Jastrzębie nerwowo, ale zwycięsko
Mecz szarpanych akcji i dużej ilości błędów - tak w skrócie można podsumować pojedynek II rundy PlusLigi o miejsca 7-10, pomiędzy Jastrzębskim Węglem a Indykpolem AZS Olsztyn, wygrany przez gospodarzy 3:2 (25:22, 25:17, 23:25, 19:25, 15:8). MVP: Benjamin Hardy.
- Te mecze będą tak właśnie wyglądać, bo dla niektórych zespołów to jest walka o wszystko, o ligowy byt i tutaj nie liczy się styl, przede wszystkim liczą się zwycięstwa - stwierdził Paweł Siezieniewski, kapitan olsztynian.
I faktycznie, obydwie drużyny rozpoczęły rywalizację nerwowo - gospodarze mieli problemy z przyjęciem zagrywki, u przyjezdnych szwankował atak (26%). Po początkowym (i jedynym w pierwszej partii) prowadzeniu olsztynian 0:3, gra szybko się wyrównała i do końca toczyła się na styku (16:15, 20:19). W decydującej fazie seta Marcel Gromadowski przekroczył linię 3. metra, a Lukas Divis, który dziś cieszył się sporym zaufaniem trenera i praktycznie nie schodził z boiska, rozstrzygnął go dwoma skutecznymi akcjami, z zagrywki i ataku.
W drugiej odsłonie mecz rozkręcił się na dobre, a długie wymiany przeplatały się z efektownymi zbiciami. Obydwie drużyny popisywały się grą obronną, ale siatkarze z Olsztyna nie potrafili przełożyć obron na skuteczne kontry, mieli też problem z ustawieniem bloku. Gdyby nie wejście Igora Yudina i jego początkowa niemoc, po dwóch partiach mieliby zerowy bilans w tym elemencie.
- Po dwóch setach trochę odpuściliśmy, zdekoncentrowaliśmy się, dlatego przegraliśmy dwa kolejne - opisywał Grzegorz Łomacz. - My z kolei, w secie trzecim i czwartym zagraliśmy mądrze, z determinacją i skupieniem - dorzucił Gheorghe Cretu, szkoleniowiec Indykpolu.
Walki i zaangażowania nie brakowało i w kolejnych częściach meczu, ale z każdą minutą rosła też liczba prostych błędów (w sumie JW popełnił ich 27, AZS o dwa mniej), a pod siatką panował chaos i nieporadność. Patrząc jak nieudolnie momentami obie drużyny poczynały sobie na boisku, trudno było się dziwić, że walczą o utrzymanie się w rozgrywkach.
- Mecz falował, był grany w różnym tempie, obie drużyny popełniały na przemian błędy - nie szczędził cierpkich słów Siezieniewski. - Nie wiem czy był to dobry mecz technicznie, ale można było zobaczyć kilka fajnych akcji w bloku i obronie. To oznacza, że drużyny walczyły - bronił widowiska trener Cretu.
Chociaż, gdy w czwartym secie jego podopieczni roztrwonili wysoka przewagę - prowadząc 8:14 i 10:16, pozwolili rywalom dojść się na 16:18, sam był bliski desperacji. Złe wrażenie z gry jego zespołu zmazał Samuel Tuia, który popisał się paradą obron i w dużej mierze przyczynił się do wygrania partii numer cztery.
- Byłem bardzo zły, bo sporo rozmawiałem z chłopakami i mówiłem, że jeśli sami nie zaczniemy walczyć z własnymi problemami, to ta druga część sezonu będzie dla nas bardzo ciężka. Byłem pewien, że jeśli przegramy trzeci set, będziemy grać tie break - grzmiał niezadowolony Lorenzo Bernardi. Włoskiego selekcjonera nie usatysfakcjonował nawet pewnie i wysoko wygrany "set prawdy", w którym jastrzębianie pokonali przeciwników głównie skuteczną krótką.
- Nie chcę widzieć na boisku drużyny, która nie walczy o każdą piłkę , tylko czeka na błędy przeciwników. Nie tak powinno to wyglądać. Jeśli chcemy utrzymać się w PlusLidze, musimy natychmiast zmienić nastawienie. Musimy zrozumieć, że wcześniej naszym celem było wejście do szóstki, a teraz walczymy o utrzymanie się w rozgrywkach. Teraz to jest nasz poziom - zaakcentował Bernardi.
- Kadrowo i potencjalnie Jastrzębie to najsilniejszy przeciwnik w grupie 7-10, więc rywalizację zaczęliśmy z wysokiego "c”. Tym bardziej, że na ich hali gra się bardzo ciężko i niewygodnie - to jest ogromny atut drużyny z Jastrzębia. Mimo to jesteśmy rozczarowani, bo chcieliśmy ugrać tam więcej - podsumował Paweł Siezieniewski.
Powrót do listy