Kert Toobal: chyba się lubimy tutaj w Olsztynie
Nowy rozgrywający Indykpolu AZS UWM Olsztyn nie miał szczęśliwej miny po inauguracyjnym meczu PlusLigi z ZAKSĄ. Zapewnił jednak, że jego drużyna szybko otrząśnie się z porażki i w kolejnej potyczce, z Akademikami z Częstochowy pokaże znacznie lepszą siatkówkę. - Musimy tylko wydobyć jakoś ten potencjał, który drzemie w każdym z nas - twierdzi.
Po I kolejce ligowych zmagać Olsztyn zamyka tabelę. Pojedynek z kędzierzyńską ZAKSĄ, mówiąc delikatnie, nie wyszedł siatkarzom Mariusza Sordyla. Dlaczego?
- Nie jest łatwo rozpoczynać rozgrywki grając z jednym z ich faworytów, tym bardziej jeśli gra się na wyjeździe - ocenia Kert Toobal, nowy reżyser gry olsztynian.
- Wiedzieliśmy, że postawią na mocną zagrywkę, a mimo to mieliśmy spore problemy z przyjęciem. Do tego popełniliśmy zbyt dużo błędów w ataku z pierwszej piłki. Ale to konsekwencja słabego przyjęcia. Nie potrafiliśmy też znaleźć recepty na blok rywali - obijać ich rąk, grać technicznie. Najgorsze, że oni zmusili nas do popełniania głupich błędów - wylicza przyczyny porażki.
Indykpol mierzy w tym sezonie w pierwszą szóstkę - tego w klubie nikt nie ukrywa. Ale taki sam cel mają także pozostałe drużyny - co najmniej osiem. - Po pierwszej kolejce spotkań trudno wyrokować o szansach. Jednak uważam, że jeśli uruchomimy cały nasz potencjał i zyskamy stabilną dyspozycję, stać nas na wiele - nie ma wątpliwości estoński rozgrywający.
Jego zdaniem do poprawy jest głównie mentalność. - Na boisku jesteśmy drużyną, ale z drugiej strony, każdy jest sam, podejmuje własną decyzję - jak wystawić piłkę, jak uderzyć. Najważniejsze wtedy by pamiętać co mówił trener na odprawie, jakie dawał wskazówki, bo na boisku nie zawsze może nam podpowiedzieć. Musimy zatem wierzyć w swoją wartość i siłę charakteru, liczyć głównie na siebie, nie oglądać się na innych - argumentuje.
Kert Toobal jest najstarszym i najbardziej ogranym zawodnikiem Olsztyna, ma w swoim bagażu doświadczenia z boisk belgijskich, fińskich i francuskich. Dlatego naturalne jest, że w nim upatruje się lidera mentalnego drużyny.
- Tak bywało już wcześniej i nie odczuwam w związku z tym najmniejszej presji. Trochę mi to nawet schlebia, że jako najbardziej doświadczony gracz mogę pomóc młodszym kolegom. Mam nadzieję, że wiedzą iż mogą na mnie liczyć i że darzą mnie zaufaniem. Taka jest specyfika mojej pozycji, że mogę im pomóc w lepszej grze. Jeśli trzeba staram się ich uspokajać, daję z siebie to, co we mnie najlepsze. Przynajmniej mam nadzieję... - mówi pytany czy odpowiada mu rola boiskowego frontmana.
Warto więc przyjrzeć się 31-letniemu siatkarzowi bliżej....
- Właściwie to jestem człowiekiem o dwóch twarzach. Na boisku lubię grać pierwsze skrzypce, być osobą, która popycha pozostałych do walki, dodaje energii, często okazuję emocję. W życiu prywatnym natomiast jestem cichy, spokojny, ułożony - opowiada podkreślając, że niełatwo mu mówić o sobie. - Niech mnie ocenią inni - proponuje.
Chętnie natomiast zdradza dlaczego postanowił przyjechać nad Wisłę i spróbować swoich sił w PlusLidze. - Ze względu na wysoki poziom ligi oczywiście, ale przede wszystkim na ogromne zainteresowania siatkówką w waszym kraju. Lubię polskich fanów, dziennikarzy, polski sposób postrzegania sportu. Tutaj czuje się, że siatkówka jest ważna. Lubię grać dla ludzi, nie dla pustych trybun.
Pierwszych dni w Olsztynie nie wspomina jednak zbyt dobrze.
- Byłem trochę przybity. Miałem problemy zdrowotne, nie mogłem pracować na treningach na sto procent. Nie mogłem też spotkać się z kolegami na mieście - wyznaje. - Teraz jest już ok. Lubię naszą drużynę, podoba mi się sposób w jaki pracujemy, zaangażowanie na treningach, pasja. Lubię ciężką pracę i wydaje mi się, że trafiłem w odpowiednie miejsce. Na pewno jest w Olsztynie profesjonalne podejście. Każdy wie co ma robić i jakie są jego obowiązki. To dobry prognostyk na przyszłość.
Na dziś najlepsze relacje łączą go z Francuzem Samuelem Tuią, z którym znają się bardzo dobrze jeszcze z ligi francuskiej, a w Olsztynie są sąsiadami. - Ale prawdę mówiąc, mamy tutaj bardzo przyjacielską ekipę, chyba się lubimy...skoro stać nas na różne głupie żarty - jest dobrze.