty, które domowym sposobem wykonaliśmy z chłopakami fizjoterapeutami i było lepiej. Zdecydowanie.
Czy rezerwowych reprezentacji Polski można porównać do kół zapasowych w samochodzie, bo na razie trener Antiga swobodnie je wymienia i jedzie dalej?
JAKUB JAROSZ: Chyba można, bo każdy w tej drużynie zasługuje na to, by się w niej znajdować. Nikt z nas nie jest tutaj z przypadku. Trener powoływał w jego mniemaniu najlepsze osoby w tym momencie i to nie tylko do pierwszej szóstki, lecz do całej czternastki. Każdy z nas jest na tyle wartościowym siatkarzem, że w razie jakichś problemów może coś dać zespołowi. To jest zresztą to, co charakteryzuje dobre drużyny. Było widać, że najmocniejsi na świecie zawsze mieli wartościowych rezerwowych.
W drugim starciu w Teheranie graliście bardzo sprytnie i skutecznie w ataku. Mają na to wpływ francuscy szkoleniowcy?
JAKUB JAROSZ: To jest właśnie nasz styl. Może wcześniej, w pierwszym spotkaniu w Teheranie zabrakło nam trochę, by móc go pokazać. W drugim już było inaczej, zaprezentowaliśmy to, na co nas stać. Taka techniczna gra to nasza wizytówka. Zresztą nie ma co się dziwić, skoro mamy takich graczy jak Mateusz Mika czy Michał Kubiak, którzy potrafią zrobić z piłką niemal wszystko, a repertuar ich zagrań jest niesamowity.
Pan też w drugim spotkaniu zagrał o niebo lepiej niż w pierwszym.
JAKUB JAROSZ: Na pewno byłem bardziej skoncentrowany.
W pierwszym pan nie był?
JAKUB JAROSZ: Przyznaję, że wcale nie było łatwo tak po prostu wyjść i zagrać super. Do tej pory nie miałem zbyt wielu okazji do pokazania się, więc musiałem się jakby przyzwyczaić do nowej roli i sytuacji. Mam nadzieję, że udało mi się szybko zaaklimatyzować.
Jak pan sobie radził z trzytygodniowym latającym cyrkiem Ligi Światowej?
JAKUB JAROSZ: To całe podróżowanie nie jest łatwe. Pod koniec jest ciężko psychicznie, bo jak każdy może sobie wyobrazić pojawia się tęsknota za rodziną, za krajem, ogólnie chciałoby się jak najszybciej wrócić do domu. Na dodatek doszły wyczerpujące przeloty i zmiany czasu, które dawały w kość. To wszystko w pakiecie zostawia jakiś ślad także w sferze fizycznej. Najważniejsze jednak, by wytrzymać to, co męczy w głowie.
Odczuł pan ulgę po przylocie do kraju?
JAKUB JAROSZ: Nam Polakom jest najlepiej w ojczyźnie. Odetchnęliśmy, jak tylko postawiliśmy nogę na ziemi, gdy wyszliśmy z samolotu. Cieszyliśmy się, że jesteśmy wreszcie w domu.
Czego spodziewać się po Amerykanach, którzy mają już zapewniony awans?
JAKUB JAROSZ: Tak jak my, tak i oni nie oddają meczów za nic. Dlatego w Krakowie szykują się normalne boje i normalna walka. Nie wierzę, że ktokolwiek odpuści. Naszym celem w pierwszym meczu jest zwycięstwo, nie musimy dodatkowo myśleć o awansie, bo wygranie spotkania nam go gwarantuje. Nie musimy się więc nastawiać na nic innego, jak tylko zwycięstwo w kolejnym meczu. Każdy z nas głęboko wierzy, że w Krakowie zapewnimy sobie awans do turnieju finałowego w Rio, po to walczymy w tych wszystkich spotkaniach, by lecieć do Brazylii.
Ostatnio znowu wypłynął temat Wilfredo Leona w biało-czerwonych barwach. Jaki jest pański stosunek do tej sprawy?
JAKUB JAROSZ: Osobiście nie mam z tym żadnego problemu. Każdy kto będzie miał nasz paszport będzie dla mnie Polakiem. Najważniejsze, żeby w naszej reprezentacji grali najlepsi.